Reklama
Retrogranie: Władca Pierścieni: Powrót Króla (PS2)

Retrogranie: Władca Pierścieni: Powrót Króla (PS2)

Jaszczomb | 28.09.2014, 13:20

W przyszłą środę do Europy trafi niewiarygodnie wysoko oceniane , które ma spory potencjał, by stać się najlepszą grą na licencji Władcy Pierścieni. Zanim sprawdzimy, czy tak się stanie, przypominamy dotychczasowego króla gier z Śródziemia - Władca Pierścieni: Powrót Króla.

Licencja Władcy Pierścieni pierwszy raz na konsolach Sony została wykorzystana w growej trylogii od Electronic Arts, ukazującej się w okolicach premier filmów Jacksona. Część pierwsza, The Lord of the Rings: The Fellowship of the Ring (PS2, 2002) niewiele wspólnego miała ze swoim filmowym odpowiednikiem, a większość zadań polegała na zadaniach przynieś-podaj-raz na rok kogoś zabij. Porządnie powalczyć mogliśmy w wydanym w tym samym roku The Lord of the Rings: The Two Towers (PS2, 2002), które parę miesięcy temu w Retrograniu wspominał Krzysiek. Dwie Wieże podbiły serca graczy, skupiając się na walce i pomijając hobbity w zupełności.

Dalsza część tekstu pod wideo

Wysokie oceny wystawiane przez recenzentów i peany ze strony samych graczy były sygnałem dla wydawcy – ludzie chcą hack’n’slasha na podstawie filmu, nie kolorowej zabawy w ganianie się po łąkach. Ale zakończenie trylogii nie mogło być kalką rozgrywki z dalszymi wydarzeniami – studio EA Redwood Shores (przyszłe Visceral Games – seria Dead Space, ) postanowiło wziąć każdy udany aspekt poprzedniczki i jak najlepiej go rozwinąć. Tak proste założenia były zalążkiem jednej z najlepszych gier w Śródziemiu w ogóle.

Po pierwsze – postaci. Legolas, Aragorn i Gilmi stanowili świetny, wyważony skład, w którym każdy mógł znaleźć coś dla siebie, ale przecież w tolkienowskich powieściach jest tak wiele innych ciekawych bohaterów. Oddano nam więc do dyspozycji aż ósemkę członków Drużyny Pierścienia i, co ważne, każdy z własnymi umiejętnościami do odblokowywania za zdobywane podczas gry punkty doświadczenia. Grywalny Gandalf i hobbici wystarczająco urozmaicili rozgrywkę, a mieliśmy okazję wypróbować niemal każdego, gdyż twórcy przygotowali aż trzy ścieżki fabularne, zazębiające się pod sam koniec.

Dwukrotnie większe plansze czy możliwość wyświetlenia nawet kilkudziesięciu orków na ekranie to oczywisty postęp w myśl zasady „bigger, better…”, ale daniem głównym, czyli „… more badass”, był tryb kooperacji! Implementacja trybu wieloosobowego zwielokrotniła grywalność, wszak wszystko jest lepsze z kumplem u boku (tylko uważajcie przy kupowaniu nowych umiejętności – pula doświadczenia jest łączna i gdy po kilku misjach byłem obkupiony, a mój Player 2 zgarniał jedynie resztki punktów, nasza przyjaźń przeżyła mocny wstrząs). Ścisła czołówka gier w kooperacji do dziś.

Producent wykonawczy Glen Schofield powiedział kiedyś, że największym wyzwaniem dewelopingu było przeniesienie zapierających dech w piersiach widoków z filmów i tamtejszego klimatu na konsole. Zdecydowano się więc na współpracę ze studiem filmowym New Line Cinema i odtworzono wszystko niemal idealnie. Kto grał, pamięta zresztą jakie wrażenie ponad dekadę temu robiło płynne przejście z filmowej sceny do rozgrywki. Ciekawostką jest, że gra ukazała się miesiąc przed premierą filmu, więc tytuł przedstawiała fragmenty, które nie były jeszcze nikomu znane!

http://upload.wikimedia.org/wikipedia/en/6/6c/ROTK-VG-comparison.jpg

Poza tym w produkcji znów mogliśmy usłyszeć oryginalne głosy, a Ian McKellen (Gandalf) w roli narratora był wisienką na torcie. We Władcę Pierścieni: Powrót Króla grało więc wszystko – przemyślany system walki, długie listy combosów i zdobywane poziomów doświadczenia, miodna kooperacja, w której zliczano nam zabójstwa, by udowodnić, kto jest najlepszy (niczym Legolas i Gimli), a nawet wprowadzono możliwość korzystania z broni będących elementami otoczenia. Zaowocowało to wysoką średnią 85/100 w serwisie Metacritic i specjalnym miejscem w sercach graczy. Dwie Wieże były naprawdę grywalnym tytułem, a Powrót Króla… cóż, sprostał swojemu podtytułowi.

Jaszczomb Strona autora
cropper