5 gier, które nas zawiodły w 2014 roku
Każdego roku poza premierami gier, od których nikt niczego nie oczekiwał, a swoją jakością zaskoczyły wszystkich, dostajemy też produkcje zapowiadające się fantastycznie. Na tyle, że jakiekolwiek odstępstwo od zapowiedzi odbierane jest jako wielki zawód. Wytypowaliśmy pięć produkcji, które zawiodły nas i graczy w 2014 roku.
Nie przedłużając, przedstawiamy Wam pięć gier wraz z powodami dlaczego zawiodły.
Zaczynamy z grubej rury. Nowa gra Bungie od pierwszych zapowiedzi wyglądała interesująco. Ogromny świat płynnie łączący samotną grę z sieciowymi doznaniami, w trakcie których spotykamy innych graczy. 500 milionów dolarów wpompowanych w rozwój całej marki, współpraca marketingowa z Sony, która przełożyła się na każdorazową obecność gry na wszelakich konferencjach, i ogromna wiara Activision w ten projekt. Mijały dni, tygodnie, miesiące, widzieliśmy kolejne materiały i wszystko nadal wyglądało bardzo ciekawie. Pojawiały się głosy zwątpienia, że to tak na serio „Borderlands w kosmosie bez humoru”, ale na upartego – to nawet zaleta.
Niestety, coś po drodze zaczęło się psuć. Z Bungie odszedł kompozytor muzyki (m.in. Halo), zaczęły dochodzić nieśmiałe głosy, że gra ma problemy produkcyjne, ale potwierdzenie tego w formie nieoficjalnych wpisów pojawiło się grubo po premierze. Debiut Destiny przebiegł w miarę spokojnie, bez większych awarii, co w 2014 roku traktujemy jako sukces. I w momencie, kiedy wszystko wyglądało dobrze, zaczęły pojawiać się liczne głosy krytyki walczącej z zachwytami. Tak, Destiny podzieliło wyczekujących gry fanów. Dla wielu okazało się niesamowicie nudne, z fatalnym dropem ratem (który naprawiono kilka tygodni później) i gigantycznym grindem. Najczęściej chwalono strzelanie i design. Było jednak widać, że z gry musiało wiele rzeczy zostać wycięte, co potwierdzały osoby wgryzające się w pliki gry. Kolejne DLC także nie poprawiały opinii o grze, bo były po prostu za drogie w stosunku do tego, co oferowały. Ostatecznie Destiny odbierane jest przyjemniej niż w czasie premiery, ale obiecywano nam Mesjasza, a dostaliśmy co najwyżej wróżbitę Macieja. Nie jest to zła gra, ale do tego, co obiecywano, brakuje dużo.
Pierwsza gra Ubisoftu w zestawieniu (tak, wszyscy wiemy, co będzie drugą). Pierwotnie startowy tytuł konsol tej generacji, ale premierę ostatecznie przesunięto na maj 2014, podając jako powód "chęć dopracowania gry". Wtedy nikt nie podejrzewał, co ostatecznie wyląduje na płycie z grą, gdyż pokazywane wówczas materiały wyglądały dobrze jak na startowy tytuł PS4 i XOne. Wersji na PS3 i X360 nikt nie brał na poważni, bo to w końcu miał być tytuł nowej generacji. Po kilkunastu tygodniach ciszy, Watch_Dogs pojawiło się ponownie i coś zaczęło śmierdzieć.
Gra z każdym kolejnym materiałem prezentowała się coraz gorzej. Efekty graficzne, oświetlenie – te elementy straciły najwięcej. Gracze żartowali, że Ubi pokazuje nam wersję z PS3, robiąc nas w konia. Ale prawda okazała się smutna. Do dnia premiery Watch_Dogs znacznie pogorszyło się graficznie, przez co wygląda jak tytuł z poprzedniej generacji w Full HD. To jeden z elementów składowych naszego zawodu. Problemem gry była ogromna liczba idiotycznych błędów, chociaż te można wybaczyć grze z otwartym światem. A co oprócz tego?Fatalny model prowadzenia pojazdów, słaba fabuła i główny bohater, większość misji tworzona zupełnie bez polotu. Najbardziej na produkcji zawiedli się gracze, którzy uwierzyli w marketing. Niby hackowanie wypada dobrze, ale na dłuższą metę jest odtwórcze i nudne. Szkoda Ubi, może w Watch_Dogs 2 uda się zrobić coś dobrego, bo 'jedynka' sprzedała się bardzo dobrze mimo krytyki społeczności.
Przygody Arno bez wątpienia można nazwać największą wpadką i jednocześnie największym zawodem 2014 roku. Tak, w tytuł wierzyli początkowo nawet najwięksi sceptycy w naszej redakcji. Współpraca dla czterech graczy, bardzo ciekawy okres historyczny i jednocześnie powrót do Europy w postaci ogarniętej rewolucją Francji. Postać Arno także początkowo zapowiadała się jako „nowszy” Ezio Auditore, który dla wielu pozostawał najlepszym bohaterem całej serii. Mimo że gra od początku pokazywana była na Xboksie One, nikt nie poddawał wątpliwości słów Ubisoftu o „prawdziwie nowogeneracyjnym tytule” po zwykłym cross-genie, jakim było Black Flag. Ale jak w przypadku chyba każdej większej produkcji Ubi ,ostatnimi czasy – im bliżej premiery, tym gra wyglądała gorzej. Nieznacznie, ale jednak. Niektórzy tłumaczyli to tym, że przecież Xbox One jest słabszy od PS4, więc siłą rzeczy, podobnie jak w Black Flag, Unity musi na konsoli Sony wyglądać lepiej. Sytuację odwróciła dopiero wypowiedź francuskiej firmy o tym, że nie chcą żadnych różnic między wersjami na PS4 i XOne, co doprowadziło do szału społeczność, która przestała akceptować kompromisy.
Co zabawne, wcześniej przesunięto premierę o dwa tygodnie, by doszlifować produkt, co z perspektywy czasu daje do myślenia jak bardzo nieskończona musiała być wcześniej gra. Ale o potencjalnej klapie nikt nawet nie myślał. To, co stało się po premierze, przypominało wycieczkę po obłąkanym domu pośrodku piekła. Unity było brzydkie, nawet przez kilka chwil nie potrafiło otrzymać płynnych 30 klatek na sekundę, a do tego gra zasypała nas lawiną błędów. I to nie byle jakich, bo kompilacji z bugami powstało tyle, że moglibyśmy zrobić z tego osobne zestawienie. Ubi przeprosiło, zabrało się za łatanie niedopracowanego produktu, co zajęło im kilka tygodni, by Unity było jako-tako grywalne. W ramach zadośćuczynienia anulowano przepustkę sezonową, każdy gracz otrzyma za darmo zapowiedziane DLC i grę osadzoną w Chinach, a ci,którzy kupili Season Pass, wybrać mogli jedną grę z katalogu Ubi za darmo. To wystarczyło, by gracze zapomnieli i ponownie uwielbiali francuską firmę. Ale my nie zapominamy, bo to nasze zadanie.
Murdered to bez wątpienia najmniej medialna gra z całego zestawienia i jej wybór może niektórych dziwić. Ale zawsze obiecujemy sobie dużo po nowych markach, które odważnie atakują nową generację. Chociaż w przypadku produkcji Airtight gra miała pierwotnie wylądować na PS3, co wydawało się głupim pomysłem, który na szczęście (?) porzucono. Tak oto produkcja skończyła na dwóch generacjach i obiecywaliśmy sobie po niej bardzo dużo. Detektywistyczna przygodówka z rozwiązywaniem zagadki własnej śmierci, pozwalająca przechodzić w świat duchów. Czyż to nie brzmi świetnie?
No i tak było do momentu uruchomienia gry. Nie, nie to, że grafika jest wyjątkowo brzydka czy sama gra jakoś niedomaga. Problemem jest przede wszystkim bardzo nierówny scenariusz, słabe zagadki, które raczej zrobiono bez polotu, by nikogo nie zamęczyć, i, co najgorsze, pewne decyzje w designie gry. Mówimy tutaj o pewnych przeciwnikach, których obecność w wielu miejscach jest kompletnie niepotrzebna. Ale mimo to, ci nadal tam są i psują całość odbioru. Nie spodobała się nam także praca kamery, a całość dobiło mnóstwo błędów ze skryptami. Ratować miała fabuła i osadzenie jej w miasteczku Salem, ale te dwa aspekty również nie dały rady. A szkoda, bo mogło z tego urodzić się coś bardzo ciekawego. Niemniej, winszujemy szczęścia za próbę stworzenia czegoś nowego.
No i na koniec wybór, z którym wielu może się nie zgodzić. Zaznaczamy – nie uważamy, by FIFA 15 należała do grona produkcji słabych [ogrywam demko do dzisiaj! komu potrzebna pełna wersja? - jmb]. Ewidentnie jednak widać, że EA Sports osiadło na laurach i nie bardzo im zależy, żeby starać się jak na poprzedniej generacji, gdy FIFA wyprzedziła PES-a (o co trudno nie było), a później wdeptała go w ziemię, wykluczając praktycznie z piłkarskiego rynku gier wideo. Ale to było kiedyś. Później przyszła aktualna generacja konsol i FIFA 14 nie zachwycała, chociaż nie była też zła. FIFA 15 miała wreszcie pokazać ten nowogeneracyjny pazur.
Jedyne, co zobaczyliśmy, to ziewnięcie niezagrożonego lwa w swoim legowisku, który raz w roku wyjdzie na wybieg, popręży się przez kilka chwil, ludzie dostaną spazmów radości, a znudzony król zwierząt wróci spać. Nikt tegorocznej odsłonie serii FIFA nie odmówi tego, że społecznościowe i sieciowe rozwiązania stoją lata przed piłką Konami, ale w tym roku coraz więcej graczy (a to ważne) zauważa, że FIFA drepcze w miejscu. Nowością mieli być poprawieni bramkarze. I są, ale w zamian ogłupiono obrońców, a i momentum jakby chętniej się odpala i gdy mamy przegrać, to i tak przegramy po idiotycznej bramce w ostatniej minucie. Niby trybuny żyją, niby kibice przestali straszyć, ale przecież w piłce chodzi o to, co jest na boisku. Przynajmniej dla osób tym żyjących. Niedzielny kibic ucieszy się na ładną transmisję, więc w tym kierunku poszło EA i tym nas zawiodło. Nie, drogi Kanadyjczyku, który klepie kod gry – piłka jest NA boisku, nie na trybunach i w transmisji TV. Kolejne łatki zajmowały się błędami w grze obronnej i braku agresji drużyny przeciwnej, ale nadal możemy wybrać Real i przebiec Cristiano Ronaldo całe boisko nie wysilając się za bardzo. Nie chcemy bawić się w jakiekolwiek wojenki, ale tegoroczna edycja musi się postarać dużo bardziej, w innym przypadku przerzucimy się chyba na curling. Oglądanie go w TV.
Przeczytaj również
Komentarze (55)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych