Felieton: Remastery gier z ubiegłej generacji to najlepszy możliwy zakup
, , odświeżone gry serii Batman: Arkham, a nieco wcześniej choćby czy – narzekamy na remastery, a jednak kupujemy je najchętniej. Dlaczego? Bo wiemy, co bierzemy – sprawdzony, dopracowany produkt.
Żaden „prawdziwy gracz” na ogół nie przyzna się otwarcie, że lubi remastery. W końcu już w to grał albo może wyrwać za grosze i nadrobić, a studio deweloperskie mogłoby zrobić w tym czasie zupełnie nową grę, zamiast stać w miejscu, odświeżając starocie. Sens jeszcze mają remake’i – gra jest tworzona zupełnie od postaw i często ze znacznymi zmianami w kwestii rozgrywki, ale remaster? Młoda gra z lekko podbitą grafiką, większą ilością klatek na sekundę i zbiorem dodatków DLC – takie GOTY, tyle że na lepszym sprzęcie. A my chcemy nowych doświadczeń… prawda?
No, niezupełnie. Pod każdym newsem o grze z PS3, która ma trafić na obecną generację, znajdziemy narzekania – „generacja remasterów”, „po co kupowałem KotletStation 4?” itp. Ale gdy nadarzy się okazja, wiele z tych osób sięgnie do portfela. Bo i tak mieli zagrać, to teraz przynajmniej będzie ładniejsze. Bo jak mają dokupować dodatki, to równie dobrze można dopłacić do remastera. W końcu - bo to świetne gry, tych słabych nie próbuje się przecież sprzedać drugi raz.
Wychodzi tu z nas bezpieczny gracz. Zamawianie przedpremierowo zupełnie nowych IP jest lekkomyślne i wielokrotnie już się przekonaliśmy, że nie można wierzyć w zapewnienia twórców. Łatwo się przejechać, więc czekamy na pierwsze recenzje. W międzyczasie zaś poleci preorder na remastera – bo nie bierzemy nic w ciemno, bo są dodatki, patche i szlify. Pewnie, biorąc pod uwagę, że odświeżana gra ma na karku ledwo parę lat, nie możemy liczyć na wielkie zmiany, ale to wciąż pewny zakup. Mądry i bezpieczny. Najlepszy z możliwych.
Najczęstszym wyjaśnieniem wydawcy jest komentarz „chcemy przedstawić grę osobom, które mają wyłącznie najnowsze konsole”. Pewnie, świetny pomysł, dlatego rezygnuje się ze wstecznej kompatybilności. Oczywiście, że chodzi kasę. Ale skoro obie strony wychodzą na tym zwycięsko (wysokie oceny i dobra sprzedaż nie biorą się znikąd), to dlaczego nie przyjąć tego faktu odświeżania za stały element generacji?
Bo mogliby w tym czasie robić coś nowego!
Najprostszy i zarazem nie do końca poprawny argument. Czy reżyser klasyka sprzed 20 lat traci czas na odświeżanie swojego filmu na Blu-rayu? Skądże! Od tego jest specjalna ekipa, a on i jego ludzie pracują nad czymś innym. Remastowanymi grami zajmuje się wydzielona ekipa w studiu lub zupełnie inny deweloper, pozostający oczywiście w kontakcie z autorami oryginału. To świetna okazja, by nauczyć się sekretów tworzenia na nowym sprzęcie, tworząc przy okazji coś wartościowego. A scenarzyści i reszta mózgów opracowujących szczegóły fabuły, rozgrywki czy nowych mechanik nie traci już na to czasu, zajmuje się nowymi projektami. Jasne, wydawca zarobi drugi raz na tym samym, ale dlaczego ma nas to boleć?
Nie ma się co denerwować, że gracze mają wybór, na czym chcą grać. Czy fala remasterów degeneruje obecną generację konsol? Nie, jest naturalną odpowiedzią na stan rynku. Duże gry są coraz droższe w produkcji, więc mamy rozkwit mniejszych i ambitnych indyków oraz bezpiecznych gier AAA. Kiedyś narzekano na sequele, teraz to remastery są „tym złym”, ale to nie znaczy, że gdyby zabronić takiego odświeżania, zyskalibyśmy nowe, wspaniałe IP. Wręcz przeciwnie - być może właśnie taki bezpieczny remaster pozwoli uzbierać pieniądze, by zaryzykować i stworzyć większy budżet dla nietypowego pomysłu? Dlaczego tak usilnie staramy się widzieć we wszystkim negatywy?
Poza tym – ilu z Was nie chciałoby odświeżonego Red Dead Redemption czy ostatnich dwóch Falloutów, co? Może ich ponowny sukces w końcu umożliwi powstanie sequela? Nie takie remastery straszne!
Przeczytaj również
Komentarze (84)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych