Recenzja: Wonder Woman

Recenzja: Wonder Woman

Tomasz Alicki | 11.06.2017, 20:37

Trzeba przyznać, że gonitwa DC za filmowym uniwersum Marvela do tej pory sprawia wrażenie bardzo niesprawiedliwej. Od kiedy Avengersi zaczęli święcić swoje triumfy, druga strona zaserwowała nam Batman v Superman: Świt sprawiedliwości, który widzów pozostawił z grymasem na twarzy. Poprzeczka przed pierwszym filmem z żeńską superbohaterką w roli głównej wisiała więc dosyć nisko…

Mamy do czynienia z typowym, bardzo charakterystycznym dla komiksowego uniwersum origin story. Liga sprawiedliwości w listopadzie zawita do polskich kin, a Wonder Woman ma być początkiem dla mniej zorientowanych, wstępem do tego, co będzie działo się w kolejnych filmach. Po tej premierze widz powinien postać polubić i znać już większość twarzy w świecie DC Comics, żeby mógł potem dzielnie kibicować im w następnych produkcjach. Dlatego przygodę z nową superbohaterką rozpoczynamy już w czasach jej dzieciństwa. Poznajemy ją jako małą, skorą do walki dziewczynkę, która po kryjomu uczy się władać mieczem.

Dalsza część tekstu pod wideo

Nieco później na ekran wkracza już Gal Gadot i z pełną świadomością rozpoczyna swoją kreację, przechodząc ze Stevem Trevorem (Chris Pine) u boku do głównego miejsca akcji – dwudziestowiecznej Europy. Tam mamy do czynienia z zabiegiem równie typowym, co sam charakter filmu. Kultura i sposób myślenia Wonder Woman rodem z malowniczej, pozbawionej mężczyzn wyspy Amazonek trafiają do brutalnego, bezwzględnego świata w trakcie wielkiej wojny. Gal Gadot wskakuje w bardziej adekwatne do realiów ubrania, poznaje znajomych Steve’a i próbuje zrozumieć nową rzeczywistość.

Najszczersza prawda jest taka, że Wonder Woman jako film popełnia mnóstwo błędów. Momentami jest irytujący, żarty w pewnym momencie robią się nudne, schemat znamy z pięciuset poprzednich filmów, a dialogi bywają tak sztampowe, że pozostaje tylko złapać się za głowę. Reżyser Patty Jenkins udało się jednak złapać aktorski duet, który samą swoją obecnością pozwala zapomnieć o większości problemów. Na szczęście twórcy w porę zdali sobie sprawę ze skarbu, jaki dostali w swoje ręce, i starali się nie wypuszczać go aż do samego końca.

Diana i Steve są bowiem absolutnie nierozłączni. Do ostatnich sekund niemal nie opuszczają siebie na krok. Gal Gadot i Chris Pine grają najlepsze role w swoich karierach, a chemia między nimi wręcz wylewa się z ekranu. Reżyser postanawia eksploatować tę relację do tego stopnia, że Steve ma kilka słów do powiedzenia nawet podczas zakupów. Nie ma w tym nic złego. Z tej relacji wynika większość dobrych aspektów tego filmu. Już pierwsze minuty interakcji między tą dwójką bohaterów zapowiadają porządną dawkę humoru i tak właśnie jest. Większość zabawnych scen bierze się z niewiedzy Wonder Woman o współczesnym świecie oraz pytań, jakie czasem zadaje. Gal Gadot odwala kawał świetnej roboty, a Chris Pine przyklaskuje jej popisom, zdziwioną miną kwitując kolejne niestandardowe zachowania Diany.

Główna bohaterka to w rezultacie najsilniejsza część całego filmu. Na ogromną pochwałę zasługuje podejście scenariusza do Wonder Woman. Dostaliśmy historię oraz rozpisanie postaci na miarę prawdziwego origin story. Widać bardzo mocny nacisk produkcji na korzenie Diany oraz jej charakter. Będąc kobietą, trafia w bardzo specyficzne czasy, które płeć piękną traktowały lekceważąco i z pogardą. Liczne próby podkreślenia dominujących cech Wonder Woman często wypadają bardzo patetycznie, a w jej usta wkłada się banalne sformułowania, ale mimo wszystko rzadko widujemy to w kinie superbohaterskim. Sposób przedstawienia tego pozostawia wiele do życzenia, jednak mimo to na koniec filmu większość widzów powinna być w stanie kilkoma celnymi epitetami określić protagonistkę.

Najsłabszą stroną Wonder Woman jest aspekt, który do tej pory w tym gatunku wypadał dosyć solidnie. Strona wizualna, a w szczególności efekty specjalne momentami wołają o pomstę do nieba.

Ta sytuacja dziwi o tyle, że estetycznie film został nakręcony naprawdę dobrze. Dwoma głównymi grzechami są tanie i przestarzałe efekty specjalne oraz slow motion. Finałowa scena wygląda niczym wycięta z produkcji sprzed dekady, a spowolnień jest po prostu za dużo. Bawią się tym Szybcy i Wściekli, ale tam nadmiar jest celowy i traktowany niczym parodia. Tutaj pod koniec filmu spodziewałem się slow motion nawet wtedy, kiedy jedna z postaci sięgała po kurtkę. Większość zabiegów sprawia wrażenie, jakby zostały powrzucane w losowe miejsca, już po ukończeniu całego etapu produkcji.

Mimo licznych mankamentów, Wonder Woman pozostawia fanów z uśmiechem na ustach. Nowy film Patty Jenkins posiada bardzo konkretne i wyraziste „ale” w postaci Gal Gadot. Nie chodzi tu o jej wygląd czy prezentowanie się w pięknych kostiumach, a o pewność siebie oraz charakter. Aktorskiemu duetowi udaje się wprowadzić na ekran bardzo dużo wiarygodności, ukraść cały film i udowodnić, że pod względem doboru twarzy do bohaterów nie powinniśmy martwić się o kolejne produkcje.

Ocena: 7/10

Atuty

Wady


7,0
Tomasz Alicki Strona autora
cropper