Recenzja: Thor Ragnarok
Naszpikowaną głośnymi premierami końcówkę roku rozpoczyna Thor: Ragnarok. Na dwa tygodnie przed Justice League, swój kolejny film postanawia wydać Marvel. Nieobecny w Wojnie bohaterów Chris Hemsworth bierze w dłoń swój potężny młot, by po raz kolejny wrócić do komiksowego świata. Dobrze, że tak się stało, bowiem jego duet z Hulkiem to jedno z zabawniejszych doświadczeń tego roku…
Kiedy większość grupy Avengers paradowała po planie ostatniego Kapitana Ameryki, Thor walczył z Ragnarokiem. Wszechświat po raz kolejny uszedł z życiem dzięki ingerencji kolejnego superbohatera, a żeby dopełnić sukcesu, wystarczyło jedynie znaleźć Odyna. Thor i Loki wdają się w rodzinne perturbacje, poznają swoją siostrę Helę, Boginię Śmierci (Cate Blanchett), a nad Asgardem wisi kolejne niebezpieczeństwo. Większość filmu stanowi więc planowanie misji ratunkowej, jednocześnie radząc sobie z bieżącymi problemami, na które trafiają główni bohaterowie.
Postawmy sprawę jasno od samego początku – filmowi Thor: Ragnarok bliżej do Strażników Galaktyki niż Zimowego żołnierza. Dostaliśmy kolejnego Marvela przepełnionego humorem, który niemal całkowicie odpuszcza dramatyczne wątki w imię kilku kolejnych dowcipów. Jeżeli należycie do widzów ceniących sobie w filmach superbohaterskich patos oraz powagę, nowy Thor nie sprawi Wam zbyt dużo przyjemności.
Na szczęście dowcipy są udane, sama produkcja szybko nabiera własnego charakteru, a Taice Waititiemu udało się przemycić do niedawnej premiery solidną garść swoich pomysłów. Thor: Ragnarok reprezentuje dokładnie to, czego powinniśmy spodziewać się po reżyserze odpowiedzialnym za Co robimy w ukryciu. Absurdalne pomysły z filmu o wampirach Waititi skutecznie przenosi do kosmicznego świata.
Thor na Hulka trafia przy okazji przypadkowej wizyty na planecie Arcymistrza (Jeff Goldblum) – miejsca, do którego trafiają wszystkie niepotrzebne, zapomniane przez resztą świata postacie. Całość wygląda, jakby została wyjęta z Valeriana, a w tłumie ludzi można łatwo schować się przed rzeczywistością. Właśnie na tej planecie Waititi pokazuje swoje umiejętności, puszczając wodze wyobraźni. Dostajemy tonę absurdu, malowniczy świat i humor wynikający głównie z interakcji pomiędzy Thorem a Hulkiem.
Nowy film Marvela jest niczym amerykański stand-up, gdzie prosta opowieść tworzy miejsce dla dziesiątek różnych dowcipów. Nowe żarty czekające w rękawie Hemswortha tylko okazjonalnie ustępują efektownym scenom akcji, przypominając widzom, że bohaterowie jednak wciąż o coś walczą. Pojedynki są dobrze wyreżyserowane, choreografia zgrabnie wykorzystuje teren, na którym znajdują się postacie, a finałowa scena przyjemnie zaskakuje aspektem wizualnym. Momentami akcja potrafi przytłoczyć, kiedy przechodzimy dosłownie od jednej mrożącej krew w żyłach konfrontacji do drugiej, ale na szczęście takie sytuacje zostają szybko przełamane… następnym żartem.
Charakter filmu służy też Hemsworthowi, który ewidentnie dobrze odnajduje się w roli zabawnego, sarkastycznego Thora. Aktor wygląda, jakby przy produkcji filmu bawił się naprawdę dobrze, a z nudnego, bezpłciowego superbohatera staje się naprawdę udanym bohaterem pierwszoplanowym. Jego interakcje z Lokim czy Hulkiem nie będą już dla nikogo zaskoczeniem, ale zamierzone efekty przynoszą również sceny Thora z Walkirią (Tessa Thompson).
Czy coś jest więc nie tak? Nie ma w tym praktycznie żadnej dramaturgii. Każdy potencjalnie wolniejszy, wynikający z toczącej się fabuły wątek jest regularnie skracany o głowę. Drobna kłótnia pomiędzy głównymi bohaterami zostaje rozwiązana dosłownie po kilku sekundach od krzyków i wrzasków standardowym „przepraszam, nie miałem tego na myśli”. W rezultacie ciężko drżeć przed Cate Blanchett, kiedy w większości przypadków kończymy się jeszcze śmiać z poprzedniego dowcipu. Z drugiej strony, czy ktokolwiek szczerze martwi się o życie superbohaterów w tych bardziej dramatycznych produkcjach?
Thor: Ragnarok solidnie egzekwuje plan założony przez Waititiego. Nie jest to film, który na zawsze odmieni nasze spojrzenie na Marvela, ale na pewno można zaliczyć go do tych lepszych komiksowych ekranizacji. Mamy do czynienia z bardziej absurdalną wersją Strażników Galaktyki. Thor da się lubić, Hulka kupujemy od pierwszych minut, a Tessa Thompson jest świetnie pasującym dodatkiem do ekipy. Dostaliśmy kolejny dobry film Marvela, który na kilka tygodni zaspokoi głód oczekiwania na następne Gwiezdne Wojny.
Ocena: 7/10
Atuty
Wady
Przeczytaj również
Komentarze (13)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych