Graliśmy w Kingdom Come: Deliverance. Szykuje się cichy hit 2018 roku
Wielokrotnie opóźniane Kingdom Come: Deliverance ostatecznie zbliża się do swojej premiery. Czy dodatkowe dwa lata, jakie dali sobie twórcy, nie poszły na marne?
Na dwa miesiące przed premierą mieliśmy okazję zagrać w czeską wizję „symulatora średniowiecza” – Kingdom Come: Deliverance. Autorzy w zwiastunach chwalą się ogromną swobodą dostępną w swojej produkcji oraz wplecioną w to wszystko historią o zemście. Spostrzegawczy gracze dostrzegli jednak na nagraniach masę błędów i niedoróbek, a od betatesterów dochodzą głosy o słabej optymalizacji, nawet na potężnych komputerach. Jak więc prezentuje się najnowsza wersja gry, która już wkrótce trafi do sprzedaży?
Twórcy zaprezentowali nam trzy różne fragmenty historii, które mogliśmy rozegrać w jakikolwiek tylko sposób chcieliśmy. Skąd bierze się taka swoboda, dostępna nawet podczas wykonywania misji fabularnych? Otóż świat gry żyje swoim życiem. Równie dobrze mogłoby nie być żadnej postaci gracza, a średniowieczni mieszkańcy Czech poradziliby sobie bez problemu. Gdy podczas jednej z misji wraz z innymi wojakami przeprowadzałem szturm na obóz wroga, mogłem np. uciec z pola walki, licząc na to, że inni zajmą się węgierskimi najeźdźcami, a ja tylko przybiegnę dobić powalonych wrogów. Gdy jednak postanowiłem dołączyć do towarzyszy broni, dostałem rozkaz samodzielnego pozbycia się łuczników utrudniających prowadzenie szturmu. Co lepsze, przed rozpoczęciem ataku gra informowała mnie, że mogę wykonać dwa pomniejsze zadania poboczne, które kompletnie zmieniłyby prowadzenie natarcia, ponieważ, dla przykładu, mogłem spróbować po cichu otruć zapasy pożywienia wroga.
Przedstawione mi fragmenty dają nadzieję na zróżnicowane misje fabularne. W jednym z zadań musiałem udawać mnicha kościelnego, w innym pokonać pewnego mieszkańca zamku w walce na miecze, a w jeszcze innym, tak ja wspominałem, uczestniczyć w natarciu wojsk. Sam początek rozgrywki, w którym poznajemy zaledwie zarys fabularny, jest już na tyle ciekawy, aby brnąć dalej w fabułę pomimo tego, że zostajemy rzuceni w sam środek Europy i gra wręcz krzyczy do nas, aby zaglądać pod każdy kamień. Gdy jednak nie zdecydujemy się na rozwijanie głównego wątku, możemy zejść ze ścieżki i odkrywać świat stworzony przez Warhorse Studios. Po drodze natkniemy się na jakąś wieś, gdzie indziej natrafimy na obóz bandytów, a kawałek dalej, idąc wzdłuż wąwozu, odkryjemy rozbity wóz handlarza. Świat wydaje się zapełniony pomniejszymi zadaniami, a nie wszystkie lokacje są oznaczone na mapie, więc warto zwiedzać i odkrywać.
Poznawanie świata zapełni naszą encyklopedię, w której znajdziemy ściany tekstu o zwyczajach z tamtego okresu, co na pewno ucieszy niejedną osobę lubującą się w chłonięciu takich informacji. Niestety autorzy przyznali, że w grze nie uświadczymy czeskiego dubbingu, więc całe średniowieczne Czechy w Kingdom Come Deliverance przyjdzie nam odkrywać słuchając ludzi rozmawiających po angielsku. Osobiście trochę mnie to boli, ponieważ głosy, których słuchamy podczas fantastycznie wyreżyserowanych scenek przerywnikowych, nie pozwalają w pełni zatopić się w kraju Krecika. To samo dotyczy Węgrów, którzy w grze robią za naszych głównych wrogów – wszyscy mówią perfekcyjnie po angielsku, a niektórzy wręcz z brytyjskim akcentem.
Uradowani będą fani serii Gothic czy The Elder Scrolls. Wzorem tych gier wszyscy NPC starają się naśladować rutynowe czynności dnia codziennego, więc widać, jak w nocy wracają do domów czy zatrzymują się aby porozmawiać. Gdy wejdziemy do czyjegoś domu, a jego mieszkaniec nas dostrzeże, każe nam się wynosić. Gdy jednak nie opuścimy jego przybytku, wybiegnie z domu, wzywając straże. W Kingdom Come: Deliverance naprawdę czuć, że mamy do czynienia z „symulatorem”. Przed wejściem do zamku strażnicy przeszukują nas i lepiej byśmy wtedy nie mieli ze sobą żadnych skradzionych rzeczy, które mogą rozpoznać. W moim przypadku była to książka, z której moja postać nauczyła się trochę czytać, oraz mapa z zaznaczonym skarbem. Zostałem oskarżony o kradzież, a gdy nie chciałem się poddać, musiałem długo uciekać przed wysłanym za mną pościgiem strażników. Niestety nie potrafiłem wtedy jeszcze walczyć mieczem, więc domyślacie się, jaki był tego koniec.
Pojedynki na nagraniach udostępnionych w Sieci nie wyglądały zbyt emocjonująco. Tak jak i reszta komentujących obawiałem się zbytniego przekombinowania ze strony autorów. Po tym, gdy nauczyłem się już walczyć, nie dziwie się twórcom, że nie reagują na internetowy lament w komentarzach. Walka na miecze oglądana z boku rzeczywiście może wydawać się trochę drętwa. Gdy jednak sami chwytamy za miecz i poznajemy mechaniki stojące za całą walką, to zaczynamy rozumieć filozofię przyświecającą autorom. Produkcja stara się nam oddać średniowieczny okres jak najlepiej. Taki pojedynek nie powinien być dla nas przyjemną sytuacją, w której będziemy klikali jeden przycisk i ciachali wrogów. Postać może zostać ranna podczas walki i bardzo szybko zginąć, więc ważnym jest, aby stale się poruszać, robić uniki oraz obserwować, jak przeciwnik trzyma miecz. Zwracamy uwagę na całą postawę wroga i staramy się atakować jego odsłonięte punkty. Podczas starcia mamy pełne skupienie nad naszymi ruchami i to właśnie daje niesamowite pokłady zabawy! Po pokonaniu innej osoby naprawdę czuć satysfakcję z wygranego starcia! A jak wygląda strzelanie z łuku? Jest on uważany za śmiercionośne narzędzie, przez co to najtrudniejsza do opanowania broń w całej grze. Używając go, nie mamy żadnego celownika, więc to, jak wysoko skierujemy łuk, czy moment, w którym powinniśmy puścić cięciwę, aby ręka za bardzo się nie trzęsła, wymaga od nas wyczucia, które przyjdzie samo podczas gry. Gdy jednak taka strzała trafia w cel… sami będziecie sobie gratulowali.
W zwiastunach straszył fatalny ragdoll postaci oraz małe błędy, na które można było trafić podczas normalnej gry. Jednak w trakcie mojej rozgrywki nie natrafiłem na żadne ze wspomnianych problemów. Fizyka ciał postaci jest już poprawna, a gra chodzi naprawdę przyzwoicie. Niestety z powodu awarii konsoli byłem zmuszony grać na PC, ale zdążyłem rzucić okiem, jak produkcja wyglądała na zwykłym PS4, i ku mojemu zdziwieniu Kingdom Come: Deliverance, które działa na zarzynającym konsole silniku CryEngine, wygląda ładnie, chodząc w 30 klatkach na sekundę. Jeśli jednak jesteście posiadaczami PlayStation 4 Pro, nie uświadczycie żadnych dodatkowych graficznych fajerwerków. Jedyne, na co można liczyć, to skrócony czas ładowania się gry. Jeśli dołożyliście swoją cegiełkę podczas akcji crowdfundingowej na Kicksarterze, możecie liczyć na darmowe DLC, które wyjdzie po premierze. Będzie ono składało się z rzeczy, z których twórcy nie zdążyli się wywiązać podczas procesu produkcji podstawowej wersji. Co może się tam znaleźć? Między innymi kobieca postać oraz psi kompan.
Prezentacja gry uspokoiła moje obawy o stan techniczny Kingdom Come: Deliverance. Przekładanie daty premiery, nie najlepszej jakości zwiastuny, przekombinowana walka czy widmo słabej optymalizacji na konsolach sprawiało, że nastawiałem się na produkcję drewnianą i najzwyczajniej w świecie – słabą. Jednak po tym, co zobaczyłem, mam wrażenie, że młode czeskie studio podołało wyzwaniu. Jakieś drobne potknięcia są, ale myślę, że twórcy w razie czego szybko zdążą je załatać do premiery, a gra naprawdę będzie symulacją średniowiecza z prawdziwego zdarzenia. No i może w końcu dam spokój Mount&Blade.
Przeczytaj również
Komentarze (23)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych