Recenzja: Ocean's Eight
Ostatni film serii Ocean’s oglądaliśmy ponad 11 lat temu. Steven Soderbergh zakończył słynną trylogię w czerwcu 2007 roku. I kiedy marzenia fanów o kontynuacji wydawały się na dobre zapomniane, marka powróciła w nieco innej obsadzie.
Ocean’s 8 to kobiece heist movie. Pozostajemy w starym klimacie, jaki pamiętamy sprzed ponad dekady, czyli w klasycznej komedii kryminalnej, ale zmieniamy rabusiów. George Clooney zakończył już swoją karierę wybitnego złodzieja, a na jego miejsce wskoczyła siostra. Po pięciu latach spędzonych w więzieniu, Debbie (Sandra Bullock) wychodzi za dobre sprawowanie z planem doskonałym w dłoni. Organizuje więc pokój w hotelu oraz kilka nowych ubrań i rozpoczyna poszukiwanie ekipy skłonnej zrealizować jej koncepcję.
Gra toczy się o wielką stawkę – ważący trzy kilogramy diamentowy naszyjnik Cartiera. Warta 150 milionów dolarów biżuteria przez lata leżała w znajdującym się 15 metrów pod ziemią skarbcu. Debbie, jak zapewnia swoją pierwszą wspólniczkę Lou (Cate Blanchett), spędziła ostatnie pięć lat planując ten skok i myśląc nad każdym jego szczegółem. Trzeba przyznać, że jak na tyle czasu spędzonego na rozpisywaniu detali, efekt końcowy zawierał zaskakująco dużo przypadku i nieścisłości…
Nie wynika to z niechlujności Debbie, ale ze scenariusza, który można śmiało zaliczyć do pierwszych mankamentów Ocean’s 8. Pod tym względem film niczym nie różni się od zwykłych heist movie, jakie czasami można złapać wieczorem na kablówce. Scenarzyści próbują miejscami zgrabnie wpleść jakieś nowoczesne motywy, ale generalnie akcja wciąż krąży wokół drogiego kawałka biżuterii i najbardziej prestiżowej gali w Stanach Zjednoczonych.
Zarówno sama stawka, jak i metody używane przez bohaterki, żeby osiągnąć sukces, nie będą więc dla Was większym zaskoczeniem. Jest ekspert od fałszywek (Mindy Kaling), hakerka (Rihanna) czy Constance (Awkwafina) wzięta z ulicy, gdzie zajmowała się polowaniem na cudze zegarki. Standardowa sztuczka obijania się o kogoś ramieniem, żeby pozbawić go kluczy czy podrzucić mu jakiś przedmiot, może sprawić, że zaczniecie ziewać albo przewracać oczami. W Ocean’s 8 brakuje tego dreszczyku emocji, jakie powodowały poprzedniczki. Chcę, żeby ktoś był na skraju przyłapania, chcę więcej konfrontacji pomiędzy bezsilnymi władzami a głównymi bohaterami, chcę poczucia, że coś może faktycznie pójść nie tak.
Wszystko to przestaje jednak mieć większe znaczenie, kiedy reżyserowi udaje się do swojego przeciętnego pomysłu zgarnąć taką obsadę. Marka Ocean’s i trio Bullock-Blanchett-Hathaway to przepis na kolejną trylogię. Debbie i Lou to charyzma i chemia w czystej postaci. Już pierwsze kilkanaście minut pokazuje, jak aktorki dobrze dogadują się ze sobą, jak płynnie przechodzą z jednego tematu do innego, jak powinny rozumieć się prawdziwe wspólniczki. Anne Hathaway z kolei doskonale odnajduje się w roli wychwalanej ponad niebiosa gwiazdy Hollywood Daphne Kluger. Widać po niej efekty tego, co słychać o jej postaci w mediach, widać każdą zmianę humoru i emocjonalne wahania.
Dzięki tej obsadzie średni scenariusz i brak nowości przestaje mieć większe znaczenie. Każdy żart bawi, każda sytuacja robi wrażenie, a razem wszystkie aktorki udowadniają, że mogą wspólnie dorównać temu, w czym kiedyś zakochali się fani Ocean’s. Brakowało w starej trylogii takich kobiet, postaci, które mogły owinąć sobie mężczyzn wokół palca i zatrzymać czas na kilka sekund.
Chociaż Ocean’s 8 nie pokazało nic nowego ani wyjątkowo dobrego, ostatnie minuty sprawiają, że chce się tego oglądać więcej. Kiedy zapalają się światła sali kinowej, pojawia się przez chwilę w głowie myśl „Obejrzałbym to jeszcze raz”. Tak po prostu, dla rozrywki. Obyśmy nie oglądali Ocean’s po raz ostatni, bowiem nikt tak nie poprawi humoru w deszczowe dni jak Sandra Bullock.
Ocena: 6/10
Atuty
Wady
Przeczytaj również
Komentarze (1)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych