Tajemnice Silver Lake – recenzja filmu. Świetny pastisz
W dzisiejszym kinie coraz trudniej znaleźć film w pewien sposób inny, nietypowy, zmuszający widza do refleksji i karzący mu wręcz obejrzeć go kilka razy, by wszystko w całości zrozumieć. Tym bardziej należy docenić, że tego typu produkcje wciąż się pojawiają. Najświeższym tego przykładem są Tajemnice Silver Lake w reżyserii wyrastającego na jednego z najciekawszych twórców amerykańskiego kina Davida Roberta Mitchella (cztery lata temu nakręcił Coś za mną chodzi).
Sam mieszka w Los Angeles. Ma problemy, żeby zapłacić czynsz, w zasadzie niewiele na co dzień robi i trochę – nazwijmy to – snuje się przez życie. Pewnego dnia jednak poznaje mieszkającą w pobliżu dziewczynę. Gdy ta znika w tajemniczych okolicznościach, Sam postanawia przeprowadzić śledztwo i dowiedzieć się, co się wydarzyło.
Tak naprawdę to krótkie streszczenie nie ma żadnego sensu, bowiem jest to wyłącznie punkt wyjścia i pretekst do zupełnie innej opowieści. Mitchell koncentruje się w swoim filmie na dwóch głównych sprawach. Pierwszą z nich jest wciąż święcący triumfy postmodernizm. Tajemnice Silver Lake są prawdziwą kopalnią cytatów z najróżniejszych dzieł, filmowych, książkowych, growych, muzycznych. Sam przypomina wyciągniętego z kina noir detektywa, przeniesionego w słoneczną kalifornijską okolicę. Reżyser i scenarzysta w jednym zdaje się mówić, że nie ma już na świecie nic oryginalnego. Wszystko już było i to, czym jesteśmy karmieni przez popkulturę to wyłącznie miks i wariacja tematów obecnych od dawien dawna. I tylko wydaje się nam, że kultura, w której żyjemy i dorastamy jest w jakiś sposób specyficzna. Mitchell bawi się tym konceptem, czego efektem chociażby bardzo niepokojąca scena, w której Sam spotyka pewnego kompozytora muzyki, odpowiedzialnego za podejrzanie dużą liczbę przebojów.
Drugim tematem Tajemnic Silver Lake, połączonym zresztą z pierwszym, jest to, jak łatwo jest zbudować teorię spiskową. Podczas swojego śledztwa Sam natrafia na najróżniejszych ludzi i najróżniejsze tropy, które świadczyć mogą o tym, że wszystko jest ze sobą połączone i do prawdy nigdy nie uda się nikomu dotrzeć. Film Mitchella to zatem pastiszowa zabawa, utrzymana w absurdalnym klimacie (sporo tu takiego humoru). W ten sposób skonstruowana intryga była dla mnie absolutnie wciągająca, zwłaszcza, że całość jest też znakomicie nakręcona.
Film niesie na swoich barkach znakomity Andrew Garfield. Jego Sam to po prostu dziwak, który trafia do coraz dziwniejszych miejsc. Garfield ma w sobie coś ze zblazowanego nastolatka, honorowego stróża prawa i szlachetnego mściciela. To znakomita rola w znakomitym filmie, pełnym równie dobrych ról epizodycznych. Jedyny problem jest taki, że prawdopodobnie wielu widzom nie spodoba się, iż muszą sami znaleźć rozwiązanie dla niektórych wątków, bo nic nie jest tu podane na talerzu. Tajemnice Silver Lake to typowy przykład produkcji, którą jedni pokochają od pierwszego wejrzenia, drudzy uznają zaś za nudną, przekombinowaną wydmuszkę. Mam nadzieję, że tych pierwszych będzie jednak więcej.
Atuty
- Doskonałe aktorstwo;
- Dużo nawiązań i do gatunków i filmów;
- Wciągająca intryga;
- Absurdalny humor
Wady
- To film, który albo się pokocha, albo znienawidzi
David Robert Mitchell potwierdza, że jest bardzo ciekawym twórcą. Jego Tajemnice Silver Lake to intrygujący pastisz, który jednak dla wielu będzie totalną wydmuszką.
Przeczytaj również
Komentarze (41)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych