Temat tygodnia: Tanio, taniej, najtaniej. Czyli po co kupować gry na premierę
Czy kupowanie gier w dniu premiery ma jeszcze sens? Ostatnie ruchy wydawców pokazują, że coraz mniejszy. W tym roku wyjątkowo dużo gier tak mocno wtopiło, że krótko po premierze mogliśmy je kupić za pół ceny. A w takim wypadku - po co kupować gry w dniu ich premiery?
Im taniej, tym lepiej. Ciężko ukryć fakt, że nasze hobby jest drogie. Premierowe gry dobijają do 300 złotych i jeśli ktoś chce cieszyć się grą od samego początku, musi sięgać głęboko do kieszeni. Dlatego tak uwielbiamy promocje. Z kupowania na wyprzedażach nie cieszą się za to wydawcy, którzy - co oczywiste - dostają znacznie mniejszą kwotę aniżeli za grę w premierowej cenie. Pół biedy, jeśli dokupimy do gry jakieś DLC. Ale tak dzieje się wyjątkowo rzadko (nie, badań na ten temat nie mam, oceniam na bazie obserwacji).
I co zabawne, sami wydawcy kopią sobie grób. Jeszcze parę lat temu, średnio na jakieś sensowne obniżki gier AAA musieliśmy czekać najmniej pół roku, jeśli dana gra nie była katastrofą i wszyscy chcieli się jej pozbyć - gracze, sklepy i sam wydawca. Z poprzedniej generacji parę takich gier by się nazbierało - Aliens: Colonial Marines czy Brink to dobre przykłady, pokazujące co kilka lat temu najwcześniej taniało. Były też gry Ubisoftu, ale te z reguły z ceny schodziły dopiero po kilku miesiącach.
W tej generacji stopniowo wszystko wywróciło się na głowę, a apogeum tego oglądaliśmy tej jesieni. Shadow of the Tomb Raider - przeceniony o kilkadziesiąt złotych po parunastu dniach. Battlefield 5? Miesiąc od premiery, a grę dało się kupić za pół ceny. Fallout 76 - poniżej stówki, w niecały miesiąc od premiery. Hitman 2? Pierwsze obniżki już kilkanaście dni po premierze.
Więcej na temat ostatnich przecen gier AAA:
Shadow of the Tomb Raider krytykowane za obniżkę ceny. Gracze narzekają na decyzję wydawcy
Battlefield 5 się nie sprzedaje? Gra przeceniona już o 50% w amerykańskich sklepach
Fallout 76 jeszcze taniej! Gra Bethesdy do kupienia za 89 zł
O ile tak niska cena Fallouta 76 nie powinna nikogo dziwić - to kawał sami wiecie czego, z powtykanymi zapałkami, które podpalono, tak patrząc na to, jak szybko potaniał Shadow of the Tomb Raider, Hitman 2 czy nawet Battlefield 5, nie wypada zadać sobie pytania - po co w ogóle kupować grę w dniu premiery? Rok temu mieliśmy podobną sytuację z grami Bethesdy - Prey czy Wolfenstein błyskawicznie przeceniono o połowę.
W przypadku gier dla jednego gracza, kupienie jej w dniu premiery powodowane było przede wszystkim chęcią ogrania czegoś, na co albo czekaliśmy, albo o czym wszyscy gadają i nie chcemy pozostać w tyle (znany syndrom pominięcia). Dostawaliśmy ten luksus, że mogliśmy na bieżąco dyskutować o grze, nie martwiąc się o spoilery, co dla niektórych jest bardzo problematyczne. Gry sieciowe? Gra od samego początku pozwalała nam przede wszystkim pozostawać blisko czołówki, dzięki dobrej znajomości map i taktyk, które wypracowaliśmy od premiery gry. Co w dla osób, które mocno stawiają na rywalizację w grach sieciowych jest niezwykle ważne.
Czasy się jednak zmieniają. Większość gier singlowych i tak dostaje dodatki fabularne, a w ekstremalnych przypadkach (Śródziemie: Cień Wojny), po kilku miesiącach zostają zmienione kompletnie podstawy gry, nierzadko na lepsze. Opłaca się więc czekać albo na wydanie kompletne, albo na podstawkę za stówkę lub mniej, czasami w kilka miesięcy po premierze. Gry multiplayer za to oferują coraz mniej w dniu premiery. Popatrzmy na Battlefielda 5, który debiutował wykastrowany z trybów, map, liczby dostępnych pojazdów i broni, z największą zapowiedzią - Battle Royale - odłożoną na przyszły rok. A co zabawniejsze w tym przypadku, EA oferowało wcześniejszy dostęp do gry, która kilkanaście dni i tak otrzymała pierwsze łatki balansujące grę, co de facto wywróciło ją do góry nogami, kompletnie zmieniając TTK.
Powodów by kupować grę w dniu premiery, za pełną cenę jest więc coraz mniej. W mojej opinii, jedynym powodem pozostaje chęć wsparcia danej firmy i nic ponadto. Cyfrowe wykluczenie to coś, czego nie powinniśmy się bać, a w przypadku gier sieciowych, do roku i tak wybrany tytuł dostaniemy za pół darmo, bo wydawca rozpaczliwie będzie chciał powiększyć bazę obecnych w produkcji graczy. I na tym wszystkim cierpią wydawcy. Ci sami, którzy ciągle płaczą, że produkcja gier jest za droga, a oni zarabiają na nich za mało, dlatego są z m u s z e n i dodawać do nic mikrotransakcje, lootboksy i masę innego, zbędnego contentu.
Tylko chyba nikt z nich nie pomyśli, że poza oczywistym faktem zrobienia dobrej gry, w którą ktoś chce grać, warto przestać dewaluować swój produkt, goniąc z ceną do dna, bo zamiast planowanych 10 milionów w 3 dni, sprzedaliście tylko 7 milionów w tydzień. My, gracze, chętnie zapłacimy pełną kwotę za wypakowaną zawartością i jakością grę singlową. Zapłacimy tyle za sieciowy tytuł, który nie dość, że będzie nas bawił, to zapewni nam tyle materiału, że przez pierwsze pół roku nawet nie będziemy myśleć o nudzie. A aktualnie mamy tyle, że może i strzela się fajnie w tym Battlefieldzie 5, ale zawartość w grze to 25% tego, co oferował Battlefield 3. Obietnica, że będziemy dostawali za darmo coś, co wytnie się z podstawki nijak nie zachęca.
Czy coś się zmieni? Wątpię. Patrząc na trend, będzie jeszcze gorzej. Kolejne wydmuszki, które albo jakościowo spowodują u nas zgagę, albo zawartości będzie w nich tyle, że kupno danej produkcji podejdzie pod desperację. Będą przeceny, promocje, paniczne obniżki, a na koniec płacz, że gracz nie chce kupować gier na premierę.
Przeczytaj również
Komentarze (109)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych