Bumblebee – recenzja filmu. Sympatyczny trzmiel

Bumblebee – recenzja filmu. Sympatyczny trzmiel

Jędrzej Dudkiewicz | 04.01.2019, 22:11

Kto pamięta moją recenzję Transformers: Ostatni Rycerz, ten wie, że nie jestem fanem serii, na którą składają się twory, które technicznie rzecz biorąc można nazwać filmami, bo zostały zrejestrowane kamerą (sformułowanie użyte przez Honest Trailers). Nie spodziewałem się więc niczego specjalnego po Bumblebee, chociaż niewielkie nadzieje rodził fakt, że tym razem za kamerą nie stanął Michael Bay. Okazało się, że najnowsza produkcja związana z Transformersami jest jednocześnie najlepszą ze wszystkich.

Trwają walki między Autobotami i Decepticonami o Ceybertron. Optimus Prime wysyła B-127 na Ziemię, by strzegł tej planety i szykował bazę dla ocalałych członków jego drużyny. Niestety na trop żółtego Autobota trafiają wrogowie. Tymczasem nastolatka Charlie znajduje rannego B-127, nazywa go Bumblebee i pomaga mu nie tylko dojść do „zdrowia”, ale i wykonać jego misję.

Dalsza część tekstu pod wideo

Pierwszą i najbardziej rzucającą się w oczy różnicą między Bumblebee, a resztą filmów z serii (mam na myśli zwłaszcza czwartą i piątą część) jest fakt, że ten pierwszy ma scenariusz. I to całkiem nieźle skonstruowany. Najprościej rzecz można by ująć w ten sposób: sceny akcji wynikają tu bezpośrednio z fabuły, nie jest ona niewiele znaczącym pretekstem do komputerowej nawalanki. Bumblebee to przede wszystkim opowieść o dorastaniu i godzeniu się ze stratą, uczeniu się życia na nowo, samodzielnie, ale i zauważając znajdujących się obok ludzi. Oczywiście historia ta jest bardzo prosta, znajdzie się trochę dziur logicznych i absurdów, jednak ogółem rzecz biorąc wszystko jest tu porządnie wymyślone, niektóre drobne elementy, które widzimy na początku mają znaczenie pod koniec. Opowieść jest płynna, całkiem wciągająca i niekiedy nawet wzruszająca. Jak na standardy serii, prawdziwa rewolucja. Warto docenić świetnie poprowadzoną relację między Bumblebee i Charlie. Zarówno Autobot, jak i dziewczyna mają charakter, można ich lubić, w jakiś sposób zmieniają się na przestrzeni filmu. Dobrze pomyślana jest też relacja Charlie z mieszkającym obok Memo. Zwłaszcza jej zakończenie jest miłym i dość zaskakującym (będącym za to na czasie) odejściem od najbardziej ogranych schematów tego typu kina. I chociaż ekspozycja jest tu trochę przydługa, koniec końców Bumblebee ma naprawdę dobre tempo i seans się praktycznie nie dłuży.

Sercem filmu jest wspomniana więź Charlie i Bumblebee. Ona jest zdecydowanie najciekawszą, mającą w sobie najwięcej życia i ikry postacią ludzką całej serii. Dobrze zagrana przez Hailee Steinfeld Charlie jest dość typową bohaterką kina nowej przygody (początkowo znajduje się w nieciekawym miejscu w życiu, chce się wyrwać z otaczającej ją rutyny, tym bardziej, że nie pasuje do otoczenia i w końcu wyrusza na pełną przygód wyprawę, w której zagrożone jest jej życie i losy świata). Mimo że widzieliśmy to wiele razy (Charlie ma w sobie coś z Sary Connor), zupełnie to nie przeszkadza. Bumblebee jest również dobrze pomyślaną postacią. Z jednej strony waleczny, odważny i groźny, z drugiej nieco niezdarny, co jest głównym źródłem – notabene momentami naprawdę niezłego – humoru. Szkoda tylko, że poza tym – oprócz Memo – bohaterowie są tu całkowicie nijacy. John Cena gra typowego wojskowego, rodzina Charlie jest irytująca, a sceny z jej udziałem zwykle są na granicy żenady. Nie wiadomo też po co właściwie zostały do filmu wprowadzone trzy niesympatyczne dziewczyny i jeden chłopak z liceum. Niczego to nie wnosi i gdyby ich wyciąć, byłby on płynniejszy. Niewiele da się też powiedzieć o dwóch Decepticonach, które przybywają na Ziemię w celu odnalezienia Bumblebee.

Tym niemniej, najnowsza odsłona serii Transformers jest bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Film niesie świetny sountrack. Sceny walk są efektowne i w końcu nie tylko widać, kto z kim walczy, ale widz rozumie też dlaczego i jest w stanie się emocjonalnie zaangażować w to, co dzieje się na ekranie. Efekty specjalne nie są główną składową filmu, za to stoją na wysokim poziomie. I nawet wybuchów nie ma aż tak dużo, jak przyzwyczaił nas do tego Michael Bay. Okazało się, że wystarczyło skorzystać z podstaw pisania scenariusza, posadzić za kamerą Travisa Knighta i w efekcie otrzymaliśmy bardzo przyjemną i sympatyczną rozrywkę.

Atuty

  • W końcu jest sensowny scenariusz;
  • Więź między Charlie i Bumblebee oraz jej relacja z Memo;
  • Dobre sceny walk i efekty specjalne;
  • Znakomity soundtrack

Wady

  • Odrobinę za długo się rozkręca i jest tu trochę absurdów;
  • Większość ludzkich bohaterów jest totalnie nijaka

Bumblebee jest zdecydowanie najlepszą częścią serii o Transformersach.

7,0
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper