Kurier – recenzja filmu. Patos zamiast emocji
Trudno jest w Polsce zrobić porządny, ciekawy, wciągający film historyczny, zwłaszcza jeśli dotyczy relatywnie niedawnych wydarzeń. Mamy chyba jakiś problem i prawie zawsze w takim przypadku istotny jest tylko Temat przez duże T, a zapominamy o tym, co najważniejsze, czyli ludziach i emocjach. Najświeższym tego przykładem jest Kurier w reżyserii Władysława Pasikowskiego.
II wojna światowa powoli zmierza ku końcowi. Przebywający w Londynie polski agent, łącznik o pseudonimie Jan Nowak i fałszywym nazwisku Kwiatkowski, dostaje zadanie dotarcia do Warszawy, by porozmawiać z generałem Tadeuszem „Borem” Komorowskim. Ma przekazać szalenie ważne informacje, czyli, że w razie wybuchu Powstania, nikt na Zachodzie nie pomoże walczącym z Niemcami Polakom. Droga do stolicy Polski będzie długa i pełna niebezpieczeństw.
Kurier – typowe polskie kino historyczne
Jak już wspomniałem we wstępie, Kurier jest przykładem typowego polskiego kina historycznego. Już nawet nie chodzi o to, że Pasikowski po raz kolejny udowadnia, że czas się dla niego zatrzymał, bo wciąż wydaje mu się, że jest kilkadziesiąt lat wcześniej i kino w ogóle się nie zmieniło. Jego najnowsza produkcja ma sceny straszliwie przestarzałe, tak pod względem sposobu kręcenia, jak i prowadzenia narracji. No, ale do tego Pasikowski już przyzwyczaił. Gorzej, że wpisuje się w podręcznikowy sposób tworzenia w Polsce filmów na ważny temat. Innymi słowy Kurier jest tak pełen patosu, deklaratywnych, doniosłych dialogów i nieznośnej muzyki, która usilnie stara się „podpowiadać”, co w danej chwili ma czuć widz, że… no właśnie, jedyną emocją w trakcie seansu jest irytacja. Nie ma tu choćby jednej sceny, która chwytałaby za gardło, pokazywała cokolwiek w sposób jakkolwiek subtelny. Nie, nein, ne, trzeba łopatą po głowie, bo inaczej, jak widać, się nie da. Wszystko jest tu więc całkowicie płaskie emocjonalnie, ciągnie się niemożebnie i jeśli człowiek jest w stanie poczuć doniosłość wydarzeń, to tylko dlatego, że sam te uczucia projektuje na oglądany obraz, nie zaś dlatego, że twórcy trafiają w odpowiednie tony. Żeby chociaż to jeszcze w napięciu trzymało! Ale gdzie tam, czas niby jest tu przeciwnikiem głównego bohatera, spieszy mu się bardzo, ba! cały tragizm misji Jana Nowaka-Jeziorańskiego polegał wszak na tym, że podstawowy cel osiągnął, który jednak żadnego znaczenia już nie miał, bo było za późno. Upływu tego czasu odbiorca jednak nie poczuje, tempo tu jest żadne, utalentowanego montażysty nie zauważono, momentami można więc gdybać, czy Janowi Nowakowi został tydzień, czy ledwie kilka godzin. Na krawędzi fotela nikt jednak przez to siedzieć nie będzie.
Kurier – na nic wysiłki aktorów
Wszystko, co opisałem powyżej ma jeszcze ten skutek, że trudno doszukiwać się w Kurierze jakichkolwiek postaci z krwi i kości. Aktorzy się wprawdzie starają, ale albo nie są w stanie przeskoczyć ograniczeń reżysera i scenarzystów, albo nie mają wiele do grania. Philippe Tłokiński jako Jan Nowak próbuje nadać swemu bohaterowi rysy tragiczne, jednak wiadomo, że jest to człowiek szlachetny i co chwila denerwujący się, że musi jechać dalej, a nie może. Kobiety, co za zaskoczenie, można podsumować „bo to zła kobieta była”, ewentualnie ich funkcje ograniczają się do „podaj, przekaż, względnie nalej”. Towarzyszem Jana Nowaka przez większą część podróży jest Kazimierz Wolski, ale wcielający się w niego Tomasz Schuchardt jest tak zagubiony i zajęty zastanawianiem się, po co właściwie jest w tym filmie, że zatraca gdzieś wszelkie swoje zdolności. Długo wymieniać by tak jeszcze można, ale nie ma co się pastwić nad Kurierem.
Warto jednak podkreślić, że twórcy momentami igrają trochę z faktami historycznymi. Ot, z filmu wynika, że zarówno przebywający w Londynie premier Polski na uchodźctwie Stanisław Mikołajczyk, jak i generał Kazimierz Sosnkowski mieli jasno sprecyzowane poglądy na temat tego, czy Powstanie ma wybuchnąć, czy nie (ze wspomnień Jana Nowaka-Jeziorańskiego wyłania się nieco inny obraz). Jedna z końcowych scen jest też dość kontrowersyjna, nie tylko nie wiadomo, skąd dokładnie bierze się końcowy monolog głównego bohatera, który unieważnia wszystko, co działo się wcześniej, ale też uderza w sam tragizm misji Jana Nowaka.
Podsumować to można w sposób dość oczywisty: wydarzenia te doskonale nadają się na pokazanie ich w kinie, zasługiwały jednak na znacznie lepsze wykonanie. Jedyne, co z tego dobrego wyniknąć może, to, że przynajmniej niektórzy sięgną do książek, by przeczytać więcej o tej jakże ważnej historii.
Atuty
- Hmm, dobrze, że powstał film na ten temat, bo może skłoni niektórych do tego, by bardziej się nim zainteresowali
Wady
- W sumie to wszystko: gigantyczny patos, okropne dialogi, nieznośna muzyka, zero emocji, zero napięcia, bohaterowie wycięci z kartonu (chociaż aktorzy robią, co mogą)
Jan Nowak-Jeziorański zdecydowanie zasłużył na znacznie lepszy film.
Przeczytaj również
Komentarze (33)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych