Hellboy – recenzja filmu. Piekielna porażka
Powroty po latach bywają ciężkie. Nie bacząc na to jednak, Hollywood co i rusz stara się sięgnąć do przeszłości i na nowo przedstawić publiczności znane postacie. Tym razem trafiło na Hellboya, którego dwie, bardzo zresztą dobre, części nakręcił – w sumie nie tak dawno temu – Guillermo del Toro. Tym razem za kamerą stanął Neil Marshall i… poniósł spektakularną klęskę.
Tytułowy bohater to demon piekielny, którego przyzwali naziści, by odmienić losy II wojny światowej. Hellboy jednak stanął po stronie dobra i walczy z najróżniejszymi monstrami. Wkrótce będzie musiał stawić czoło samej Nimue, królowej krwi, która po 1500 latach powraca do świata żywych, by podbić Ziemię i oddać ją we władanie potworów.
Hellboy – nudna historia opowiedziana w przestarzały sposób
Najkrótsza recenzja nowego Hellboya mogłaby brzmieć: gdyby ten film nakręcono trzydzieści lat temu, to może miałby szansę osiągnąć sukces. Całość pozbawiona jest bowiem jakiegokolwiek polotu i wyobraźni, które były tak kluczowe w produkcjach del Toro. Potrafił on stworzyć klimatyczne dzieła i tchnąć w nie życie oraz swoje zainteresowania. Hellboy był tam postacią tragiczną, samotną, niepotrafiącą poradzić sobie do końca z własną tożsamością. W filmie Marshalla ledwie przez chwilę wspomina się dylemat, że bohater musi walczyć z istotami, z którymi ma więcej wspólnego niż z ludźmi. Przesłanie, że każdy jest kowalem własnego losu i określa swoje przeznaczenie ginie pod nawałem bardzo słabo nakręconych scen akcji, pełnych z jednej strony rzucającego się w oczy CGI, z drugiej zupełnie niepotrzebnej przemocy. Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko krwi na ekranie, uważam wręcz, że niektóre filmy zdecydowanie powinny mieć wyższą kategorię wiekową (jak chociażby Logan), ale tutaj brutalność niczemu nie służy: ot, po ekranie latają co chwila flaki i głowy, ale twórcom wydaje się chyba, że widzowie dzięki temu uznają, że ich produkcja jest dojrzała i ekscytująca. Tak nie jest, bo nowy Hellboy jest piekielnie nudny, pełen czysto informacyjnych dialogów (a fabuła naprawdę nie jest skomplikowana) i mieszanki humoru udanego i żenującego. Dla wielu osób, zwłaszcza dla tych, którym podobała się wizja del Toro, seans Hellboya Marshalla będzie prawdziwą męczarnią.
Hellboy – nieciekawi bohaterowie
Hellboy może mógłby się jakoś obronić, gdyby miał interesujących bohaterów. I ma, ale w komiksie. Przede wszystkim tytułowa postać jest zupełnie nijaka, pozbawiona charyzmy i pewnego trudnego do zdefiniowania wdzięku, jaki miał Ron Perlman. Znany chociażby ze Stranger Things David Harbour próbuje sprawić, by Hellboy był bohaterem wielowymiarowym, ale przegrywa starcie ze scenarzystami. Jeszcze gorsza jest Nimue, królowa krwi, w którą wciela się Milla Jovovich. Aktorka z niej jest żadna, co wiadomo nie od dziś. Jest to typowy przykład czarnego charakteru, który jest zły, bo tak, a dodatkowo w wykonaniu Jovovich przeciwnik Hellboya jest zwyczajnie fatalny i bardziej pasowałby do serii Resident Evil (jak również wiele potworów, zwłaszcza pod względem wyglądu). O Benie Daimio, którego gra Daniel Dae Kim (Jin z Lost) oraz Alice Monaghan, którą gra Sasha Lane w zasadzie nic nie da się napisać, są to postacie zupełnie nijakie. Jedynym aktorem, który jakkolwiek się broni jest Ian McShane.
Nowy Hellboy jest więc całkowitą porażką, chociaż jego twórcy chyba nie zdają sobie z tego sprawy, bo pod koniec sugerują, że jest szansa na kontynuację. Jeśli zostanie ona zrealizowana, to bardzo mocno się zdziwię.
Atuty
- Trochę niezłych żartów;
- Soundtrack
Wady
- Cała reszta
Nowy Hellboy jest ogromnym rozczarowaniem i śmiało może starać się o tytuł jednego z najgorszych filmów roku.
Przeczytaj również
Komentarze (67)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych