Smętarz dla zwierzaków – recenzja filmu. Co jest martwe, nigdy nie umrze

Smętarz dla zwierzaków – recenzja filmu. Co jest martwe, nigdy nie umrze

Jędrzej Dudkiewicz | 26.04.2019, 10:35

Cmętarz zwieżąt (tak, używam w tym przypadku tytułu, który widnieje na okładce czytanego przeze mnie egzemplarza) to chyba jedna z moich ulubionych książek Stephena Kinga. Pamiętając jednak, jak różne przygody ma ten autor z ekranizacjami swoich dzieł starałem się podchodzić do Smętarza dla zwierzaków w reżyserii Kevina Kolscha i Dennisa Widmyera z jednej strony bez entuzjazmu, z drugiej bez obaw – ot, neutralnie. Okazało się, że moje ostateczne wrażenie też jest bliskie środka skali ocen.

Louis i Rachel, wraz z dziećmi Ellie i Gagem, przeprowadzają się do spokojniejszego miejsca, by mniej pracować i spędzać ze sobą więcej czasu. Szybko okazuje się, że perfekcyjne miejsce wcale takie nie jest: na terenie kawałka lasu, który do nich należy znajduje się tytułowy Smętarz dla zwierzaków, gdzie dzieci przynoszą swoich martwych pupili. Dalej zaś rozciąga się tajemniczy i mroczny teren, którym włada przedwieczna siła zdolna przywracać do życia to, co umarło. A tuż przed domem jest ulica, po której co i rusz pędzą ciężarówki…

Dalsza część tekstu pod wideo

Smętarz dla zwierzaków recenzja 1

Smętarz dla zwierzaków recenzja 2

Smętarz dla zwierzaków – niezły film obyczajowy…

To, co zawsze było (i jest) jedną z największych umiejętności Kinga – i czego udało się twórcom filmu nie zatracić – to budowanie wiarygodnych bohaterów oraz całego kontekstu, na tle którego rozgrywają się mrożące krew w żyłach historie. Tak więc Smętarz dla zwierzaków to opowieść o kilku różnych, ale powiązanych ze sobą rzeczach. Jedną z nich jest z pewnością radzenie sobie ze stratą, a raczej pytanie, jak pozwolić odejść ukochanej osobie, jak wziąć na siebie ciężar śmierci, zwłaszcza gdy za jej spowodowanie obwinia się samego siebie. To dylemat, przed którym stoi zarówno rozpamiętująca makabryczną śmierć siostry Rachel, jak i Louis. Między nimi trwa zresztą związany z tym spór – i to jest drugi temat, który porusza Smętarz dla zwierzaków – czyli, co się dzieje z nami po śmierci. Rachel wierzy w niebo, czy generalnie w to, że coś na nas czeka po drugiej stronie, Louis – jako racjonalny lekarz – uważa, że to bzdury, a śmierć to naturalna kolej rzeczy, którą trzeba zaakceptować. Szybko przekona się, że łatwiej powiedzieć niż zrobić. Film Kolscha i Widmyera, jeśli patrzy się na niego, jak na produkcję obyczajową, może dostarczyć więc całkiem ciekawej i w miarę złożonej (chociaż piszę to z lekką przesadą) historii. W związku z tym warto również docenić bardzo dobrą rolę Jasona Clarke’a (dość podobną zagrał w sumie ostatnio również w Winchester. Dom duchów). Potrafił on przekonać mnie, że jego bohaterem targają różnorakie dylematy oraz – przede wszystkim – ogromne cierpienie, które nie pozostawia miejsca na racjonalne myślenie. Niezły występ zalicza też John Lithgow, jako sąsiad Louisa i Rachel, który znacznie lepiej zna otaczające ich tereny.

Smętarz dla zwierzaków recenzja 3

Smętarz dla zwierzaków – …ale marny horror

I wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie fakt, że Smętarz dla zwierzaków powinien być również, a może nawet przede wszystkim – bo tak jest wszak reklamowany – dobrym horrorem. Tu już twórcom nie udało się doskoczyć do poziomu Kinga. Pamiętam, że w trakcie lektury jego książki rzeczywiście miałem dreszcze. Podczas seansu ani przez chwilę jednak nie poczułem jakiegokolwiek napięcia. Kolsch i Widmyer niestety sięgają wyłącznie po ograne sposoby na straszenie widza i nie proponują niczego od siebie. Do tego robią to w taki sposób, że każdy jump scare można przewidzieć z 10-sekundowym wyprzedzeniem. Wątpię więc, by ktokolwiek podskoczył w kinie na fotelu. Nie pomagają ani ciemne zdjęcia, ani złowieszcza muzyka: jeśli kogoś nie interesują targające bohaterami emocje, to oglądając Smętarz dla zwierzaków strasznie się zapewne wynudzi. Sam zresztą kilka razy zerknąłem na zegarek, bo chociaż film nie jest długi, to i tak się momentami okrutnie dłuży. Problemem może być też rola Jete Laurence, która wcieliła się w Ellie. To doskonały przykład na to, jak ważny jest doby casting aktorów dziecięcych. Laurence w ogóle mnie nie przekonała i nie budziła we mnie żadnych emocji, poza irytacją. A że da się zaangażować do filmu zdolne dzieciaki pokazał Andres Muschietti, który dopiero co zrealizował inną ekranizację książki Kinga, czyli To (wkrótce część druga).

Wszystko więc zależy od tego, czego oczekujecie po tym filmie. Jeśli nie znacie książki ani wcześniejszej ekranizacji, możecie spokojnie obejrzeć (może wtedy będziecie się choć trochę bać). Jeśli zaś nie interesuje Was film obyczajowy i wiecie, co się będzie działo, to – mimo prób scenarzystów, którzy niektóre rzeczy zmieniają względem pierwowzoru – raczej się wynudzicie. Żeby zobrazować, jak bardzo mnie ten film nie przestraszył powiem, że najmocniej skoczyło mi ciśnienie, gdy podczas seansu miałem przez chwilę wrażenie, że mam zwidy i tracę zmysły, bowiem na sali kinowej pojawił się… pies. Okazało się, że to jeden z krytyków zabrał na pokaz prasowy swojego psiaka i ten mu uciekł i zaczął łazić po sali. A że w filmie pojawiają się zwierzęta, które wracają do życia, to i łatwo było się zaniepokoić. Nie było to jednak żadną zasługą twórców Smętarza dla zwierzaków.

PS Film wchodzi do kin 3 maja.

Atuty

  • Ciekawe i w miarę złożone wątki obyczajowe;
  • Dobre role Jasona Clake’a i Johna Lithgowa

Wady

  • Zero napięcia, oklepane sposoby na przestraszenie widza;
  • Słaba Jete Laurence

Smętarz dla zwierzaków to niestety średnia ekranizacja książki Kinga. Jako film obyczajowy sprawdza się nieźle, jako horror bardzo słabo.

5,5
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper