Ma – recenzja filmu. Idźcie na terapię
Tate Taylor nakręcił jeden naprawdę bardzo dobry film – Służące z 2011 roku. Od jakiegoś czasu próbuje swoich sił w innych gatunkach. Tyle, że idzie mu to o wiele, wiele gorzej. Wpierw zrobił słabą ekranizację Dziewczyny z pociągu (ale to nie do końca jego wina, książka też była słaba). Teraz zaś do kin wchodzi Ma. I jest jeszcze gorsza.
Po nieudanym małżeństwie Erica z córką Maggie wraca w rodzinne strony. Maggie dość szybko znajduje nowych przyjaciół w szkole, z którymi szwenda się to tu, to tam. Ich głównym sposobem na zabawę jest alkohol. By go zyskać muszą jednak prosić obce osoby o zrobienie zakupów, gdyż sami są zbyt młodzi. Pewnego dnia poznają w ten sposób Sue Ann, która nie tylko kupuje im kolejne trunki, ale też zaprasza do piwnicy swojego domu, w którym zaczynają odbywać się coraz większe imprezy.
Ma – punkt wyjściowy okej, potem tylko gorzej
Sam pomysł na fabułę jest cokolwiek absurdalny, ale jednocześnie całkiem ciekawy. Można by przecież dodać komentarz o tym, że w małej mieścinie młodzież zupełnie nie ma co robić, rodzice są coraz bardziej zapracowani, więc poświęcają dzieciom coraz mniej uwagi. A te, pozostawione same sobie (w szkole też się wszak nikt nie zorientował), podejmują niezbyt mądre decyzje. Taylor próbuje to robić, ba, stara się przy okazji powiedzieć coś więcej – na przykładzie historii z lat młodzieńczych Sue Ann – o okrucieństwie nastolatków, wykluczeniu (głównie rasowym) oraz o tym, do czego może prowadzić nieprzepracowana trauma: w zasadzie Ma można uznać za reklamę, na marginesie całkowicie słuszną, terapii psychologicznej. I wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że większość tych tematów jest ledwie liźnięta, do tego potraktowana w taki sposób, że odnoszę wrażenie, iż Taylorowi bardziej zależało na tym, by połechtać swoje ego, niż rzeczywiście powiedzieć coś interesującego. To taki film, który momentami wręcz krzyczy: „patrzcie, jestem taki głęboki”, a wychodzi z tego wyłącznie pretensjonalny bełkot.
Jakby tego było mało, Taylor albo nie korzysta z potencjału, albo wykazuje się brakiem umiejętności. Co mam na myśli? Otóż spokojnie dałoby się z tego zrobić czarną komedię, właśnie potencjał humorystyczny jest naprawdę duży. Reżysera jednak bardziej interesuje thriller z elementami horroru. Z tego pola wraca jednak, mocno poobijany, na tarczy. Ma nie ma w sobie choćby grama napięcia, złowieszczości, strachu. Zamiast tego jest ciąg wydarzeń nie dość, że niesamowicie wprost nudny i irytujący, to jeszcze całkowicie przewidywalny. Serio, motywacje tytułowej bohaterki (Ma to pseudonim Sue Ann) można odgadnąć dosłownie w minutę po pierwszej retrospekcji.
Ma – nijacy bohaterowie
Nuda jest również wynikiem bardzo słabo napisanych bohaterów. Grająca Sue Ann Octavia Spencer robi, co może i zwykle wywiązuje się ze swoich obowiązków dobrze. Potrafi być jednocześnie sympatyczna i demoniczna. Ale nie znaczy to, że Sue Ann to postać ciekawa. Jeśli już ma jakiś charakter to wyłącznie dzięki Spencer, której jakimś cudem udaje się coś ulepić z… wiadomo czego. Cała reszta? Nie wiem, czy byłbym w stanie ich w tym momencie od siebie odróżnić. Grupa pięciu nastolatków jest po prostu identyczna, to znaczy nie ma żadnego charakteru. Nie ma też więc żadnego powodu, by komukolwiek tu kibicować (zwłaszcza, że bohaterowie są niesamowicie wprost tępi).
Jeśli idąc do kina ktoś liczy, że zobaczy może i głupi, ale jednak trzymający w napięciu i dostarczający sporo emocji i rozrywki film, to według mnie niestety mocno się rozczaruje.
Atuty
- Porządny pomysł wyjściowy;
- Octavia Spencer robi, co może
Wady
- Cała reszta
Ma to niestety całkowicie rozczarowujący thriller.
Przeczytaj również
Komentarze (43)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych