Reklama
Temat Tygodnia: Loot Boxy - czy mikropłatności mogą być fair?

Temat Tygodnia: Loot Boxy - czy mikropłatności mogą być fair?

Tytus Stobiński | 24.08.2019, 12:11

Loot Boxy miały swoją złotą erę - z całą pewnością. Patrząc jednak na narastające poirytowanie graczy, ich czas w obecnej formie dobiegnie prędzej, czy później końca.

Na przełomie poprzedniej i kończącej byt generacji zdążyliśmy przeżyć już wiele nieczystych zagrywek twórców, które miały na celu wyciągnięcie od nas dodatkowych pieniędzy. Przeżyliśmy więc niepotrzebne DLC ze zbrojami dla konia, a także wycinanie przed premierą zawartości, której lwia część i tak znajdowała się na płycie, o faktycznym zakończeniu gry zawartym w formie dodatku do kupienia nie wspominając.

Dalsza część tekstu pod wideo

Niestety, znaczna ekspansja trybu wieloosobowego w grach oraz rozwój rynku tytułów stricte multiplayerowych musiały nieść za sobą pewne minusy. I tak gdy korporacje zaczęły zauważać, z jaką łatwością gracze zostawiają swoje zarobki w zamian za najmniejsze, nieraz nic nieznaczące dodatki, zaczęły zastanawiać się, jak skłonić co poniektórych do poświęcenia kolejnych złotówek, dolarów, euro lub funtów.

Ktoś więc uznał, że dobrym pomysłem jest skuszenie nas momentalnym rozwojem postaci, bądź też wzmocnieniem naszego ekwipunku solidnym osprzętem, nowym orężem i pancerzem. Błędem jaki „popełniliśmy” była łatwość i chęć, z jaką otworzyliśmy nasze portfele i zbagatelizowaliśmy nowy, ulubiony sposób zarobku największych na świecie wydawców. Wielu osobom wydawało się wówczas, że taka praktyka nie ma siły przebicia, bo przecież każdy, kogo zapytamy o to, czy kupuje takie wspomagacze, odpowiada twardo - że nie. Jak się jednak zaczęło okazywać, gracze mówili jedno, a robili drugie, jakby wstydząc się podjętych przez siebie decyzji. „Wszyscy” więc na nową modę narzekali, ale jednak każde kolejne podsumowanie nie pokazywało „czy słupki idą do góry”, lecz „jak wysoko". Kiedy praktyka osiągnęła efekt kuli śnieżnej i z pojedynczego wybryku stała się całkowitą normą, nie było już miejsca na żale, a firmy takie jak EA i Activision nie odpuszczały żadnej okazji kiedy mogły naszpikować swoje hity ogromną ilością mikropłatności i dorzucić przepustkę sezonową.

Nie dalej jak wczoraj, developer DICE, twórcy wydanego dwa lata temu Star Wars: Battlefront II w zawoalowanej formie przepraszali za swoje zachowanie podczas premiery gry. Tytuł bowiem był jawnym pokazem, jak wielka firma może zmusić graczy do wydatku. Przy wyłożeniu 90 dolarów mogliśmy odskoczyć poziomem od innych graczy o całe lata świetlne, zamiast spędzać kilkadziesiąt godzin i liczyć na szczęście przy losowaniu postaci. Sprawa została podłapana przez mainstreamowe media z całego świata i to nawet te, które nie zajmowały się na co dzień branżą gier wideo. Pamiętam doskonale, że post na reddicie, w którym EA próbowało się wytłumaczyć z całego zamieszania, został negatywnie oceniony ponad 600 tysięcy razy, co chyba stanowi jeden z najwyższych, niechlubnych wyników w historii. Developer nie miał w zasadzie wyboru i musiał czym prędzej cały zaimplementowany do gry system zmodyfikować i sprawić, by gracze zapomnieli o próbie zrobienia ich na szaro. Widać było, że czara goryczy zaczęła się przelewać, a forsowane do niedawna praktyki powoli przestają mieć rację bytu, coraz częściej stając się przyczyną lawiny negatywnych ocen w recenzjach oraz komentarzy od strony graczy w agregatorach pokroju Metacritic.

Do kogo jednak powinniśmy mieć pretensje, jeśli nie do samych siebie? Dostęp do stałego łącza rozpieścił twórców gier, którzy nie tylko mogą w każdej chwili załatać swoją grę po premierze, ale także zmienić jej zawartość oraz zasady, na jakich dany tytuł funkcjonuje. My, zamiast sprzeciwić się wraz z pierwszą próbą przeforsowania jawnej kastracji gier, ochoczo zaczęliśmy wręcz prosić wielkie firmy do regularnego zabierania nam całkiem sporych sum pieniędzy. Gołym okiem widać jednak, że era loot boxów powoli dobiega końca i choć (bądźmy realistami) twórcy nie wycofają się już z dodatkowych treści oferowanych w grach, o tyle nie będą robić tego w tak perfidny sposób i dokładnie przemyślą, co warto wrzucić do swojej produkcji. W ciągu ostatnich miesięcy coraz więcej twórców wydawało oświadczenia, że jedyne rzeczy, jakie będzie można zakupić za prawdziwą walutę w nadchodzących grach, to kosmetyczne elementy dla naszych postaci. Rozpoczęto także rezygnację ze wspomnianych wcześniej przepustek sezonowych, które sprawiały, że dodawana po premierze zawartość była dostępna tylko dla tych, którzy wyłożyli złotówki.

Kiedy jednak przyjrzymy się choćby dwóm, nadchodzącym i od dawna oczekiwanym premierom, nie mamy powodów do narzekań. Mowa tu oczywiście o Gears 5 oraz Call of Duty: Modern Warfare. Ta pierwsza, całkowicie zrezygnowała z mikropłatności, które pomogłyby osiągnąć przewagę nad innymi graczami. Nowa odsłona Call of Duty nie dość, że w końcu zapowiada się jako tytuł, w którym faktycznie wprowadzono jakieś poważne zmiany, to m in. zapewni graczom darmowy dostęp do wszystkich publikowanych po premierze map. Nie powinniśmy jednak być wdzięczni studiom, ponieważ nie jest to zachowanie wyjątkowe, a zupełnie normalne, które jeszcze kilka lat temu było normą.

Musimy zaakceptować fakt, że mikropłatności już z nami zostaną, ale kwestia uświadomienia developerów, na jakiej zasadzie mogą one funkcjonować, należy do nas. Bo jeżeli komuś zależy na nowej skórce i nie będzie żałował wydanych na nią pieniędzy, to czemu nie? Niech każdy z nas sam decyduje, na co chce wydawać pieniądze. Byleby tylko producenci nie uderzali w graczy, którzy płacąc 60 dolarów, nie mają zamiaru wydawać ani grosza więcej. Niestety, przy dodatkach znacznie zmieniających mechanikę gry, mogą czuć się wtedy oszukani.

Tytus Stobiński Strona autora
cropper