Grzechotnik – recenzja filmu. Strzeżcie się węży
Netflix chyba musi prowadzić jakieś sekretne badania dotyczące cierpliwości ludzi. Jak inaczej wyjaśnić fakt, że co miesiąc do serwisu trafia tyle zupełnie zbędnych i/lub bardzo słabych filmów? Ciekawi mnie też proces decyzyjny, który sprawia, że produkcje takie, jak Grzechotnik w reżyserii Zaka Hilditcha są udostępniane widzom.
Katrina jedzie z córką Clarą do swojej mamy, co oznacza, że musi pokonać samochodem ładnych kilkaset kilometrów (Stany Zjednoczone to naprawdę wielki kraj). W pewnym momencie decyduje się zmienić trasę i pojechać znacznie mniej uczęszczaną drogą. Pech chce, że łapie gumę, a w trakcie wymiany koła, Clara zostaje ukąszona przez grzechotnika. Zrozpaczona Katrina dostaje pomoc od tajemniczej kobiety, która wkrótce zaczyna żądać spłaty specyficznego długu.
Grzechotnik – historia nudna, jak flaki z olejem
W Grzechotniku chodzi głównie o zastanowienie się, co człowiek jest w stanie zrobić dla ukochanej osoby, w tym przypadku córki. Jak łatwo się bowiem domyślić, kobieta, która uratowała Clarę nie jest normalną osobą. Wręcz przeciwnie, działa na zasadzie coś za coś, mianowicie dusza za duszę. Czy Katrina będzie w stanie zrobić co trzeba, by uratować Clarę? Muszę powiedzieć, że punkt wyjściowy jest dla mnie całkowicie zrozumiały. Tak się bowiem złożyło, że będąc w USA, razem ze znajomymi prawie nadepnęliśmy na węża (skubany czekał na nas przy światłach na skrzyżowaniu w środku miasta). I prawdę mówiąc nie mam zielonego pojęcia, jak bym się zachował, gdyby któreś z nas zostało ugryzione. Podejrzewam, że wpadlibyśmy w taką panikę, że gdyby obok pojawiła się dziwna osoba zapewniająca, że może pomóc, to bez wahania byśmy się zgodzili. Rozumiem więc motywacje kierujące Katriną, rozumiem też to, że stara się znaleźć najlepszy możliwy sposób na to, by jej czyn był możliwie najmniej, hmm, zły. A pomysłów na to ma kilka i to się jej chwali. Na tym kończą się jednak, i tak grubymi nićmi szyte, pozytywy. Kluczowym aspektem Grzechotnika jest czas, Katrina ma go niewiele, bo do zachodu słońca. Wydawałoby się więc, że film powinien trzymać w napięciu niemal od początku do samego końca. Tyle, że upływu czasu w ogóle tutaj nie czuć, ot bohaterka parę razy sprawdza godzinę. Ale niespecjalnie panikuje, że zbliża się termin, nie przyspiesza mocno swoich działań. Innymi słowy Grzechotnik jest nieprawdopodobnie wręcz nudny.
Grzechotnik film – równie marne aktorstwo
Jest jeszcze jeden powód, dla którego seans Grzechotnika tak bardzo się dłuży. Są nim mianowicie postacie i aktorzy, którzy się w nie wcielają. Carmen Ejogo stara się, jak może udawać, że o Katrinie da się powiedzieć coś więcej niż to, że kocha córkę i zrobi dla niej wszystko. Nie jest to jednak możliwe, przez co zaczyna być irytujące. W gruncie rzeczy było mi naprawdę obojętne, czy jej się uda, czy też nie. Jedynym innym wykonawcą, którego jakkolwiek zapamiętałem był znany z Synów Anarchii Theo Rossi. W zasadzie grał swojego bohatera z tego serialu, nie zauważyłem specjalnych różnic w mimice czy zachowaniu. Cała reszta osób pojawiających się przed kamerą była tak nijaka, że nie jestem nawet w stanie powiedzieć, jakie funkcje pełnili w filmie.
Grzechotnik jest więc kolejną mocno nieudaną produkcją ze stajni Netflixa. Jak się tak zastanowić, to jego głównym przesłaniem pozostaje to, że utrudnienia na drodze to naprawdę nie jest koniec świata, więc warto trochę poczekać, zamiast bez żadnego planu zmieniać trasę. Zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, gdzie jest tyle miejsc bez prawie żadnego śladu obecności człowieka.
Atuty
- Potencjalnie niezły punkt wyjściowy;
- Główna bohaterka ma kilka przyzwoitych pomysłów na wyjście z sytuacji
Wady
- Zero napięcia;
- Mnóstwo nudy;
- Miałkie i słabo zagrane postacie
Październik nie był udanym miesiącem dla Netflixa, czego kolejnym dowodem jest Grzechotnik. Oby w listopadzie było lepiej.
Przeczytaj również
Komentarze (17)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych