The Mandalorian - recenzja pierwszego odcinka. Western w odległej galaktyce
W nowym serwisie VOD Disney+ właśnie zadebiutował pierwszy w historii serial aktorski osadzony w świecie Star Wars. Trailery “Mandalorianina” zapowiadały mocną, mroczną opowieść - i obietnic dotrzymano. Za to kompletnym zaskoczeniem okazał się klimat… westernu. Oczywiście ze znakiem jakości Lucasfilmu.
George Lucas nigdy nie ukrywał, że w tworzeniu sagi inspirowały go westernowe klasyki, jednak “Mandalorianin” stawia w tym temacie przysłowiową kropkę nad “i”. Wystarczy spojrzeć na podstawowe składowe gatunku. Mamy tu pustawe, dzikie, nieprzystępne tereny - już po upadku Imperium, ale przed nastaniem Najwyższego Porządku (akcja osadzona jest pomiędzy epizodami VI i VII). Mamy resztki stróżów prawa (szturmowców Imperium) i ich szeryfa (świetny Werner Herzog), lokalne miasteczko z tyglem rozmaitych ras i szumowin spod ciemnej gwiazdy.
I oczywiście łowców nagród - a wśród nich tytułowego, mrukliwego, niespiesznie kroczącego bohatera - którzy za odpowiednią opłatą są w stanie wytropić każdą ofiarę (tak - Mando poznaje swą konkurencję już w pierwszym odcinku). Ba, jest nawet miejscowy Indianin (i za cholerę nie poznasz w nim Nicka Nolte), wypowiadający się krótko, na temat i kończący każdą sekwencję swoistym “Howgh!”. A do tego uczy naszego bohatera trudnej sztuki okiełznania lokalnego wierzchowca, niezbędnego w wyprawie...
Klimat przez duże K
Oczywiście to nie tak, że westernowe elementy na siłę wstawiono w uniwersum gwiezdnej sagi - tu wszystko odbyło się z odpowiednią pieczołowitością i uwagą należną tej marce oraz jej fanom. Z odpowiednim smakiem, wyrafinowaniem i dbałością o detale. To odpowiednio przemyślane i doszlifowane części świata SW stały się budulcem i podstawą tego swoistego westernu. To na każdym kroku JEST rozpoznawalny i unikalny świat Gwiezdnych wojen, ze swoją charakterystyczną stylistyką, klimatem, wyglądem i kultowymi szczegółami.
Oko fana wyłapie to momentalnie: od śmigacza rodem z Epizodu IV w pierwszych minutach odcinka, przez znane droidy, stworki, logotypy, urządzenia, po zabudowę miasteczka pokroju Mos Eisley (tylko w wersji bardziej mrocznej). I wszystko - tradycyjnie dla świata SW - odpowiednio zniszczone, zużyte, wytarte, stare. Gdy zobaczysz pancerze szturmowców, nie będziesz miał wątpliwości, że przeszli piekło i faktycznie są ostatnimi ocalałymi z upadku Imperium.
Szybsze bicie serca
Klimat wciąga od pierwszych minut, trzyma w zimnym, stalowym uścisku i nie puszcza aż do (zbyt szybkiego) końca. Duża w tym zasługa znakomitej gry aktorskiej pierwszoplanowych bohaterów - dialogi są oschłe, mimika oszczędna, a napięcie wisi w powietrzu. Cieszy nacisk na klasyczne efekty praktyczne, animatroniki, wykorzystanie masek itp., a wszystko to wsparte jest efektami CGI na odpowiednim poziomie. Chociaż nie jest to typowy “akcyjniak” (i bardzo dobrze), a tempo jest raczej niskie, nie można narzekać na brak wydarzeń czy scen, które przyspieszają bicie serca.
Odcinek wieńczy świetna strzelanina - znowu ukłon w stronę klasyki westernu - a finalny cliffhanger jest w stanie stopić serce każdego fana Star Wars. Trzymam kciuki za utrzymanie poziomu przez cały sezon - nawet pozytywnie podbudowany trailerami, tak dobrego otwarcia się nie spodziewałem.
Atuty
- Ciężki, mroczny klimat
- Mocne osadzenie w uniwersum
- Fanserwis
- Gra aktorska
- Westernowe nawiązania
- Cliffhanger
Wady
- Humor momentami na siłę
- Tylko 40 min.
Jeśli poziom się utrzyma, a fabuła zagęści - dostaniemy klasyka.
Przeczytaj również
Komentarze (48)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych