Czarne święta – recenzja filmu. It’s a man’s world?
W ostatnich miesiącach nieoczekiwanie przyszedł czas na potężne starcie o miano najgorszego filmu 2019 roku. Wpierw było Złe miejsce, a teraz do kin trafiają Czarne święta w reżyserii Sophii Takal. I naprawdę wciąż nie jestem w stanie się zdecydować, która z tych produkcji była dla mnie gorszym doświadczeniem.
Hawthorne College to uczelnia z ponad 200-letnią tradycją. Akurat jest czas ferii świątecznych i ci, którzy nie jadą do domu, by spędzić czas z rodziną, zostają na kampusie, dzięki czemu mogą wziąć udział w imprezie. Riley, wraz z koleżankami, nie zdaje sobie sprawy, że przeżycie wieczoru wcale nie będzie prostym zadaniem.
Czarne święta – często obraźliwa fabuła
Od razu uprzedzam, będzie to recenzja ideologiczna. Trudno o coś innego, skoro twórcy tak mocno odwołują się do określonego światopoglądu. Czarne święta są bowiem osadzone w dyskusji związanej z ruchem #Metoo. I teraz tak: jestem feministą. Jak najbardziej uważam, że (między innymi) nie znaczy nie, molestowanie – nie mówiąc o dalej idących czynach – powinno być karalne, kobiety powinny dostawać taką samą pensję za tę samą pracę, a mężczyźni powinni bardziej angażować się w życie domowe, obowiązki i wychowanie dzieci. Teoretycznie więc Czarne święta powinny mi się podobać. Czemu tak nie jest? Otóż Sophia Takal i druga autorka scenariusza, April Wolfe, raczej nie marzą o równości, tylko po prostu nienawidzą mężczyzn. Podział jest tu więc rysowany bardzo grubą kreską, w zasadzie każdy facet, który pojawia się na ekranie to albo idiota, albo seksista i potencjalny gwałciciel. Dziewczyny z kolei są praktycznie idealne i niesamowicie silne. Dałoby się z tego zrobić porządne kino zemsty, które rządzi się swoimi prawami, jednak twórcom zależy na ideologicznej, serwowanej poprzez walenie łopatą w głowę, pogadance. I bywa to naprawdę obraźliwe – zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn. Teoretycznie można by uznać Czarne święta za opowieść o przełamywaniu traumy związanej z niechcianym seksem, ale jest to wszystko tak poprowadzone, że zdecydowanie bardziej irytuje i wkurza, niż zmusza do jakiegokolwiek myślenia.
Czarne święta – nudni bohaterowie
Wynika to również z tego, że nie ma tu chociażby jednej ciekawej postaci. O dziewczynach nie wiemy w zasadzie nic, poza tym, że się wspierają i walczą z mizoginią na uniwersytecie. Z kolei każdy facet jest albo nijakim nieudacznikiem, albo czarnym charakterem, skonstruowanym głównie z aroganckiego uśmiechu i przekonania, że z samego faktu, iż jest mężczyzną wynika, że wszystko mu wolno oraz powinien rządzić światem. Naprawdę nie wiem, co w tej produkcji robi Imogen Poots, którą bardzo lubię, bo to zdolna aktorka, która bez trudu odnajduje się w znacznie lepszych i bardziej wymagających produkcjach.
Czarne święta nie sprawdzają się nawet jako horror. Tempo jest ślamazarne, fabuła – poza wszystkimi wcześniej wymienionymi mankamentami – straszliwie nudna. Napięcie jest zerowe i tylko co jakiś czas pojawiają się tak oczywiste jump scare’y, że każdy widz będzie w stanie przewidzieć je z co najmniej dziesięciosekundowym wyprzedzeniem. Nie do końca wiem też, skąd na plakacie wzięło się hasło o tym, że najlepszym prezentem jest zemsta. Sugeruje to, że film powinien być slasherem, w którym kobiety będą mordować mężczyzn. Tymczasem akcji jest tu jak na lekarstwo. Jedyne czego jest pod dostatkiem, to nudy i irytacji.
Atuty
- Film jest krótki (a i tak się wlecze)
Wady
- Naprawdę cała reszta
Czarne święta to film, który zdecydowanie należy sobie odpuścić. Chyba, że lubi się wychodzić z kina znudzonym i wkurzonym.
Przeczytaj również
Komentarze (7)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych