Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie – recenzja filmu. This is the end (of the world)
Jak wiadomo nieważne jest to, jak się zaczyna, tylko jak się kończy. Cztery lata temu przed pokazem prasowym Przebudzenia Mocy nie mogłem spać pół nocy, tak mną targały emocje. Oglądając zwiastuny Epizodu IX nie czułem już jednak nic i obawiałem się, że ostatnia część sagi może wypaść średnio. Nie byłem jednak przygotowany na to, że wreszcie i ja będę musiał powiedzieć: Okay, I’m done with Star Wars.
Po odniesieniu dotkliwych strat Ruch Oporu stara się przegrupować. Rządzący Najwyższym Porządkiem Kylo Ren nie spocznie, póki jego władza nie będzie przez nikogo niezagrożona. Tymczasem z najdalszych zakamarków Galaktyki przychodzi wiadomość, która może zmienić wszystko.
Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie – mnóstwo akcji, zero emocji
Zanim zacznę omawiać sam film, muszę napisać, że jestem naprawdę zaskoczony tym, że zarówno Gwiezdne Wojny, jak i Marvel należą do tej samej wytwórni. Czemu? Otóż różne rzeczy można powiedzieć o uniwersum Marvela, ale wyraźnie widać, że jest tam konkretny plan, który tworzy i trzyma w ryzach niejaki Kevin Feige. Tymczasem w przypadku Star Wars brakuje kogoś takiego. Bo na pewno nie można powiedzieć, że Kathleen Kennedy nie popełnia błędów. Cała nowa trylogia wygląda, jakby nikt nie miał na nią specjalnie pomysłu, reżyserzy dostawali wolną rękę, by robić co im się żywnie podoba. W ten sposób powstał chaos, który dobrze ilustruje chociażby to, że przed Przebudzeniem Mocy mówiono, iż ma to być nowa przygoda nowych postaci (z ukłonami i honorami w kierunku starszej obsady), Ostatni Jedi zdecydowanie chciał zrobić coś nowego, a jednym z głównych tematów było odcięcie się od przeszłości (jak to wyszło, można długo dyskutować), a teraz nagle okazuje się, że Skywalker. Odrodzenie to epicki koniec 9-odcinkowej Sagi, który ma być podsumowaniem nie tylko nowej trylogii, ale też wcześniejszych dwóch.
Disney z pewnością nie był też przygotowany na to, z jakim odbiorem spotka się Ostatni Jedi. Stąd zrobiono wszystko, by przekonać J.J. Abramsa do nakręcenia Epizodu IX. A ponieważ Disney jest potężną korporacją i nie może pozwolić sobie na stratę pieniędzy, uznano najwyraźniej, że w związku z tym trzeba unieważnić wiele rzeczy z Epizodu VIII. W jaki sposób to zrobiono, oczywiście nie zdradzę. Powiem tylko, że niestety scenariusz Skywalker. Odrodzenie pełen jest mało satysfakcjonujących rozwiązań, niektóre z nich nie mają do tego zupełnie żadnego sensu. Skoro już przy scenariuszu jesteśmy, to jest on niesamowicie prosty, momentami przypomina starą grę komputerową, w której trzeba liniowo poruszać się z punktu a do b, po drodze zaliczając kolejne poziomy trudności. I to takich trudności, o których od razu wiadomo, że nie stanowią żadnego zagrożenia dla bohaterów. Dlatego też, chociaż akcji jest tu mnóstwo i co chwila na ekranie coś się dzieje, ktoś kogoś ściga, coś wybucha, emocji jest jak na lekarstwo. Nie było dosłownie jednego momentu, który sprawił, że poczułem coś więcej niż irytację. Nie mówiąc już o tych najbardziej kluczowych momentach, wyraźnie obliczonych na to, że odbiorca się wzruszy. Wszystkie rzeczy, których bałem się, że się wydarzą, oczywiście się wydarzyły. Dodajcie do tego mnożące się szybciej niż króliki cudowne zbiegi okoliczności oraz wiele przestrzelonych dowcipów i otrzymacie obraz nędzy i rozpaczy. Jasne, są tu efektowne sceny, zdarzają się udane żarty, walki na miecze świetle cieszą oko. Ale co z tego, skoro ogółem przez zdecydowaną większość seansu byłem zmęczony, wkurzony i znudzony.
Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie – ogromny problem z bohaterami
Myślę, że od wydarzeń na ekranie odbiłem się w dużym stopniu nie tylko przez wadliwy scenariusz i reżyserię, ale też przez to, co zrobiono z bohaterami (w sumie to element obu tych kwestii). Znów, nie wdając się w spoilery. Zdarzają się tu zachowania zupełnie nieumotywowane, biorące się całkowicie z powietrza. Kylo Ren, moim zdaniem najciekawsza postać nowej trylogii, poległ w starciu z pomysłami J.J. Abramsa. Rey jest dokładanie taka sama, jak była w poprzednich dwóch częściach. Okej, można ją lubić, ale wynika to chyba wyłącznie z faktu, że Daisy Ridley jest niesamowicie sympatyczna. Podobnie rzecz ma się z Poe Dameronem. Jego wątek z Ostatniego Jedi może niektórych irytować, ale przynajmniej chłop miał jakieś character arc, musiał się czegoś nauczyć i zmienić sposób myślenia oraz zachowania. Tutaj nie ma zupełnie nic do roboty i postać tę trzyma wyłącznie charyzma Oscara Isaaca. Gorzej jest w przypadku Finna, który raz, że tak samo jest całkowicie zbędny w tej historii, do tego grający go John Boyega jest zupełnie nijaki. O Huxie w ogóle nie ma co wspominać, bo to, co tu z nim zrobiono pozbawione jest sensu. Pojawiają się też co jakiś czas nowe postacie, ale nawet nie będę próbował udawać, że zapamiętałem ich imiona – są tak żadne, że jestem pewien, iż nikt o nich nie będzie pamiętać nawet przez pięć sekund po wyjściu z kina. Szkoda mi tylko Dominica Monaghana, który jest wielkim fanem Star Wars, więc pobyt na planie musiał być dla niego spełnieniem marzeń. Nie da się jednak powiedzieć, by miał on coś do roboty, poza wypowiedzeniem kilku zdań na krzyż.
Można niby docenić efekty specjalne, które są oczywiście spektakularne. Muzyka również stoi na odpowiednim poziomie. Pojawiają się nowe planety i lokacje. Wszystko to jednak niewiele pomaga i seans Skywalker. Odrodzenie był dla mnie niestety prawdziwą męką, a nie kolejną wielką przygodą. W mojej rodzinie jest tradycja, że chodzimy wspólnie do kina na Gwiezdne Wojny. Po raz pierwszy od bardzo dawna nie czekam z niecierpliwością na powtórny seans Star Wars. Nie sądziłem, że to możliwe.
Atuty
- Trochę efektownych scen (w tym niezłe walki na miecze świetlne);
- Garść udanych żartów;
- Efekty specjalne i muzyka
Wady
- Tona złych rozwiązań i pomysłów;
- Słaby scenariusz, który jest bardzo prosty i irytujący oraz pełen cudownych zbiegów okoliczności;
- Marna reżyseria, która sprawia, że nie ma tu żadnych emocji (poza wkurzeniem);
- Bohaterowie w większości nie mają nic do roboty, a czasem zachowują się irracjonalnie;
- Wiele momentów w założeniu komediowych jest raczej żenujących
Dotarliśmy do końca Sagi Gwiezdnych Wojen. I jest to niestety zakończenie szalenie rozczarowujące i denerwujące.
Przeczytaj również
Komentarze (203)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych