The Outsider – recenzja serialu. Żeby życie miało smaczek...

The Outsider – recenzja serialu. Żeby życie miało smaczek...

Piotrek Kamiński | 10.03.2020, 21:00

W niewielkiej miejscowości w brutalny sposób zamordowane zostaje dziecko. Wszystko wskazuje na to, że winny jest miejscowy trener bejsbola. Detektyw Ralph Anderson urządza pokazowe aresztowanie, czym stygmatyzuje zapewniającego o swej niewinności człowieka. Sprawa komplikuje się, kiedy na jaw wychodzą materiały dowodowe potwierdzające jego niewinność. Będą lekkie spoilery.

Trzy miesiące temu HBO pokazało dziennikarzom sześć pierwszych odcinków swojego nowego serialu na podstawie książki Stephena Kinga o tym samym tytule. Napisałem wtedy, że obraz swoją koncepcją i świetnie dopasowaną obsadą potrafi złapać widza za przysłowiowe jaja i kazać oglądać dalej. Snuta przez autorów scenariusza (bo musisz wiedzieć, że ostatecznie serial całkiem solidnie odstaje od papierowego pierwowzoru)opowieść pobudza nasze wewnętrzne pragnienie bycia Sherlockiem Holmesem i rozwiązania zagadki zanim zrobią to bohaterowie serialu. Niestety, niedająca się rozwiązać klasycznymi metodami zagadka nie jest taka tylko z pozoru. Dosyć szybko przekonamy się, że, jak to często u Kinga bywa, zagrożenie nie pochodzi z tego świata i wszystko co wiemy na temat klasycznych historii detektywistycznych możemy wywalić za okno, bo do niczego się nam te informacje nie przydadzą. Muszę przyznać, że mimo początkowego sceptycyzmu, ostatecznie zabieg ten nawet mi się spodobał. W efekcie zwykły thriller zamienia się gdzieś w połowie w pełnoprawny horror - coś jak "Od Zmierzchu Do Świtu" Rodrigueza, a moje wcześniejsze marudzenie wynikało z faktu, że nastawiałem się na ciekawą zagadkę do rozwiązania, wzorem "Detektywa", czy czegoś w tym stylu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Zobacz także: Locke and Key - serial na podstawie Stephena Kinga

The Outsider – obsada trzyma widza do końca

The Outsider – recenzja serialu. Żeby życie miało smaczek...

Poprzednim razem wspominałem, że aktorzy robią w Outsiderze niesamowicie dobrą robotę i po obejrzeniu pozostałych czterech odcinków nie pozostaje mi nic innego jak podbicie stawki i stwierdzenie, że główni bohaterowie serialu są jego główną siłą napędową. Ben Mendelsohn to jeden z tych aktorów, którzy zatracają się w swoich kolejnych rolach do tego stopnia, że zupełnie przestajemy widzieć ich grę - coś czego nigdy nie udało się, przynajmniej w moim mniemaniu, zrobić Leo DiCaprio. Jego sceptycznie nastawiony do całej sprawy, lekko zgorzkniały detektyw Anderson w doskonały sposób zmienia się na przestrzeni wszystkich dziesięciu odcinków pierwszego sezonu (patrząc na scenę po napisach, ciężko wyrokować, czy producenci pokuszą się o kontynuację, czy nie, ale furtka pozostaje lekko uchylona). Genialnym zagraniem było przerobienie jego sytuacji życiowej względem oryginału. W serialu syn Ralpha nie jest na obozie. Chłopak nie żyje, co sprawia, że cała sytuacja staje się dla naszego protagonisty znacznie bardziej osobista. Cynthia Erivo jako Holly Gibney jest tak ważna dla fabuły, a jej lekkie dziwactwo i problemy w kontaktach międzyludzkich tak czarująco ujmujące, że kłóciłbym się, czy tytuł serialu na pewno tyczy się mordercy, czy może właśnie jej. Trzecią, szalenie ważną w szerszym kontekście całości postacią jest przaśny, złośliwy i zdecydowanie nadużywający alkoholu detektyw Jack Hoskins, powołany do życia przez świetnego Marca Menchaca. Jack to jedna z tych postaci, których kochamy nienawidzić i jednocześnie nienawidzimy kochać. Do samego końca nie byłem pewien, czy bardziej jest mi go żal, czy może zasłużył sobie na wszystko, co go spotkało. Poza nimi w serialu poznajemy jeszcze całą masę innych, być może mniej ważnych, ale za to równie świetnie zagranych postaci. Dzięki ich niewielkiemu wkładowi całe miasteczko, ale również i główni bohaterowie, zdają się być żywymi postaciami z krwi i kości. Nie jest to wcale prosty efekt do uzyskania i na pewno duża w tym zasługa reżyserów poszczególnych odcinków.

The Outsider – mimo, że środek historii ciągnie się jak glut z nosa

The Outsider – recenzja serialu. Żeby życie miało smaczek...

Tak naprawdę mam Outsiderowi do zarzucenia tylko dwie rzeczy, ale są to zarzuty dość poważne, stąd taka, a nie inna ocena. Po pierwsze - kiedy bohaterowie, a więc również i my, dowiadujemy się w końcu z kim, lub czym mamy do czynienia, tempo całej opowieści pada na pysk. Outsider powoli szykuje się do kolejnych morderstw, Ralph i ekipa zastanawiają się gdzie go znaleźć i jak powstrzymać, Jack kręci się i mąci wodę i generalnie raczej niewiele dzieje się w kontekście pchania historii do przodu. Wzajemne relacje między poszczególnymi bohaterami wciąż pozwalają czerpać radość z oglądania, ale podejrzewam, że gdybym miał oglądać serial raz jeszcze, w drugiej połowie skakałbym do co ciekawszych momentów. Ale wolne tempo to akurat rzecz gustu - wcale nie każdy film, w którym Jędrzej narzeka na tempo dla mnie też się ciągnie, więc nie oczekuję, że wszyscy będą marudzili razem ze mną tutaj. Wydaje mi się, że znacznie bardziej uniwersalnym problemem jest ten z samym zakończeniem wątku mordercy. Nie chcę wchodzić w aż tak mocne spoilery, więc powiem tylko, że dla mnie cała ta sytuacja to taki metaforyczny, przedwczesny wytrysk. Ledwie się zaczęło, a tu już koniec. I zostajesz z takim uczuciem pustki, zakłopotania, może nawet niedowierzania, bo przecież został jeszcze wcale niemały kawałek finałowego odcinka. Myślisz sobie, że pewnie coś jeszcze się wydarzy, jak niedawno w Locke & Key, że czeka nas jeszcze jakiś finałowy zwrot, który sprawi, że szczęk będziemy szukać pod kanapą jeszcze przez kilka następnych miesięcy. Lecz nic takiego nie ma miejsca. Wątki, jeden po drugim zostają podomykane, wjeżdżają napisy końcowe i... cześć. Tyle. Może to znowu kwestia mojego prywatnego nastawienia, ale mam wrażenie, że zakończeniu serialu brakuje bardziej stanowczo postawionej kropki nad i. Sama finałowa rozmowa na cmentarzu jest diabelnie dobrze zagrana i pięknie współgra ze sposobem w jaki przez cały sezon budowana była postać Ralpha - problemem jest sam Outsider. A jeśli nazywasz swój serial po czarnym charakterze, to wypadałoby pożegnać go w bardziej godny sposób.

Mimo lekkiego kręcenia nosem, które nasila się w drugiej połowie sezonu, The Outsider od HBO to wciąż kawał dobrze zrealizowanej opowieści, która automatycznie wskakuje do mojego prywatnego top10 wszystkich adaptacji mistrza horroru (a jakby się dobrze zastanowić, to może nawet i top5). Obsada dobrana została pierwszorzędnie, dzięki czemu nawet te mniej wartkie momenty raczej nie nudzą, a okazjonalne, intrygujące ujęcie żąda stuprocentowej uwagi, aby nie przegapić niczego prawdziwie ciekawego. Mało efektowne zakończenie może nie przypaść do gustu części widowni, ale nawet i ono przestanie mieć znaczenie, jeśli HBO zdecyduje się pociągnąć historię dalej. Pożyjemy, zobaczymy.

Atuty

  • Obsada;
  • Warstwa audio/wizualna robi mocny klimat;
  • Wciągająca intryga...;

Wady

  • ...która w drugiej połowie schodzi na dalszy plan;
  • Mało satysfakcjonujące zakończenie konfliktu;
  • Nierówne tempo

The Outsider to, mimo wszystkich swoich przywar, jedna z ciekawszych produkcji na podstawie prozy Kinga. Warto dać szansę.

7,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper