Maneater. Graliśmy w połączenie Far Cry'a, Borderlands i GTA z ... rekinem w roli bohatera
Jadąc na playtest Maneatera wyobrażałem sobie kolejny, oklepany symulator, który będzie wodą na młyn mniej ambitnych YouTuberów, żerujących na prostych produkcjach, w których mogą ku uciesze gawiedzi strzelać głupie miny grając w równie głupie produkcje. I czasami miło jest się "rozczarować".
Pudełkowym wydaniem Maneatera w Polsce zajmuje się Koch Media. Wydawca działa na naszym rynku od zeszłego roku, ale prężnie się rozwija mając w portfolio gry takich firm jak Deep Silver/Koch Media, THQ Nordic, Coffee Stain Studios, Codemasters czy Paradox Interactive. Koch wyda u nas w tym roku między innymi takie produkcje jak Saint's Row IV Re-Elected, Desperados III, Biomutant, Iron Harvest, Vampire: The Masquerade – Bloodlines 2, Chivalry 2, konsolowe Phoenix Point, Wasteland 3 i właśnie Maneatera, którego miałem okazję ograć.
Nagłówek tego playtestu nie jest napisany na wyrost. To jest naprawdę rozbudowana produkcja, która na pierwszy, drugi i trzeci rzut oka przypomina wymienione tytuły. Grę zaczynamy w skórze dorosłego rekina, a pierwszy rozdział jest przy okazji samouczkiem. Żywot naszej żarłocznej rybki szybko jednak dobiega końca - samica rekina zostaje upolowana przez lokalnego łowcę imieniem Pete. Scena, w której brodacz rozpruwa brzuch matki i wyjmuje ze środka jeszcze żywe małe rekiniątką wydała mi się trochę niesmaczna, ale trzeba pamiętać, że cała historia jest tu przedstawiona półżartem półserio. Zatrudniono nawet narratora-komika, Chrisa Parnella, który komentuje na bieżąco wydarzenia i napotkane w głębinach stworzenia z gracją Krystyny Czubówny. Jak się domyślacie gracz wciela się we wspomniane rekiniątko, które na odchodne odgryza Pete'owi rękę i wskakuje do morza. Ale na zemstę przyjdzie jeszcze czas - wpierw trzeba urosnąć.
Ocean możliwości
Pożeraj, eksploruj i ewoluuj - to hasło przewodnie gry. Przemierzając rzeki, bagna, plaże, morza i głębiny naszym celem jest pożeranie kolejnych, coraz większych stworzeń oraz rozwijanie rekina. Mały żarłacz wraz z awansem na kolejne levele zmienia się w prawdziwego skurczybyka, a im dalej w las tym dochodzi również możliwość ekwipowania trzech zdolności pasywnych, oraz różnych ulepszeń na pięć części ciała rekina jak szczęki, płetwy czy tułów. Możemy więc z czasem stworzyć zabójcę uzbrojonego w sonar wykrywający ruch, metalowe zębiska, pancerz i umiejętność rażenia wrogów impulsem elektrycznym. A za zdobyte surowce upgradować te zdolności niczym w rasowych grach RPG.
Obszerna, otwarta mapa świata podzielona jest na mniejsze regiony, w których poza questami głównymi mamy też całą masę znajdziek i zadań pobocznych. Zbieranie tablic i skrzynek z doświadczeniem, odkrywanie ciekawych miejsc (jak zakochana para, po której został tylko szkielet na dnie morza), walki z sub-bossami (jeden krokodyl dał mi się mocno we znaki) i pożeranie konkretnych ilości danego typu stworzeń. Czyszczenie mapy przypomina serię Far Cry z tą różnicą, że tutaj odbywa się to pod wodą. Nie zabrakło też jaskiń, które służą za nasze bazy wypadowe, szybką podróż i miejsce, gdzie możemy rozwinąć rekina. W jaskiniach też respawnujemy się po śmierci. Każdy obszar strzeżony jest też przez okolicznych bossów, którzy przedstawiani są niczym w serii Borderlands, w charakterystycznym, karykaturalno-komiksowym stylu. Jedyne co mnie trochę niepokoi to fakt, że questy główne są bardzo podobne do pobocznych i trochę powtarzalne - po 2 godzinach gry wszystko jest jeszcze w miarę oryginalne i wciągające a obserwowanie progresu naszego rekina sycące, ale jeśli w kolejnych regionach (tych łącznie ma być siedem) będziemy robić znowu to samo czyszcząc z tych samych znajdziek i questów kolejne mapy, to do zabawy szybko może wkraść się nuda. Pożyjemy, zobaczymy.
Wróg publiczny
Sterowanie jest bardzo intuicyjne nawet pomimo faktu, że musimy operować dwoma analogami kontrolując kierunek poruszania się i głębokość zanurzenia. Do tego dochodzi prosty system walki pozwalający między innymi zadawać pojedyncze ugryzienia działające jak combosy, chwytać ofiary i szarpać nimi, odpalać ciosy płetwą przydatne do niszczenia przeszkód terenowych czy łodzi a nawet wypluwać trzymane w zębach ofiary, co działa jak projectile. Jest jeszcze skok, szarża i unik, więc możliwości podczas wodnych pojedynków jest sporo. Teoretycznie całość polega na unikaniu ciosów w odpowiednim momencie i wyprowadzania kontrataków, gdy ofiara się odsłoni, ale kamera potrafi przy tym trochę wariować i póki co ciężko mi powiedzieć czy można tu wypracować dobrego skilla. Szkoda, że tutorial nie mówi jak skutecznie wykonywać uniki i jak odczytywać święcące wskaźniki na wrogach szykujących się do mocniejszych uderzeń. Twórcy gry inspirowali się w tej materii serią Dark Souls, nazywając nawet system żartobliwie Shark Souls, ale przydałyby się jeszcze szlify. Choć nie przeczę, że pojedynki z silniejszymi rywalami, gdzie trzeba było już sporo się ruszać i kombinować, nie były angażujące. Fajną opcją jest też możliwość pożerania podczas walk z trudniejszymi przeciwnikami mniejszych rybek, które działają trochę jak butelki estusa z Dark Souls przywracając część zdrowia. To dodaje pojedynkom nieco taktyki. Inna sprawa, że walka ze zwierzętami i ludźmi jest nieco inna - na łodziach łowcy wyposażeni są w karabiny, nie brakuje płetwonurków z harpunami, a chcąc zdjąć kogoś z motorówki musimy wyskoczyć nad poziom wody i złapać gościa w żelazny uścisk szczęk odgryzając to i owo. Ale gdzie w tym wszystkim inspiracje GTA?
Gdy terroryzujemy okoliczne plaże i zjadamy ludzi pływających na rowerach wodnych czy brodzących stópkami w wodzie, zwiększa się nasz "wskaźnik przestępczości". W pewnym momencie pojawią się wodne patrole i motorówki, które zaczną nas szukać. Możemy się wówczas schować gdzie w głębinach i przeczekać patrole lub zacząć zadymę. Im więcej ludzi i łowców ubijemy tym większe będziemy mieli problemy, a w ostatecznej fazie do walki włączy się nawet wojsko. Gra utrzymywała w miarę płynne 60 klatek na sekundę, choć grałem na mocarnym pececie i wątpię, by na konsolach udało się osiągnąć podobny efekt. Zwłaszcza, że przy większej zadymie animacja potrafiła chrupnąć. Bardzo miło zaskoczyła mnie jednak oprawa kolejnych map - głębiny są zróżnicowane, nie brakuje kolorowych raf, zatopionych budowli i kanałów z sekretami, a nawet takich lokacji jak stary podwodny cmentarz. Cykl dnia i nocy sprawia, że plaże oświetlone neonami pobliskiej metropolii prezentują się zjawiskowo i przypominają trochę Miami. Tak, to zdecydowanie jedna z piękniejszych gier podejmujących temat wody w jakie grałem.
Jako ciekawostkę dodam, że Maneater to produkcja twórców dwóch odsłon Killing Floor, kooperacyjnej, pierwszoosobowej strzelaniny utrzymanej w klimatach horrorów klasy B. Tytuł będzie sprzedawany w pudełku jak gra AAA w polskiej, kinowej wersji językowej, ale za mniejszą cenę. Obecnie preorder można zamówić za 144,99 złotych, a cena sugerowana to 39,99 euro/169,99 złotych. To oczywiście nie będzie hit wielkiego kalibru, ale produkcja jest zaskakująco rozbudowana. Samo rozwijanie rekina i pożeranie coraz większych przeciwników przez pierwsze godziny naprawdę wciąga i z przyjemnością zagryzę na ostatnim poziomie jednorękiego Pete'a. O ile tylko do tego czasu gra nie zrobi się zbyt powtarzalna.
Ocena wstępna: 7.5/10
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (16)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych