Dwie dekady gier za nami – jak zmieniała się nasza branża? (cz. 2)
Lata 2010-2020 to już czasy, które dobrze znamy. To dekada, która przyniosła nam zupełnie nowe konsole, mnóstwo doskonałych tytułów i ogrom wrażeń, lecz jest to także wiele lat nietrafionych pomysłów i pewnego zastoju w rozwoju grafiki i samych gier, które mogły nas całkowicie wynudzić. W tym wszystkim znajdą się jednak perełki, o których nie sposób zapomnieć.
Dziękuję wam za wszystkie pochlebne i te mniej pochlebne komentarze przy pierwszej części tekstu. Mieliście rację, że nie wspomniałem o konsoli Nintendo Wii, dlatego chciałbym odwołać się jeszcze do tamtych treści i przytoczyć krótką historię produktu, który znacznie wpłynął na rozwój branży gier i podejścia do urządzeń „ruchu”. Japończycy pod nazwą kodową „Revolution” szykowali coś, co miało całkiem wywrócić nasz gamingowy świat do góry nogami. Miało, ale czy tak się stało? W pewnym sensie tak. To właśnie przez Nintendo Wii powstały potem takie twory, jak PlayStation Move czy niezapomniany Kinect. Microsoft wolałby pewnie o nim jak najszybciej zapomnieć. Przeskoczmy jednak czternaście lat wstecz.
Koniec tych czasów, przeskoczmy nieco dalej
Bezpośrednim następcą Nintendo Wii była konsola, której pomysłu do dziś nie rozumiem. Nintendo Wii U, będące sukcesorem poprzednika, okazało się spektakularną wpadką Nintendo. Nikt nie chciał robić na to gier, nikt nie chciał grać na tym tabletopodobnym czymś, tym bardziej że w 2012 roku brylowały dobre smartfony, a Nintendo wyskoczyło z tabletem, który nie wspierał multidotyku. Wii U wydawało się doskonałą zabawką dla dzieci, ale na pewno nie pełnoprawną konsolą. Nie rozumiem też decyzji Nintendo o takiej nazwie. Myśleli, że wybiją się „na fejmie” poprzednika? Nic z tych założeń nie wyszło. Konsola ósmej generacji od Japończyków sprzedała się w zatrważająco małej liczbie 13,5 mln egzemplarzy. W środku ponownie znalazł się procesor IBM, znacznie lepsza karta graficzna od AMD i 2 GB RAM (co było znacznym przeskokiem), a sprzęt w końcu wspierał rozdzielczość 1080p, co w dobie zapowiedzianych na 2013 rok next-genów w postaci PS4 i Xboksa One było mało smacznym żartem. Nintendo Wii U wydawało się spóźnione o kilka lat. Firma mocno przestrzeliła z przewidywaniami, a złą kartę odwróciło dopiero Nintendo Switch wydane w 2018 roku.
Rok 2010 w grach - co się wydarzyło?
Pod koniec panowania konsol PS3 i X360 można było wyczuć pewnego rodzaju stagnację i brak rozwoju w branży gier. Upływało właśnie 5 lat od czasów wydania konsoli Microsoftu. Na rynek wskoczyła odświeżona wtedy wersja X360 S – bardzo ładna swoją drogą. W 2010 mogliśmy zagrać w spektakularne Red Dead Redemption, Bayonettę czy Super Mario Galaxy 2 (oceniane na kapitalne 97/100). W tym roku powstał też Starcraft II, przez długie lata będący wzorem sieciowego RTS-a, który namieszał na rynku, na wiele miesięcy wyznaczając standardy produkcji gier w tym gatunku. Wtedy też pojawił się kapitalny God of War III, który pod wieloma względami wyznaczył trendy w rozwoju gier akcji, pokazując nieosiągalne do tej pory sceny z olbrzymią widowiskowością. Coś pięknego, sam początek trzeciej części Boga Wojny przeszedł do historii.
W 2011 nie poczuliśmy szczególnej odmiany, bo ta miała nadejść dopiero rok później. Mam takie wrażenie, że to właśnie wtedy wielu deweloperów miało już dosyć projektowania tytułów na tak przestarzałe urządzenia. Do tego momentu X360 i PS3 zdążyły się mocno zestarzeć, a PC odskoczyły ze swoimi możliwościami. W tamtych czasach powstał Skyrim, wydany 11 listopada, który potem w każdy możliwy sposób został przeniesiony na wszystkie platformy dostępne na rynku. Bethesda jest królem wyciskania ostatnich pieniędzy z portfeli graczy. Dziś Skyrim ma już 9 lat, a dalej sprzedaje się w formie remastera na najnowszych konsolach. W momencie premiery mógł zachwycać, ale ta produkcja paskudnie się zestarzała, a Bethesda chyba utknęła w tamtych czasach. Dziewięć lat temu wydano Batmana: Arkham City, jedną z najlepiej ocenianych gier wszech czasów, z kapitalnym systemem walki, wspaniałymi antagonistami i jeszcze lepszymi smaczkami i gadżetami. To jedna z najlepszych gier o superbohaterach w historii naszej branży, ze średnią ocen na poziomie 96/100.
W końcu ten „upragniony” 2012 rok. Mija siedem lat od premiery X360, a następców dalej na horyzoncie nie ma. Co wtedy wychodzi? PlayStation Vita i Wii U. Obydwa te urządzenia nie osiągnęły sukcesu, obydwa też spełniały podobne założenia. Sony, zachęcone pomysłami Nintendo, próbowało z Vity zrobić przystawkę do PS3, łącząc ją na przeróżne sposoby. Korzystało z tego może pięć osób na całym świecie, ale trzeba oddać Japończykom, że chociaż się starali. Co mogliśmy dostać na półkach sklepowych? Absolutnie nic. Brakowało wielkich hitów, najlepiej ocenianą produkcją była powieść od Telltale Games – The Walking Dead. Blizzard wypuścił też kontynuację swojego wielkiego hitu – Diablo III – początkowo borykające się z ogromnymi problemami, z którymi Amerykanie przez długi czas nie mogli sobie poradzić. Kulała mechanika, zdobywanie pożądanego ekwipunku, współpraca, nawet poziom trudności, a każdy kolejny przedmiot sprawiał, że postać robiła się nienaturalnie potężna. Diablo III to dobry przykład zmarnowanego potencjału, który żmudnie, przez lata był potem odbudowywany. To także dobry przykład gry dla Blizzarda, po wydaniu której firma zaliczyła spektakularny spadek jakości wydawanych tytułów. Wszyscy mieliśmy dosyć tego przestoju, niczym zbawienia wyczekiwaliśmy ogłoszenia następców i konkretnego powiewu świeżości.
Sony wyciągnęło wnioski, postanowiło wystrzelić z niezwykłym eventem w 2013 roku i już 21 lutego ogłosili, że prace nad PS4 są na ukończeniu, a konsola zadebiutuje w listopadzie. Zmieniono zespół odpowiedzialny za ten sprzęt (poprzednie trzy urządzenia wyszły spod ręki Kena Kutaragiego, który przy PS3 solidnie odpłynął), na czele technologii stanął teraz Mark Cerny – zasłużony w naszej branży specjalista, który zdawał się doskonale wiedzieć, czego oczekują gracze. Podczas prezentacji cały świat zwrócony był w kierunku Sony. Ich pomysły, podejście, niezwykła motywacja i zaangażowanie w proces projektowania kolejnej generacji konsol przyciągały graczy z każdego z kontynentów. Miało być znacznie szybciej, lepiej, bardziej przystępnie dla deweloperów i z zapasem mocy na kilka długich lat. Szkoda, że to ostatnie założenie się nie sprawdziło i widzimy teraz twory pokroju PS4 Pro i Xbox One X.
Prezentacja PS4 odbiła się szerokim echem w świecie gier. Prezentowany wtedy Killzone: Shadow Fall robił doskonałe wrażenie, a sprzęt zapowiadano jako najmocniejszą konsolę, osiągającą blisko 1,8 TFLOPSa mocy (PS3 dla przypomnienia miało raptem ok. 300 GFLOPSów). Niestety, w tej beczce miodu znalazła się łyżka dziegciu, bo do next-genów obydwie firmy włożyły 4-rdzeniowe, tabletowe, słabe procesory Jaguar spięte w klaster, co dawało razem 8 rdzeni o fatalnej przepustowości. Dość wspomnieć, że po latach i wielu przeprowadzonych testach, niezrównany procesor PS3 – Cell, okazywał się mocniejszy od CPU z PS4. To było i do dzisiaj jest słabiutkie. Najgorsze miało niestety dopiero nadejść w momencie prezentacji nowego Xboksa, ale zanim do tego przejdziemy, muszę wspomnieć o dwóch kapitalnych tytułach wydanych w 2013 roku, pod sam koniec trwania tej przydługiej generacji. The Last of Us i GTA V. Obydwu gier nie muszę nikomu przedstawiać, a drugiej z nich prawdopodobnie macie już dosyć.
W takim tekście należy jednak wspomnieć o dwóch produkcjach, które na zawsze odcisnęły swoje piętno w branży, dostarczając model rozgrywki i rozwiązania, których na próżno było szukać gdziekolwiek indziej. The Last of Us zachwycało dojrzałą fabułą, wykreowanymi bohaterami i kompletnie innym sposobem prowadzenia rozgrywki od serii Uncharted, z której słynęło Naughty Dog. Była to poważna produkcja, przeznaczona dla dojrzałych odbiorców, osadzona w nieprzyjaznym świecie pełnym zombie, gdzie każdy nabój był na wagę złota. Główny bohater – Joel, stawał się kimś w rodzaju mentora dla dziewczynki Ellie, której los zależał od naszych poczynań. Doskonała sztuczna inteligencja, niesamowity klimat, przepiękna grafika i trzymająca w napięciu historia pełna zwrotów akcji to największe atuty TLoU – jednej z najlepszych produkcji w dziejach branży growej. Średnia ocen wystrzeliła w kosmos, sięgając 95%. Była to najszybciej sprzedająca się nowa marka na PlayStation 3. Wspaniałe zwieńczenie zbyt długiej generacji.
Co do GTA V, to nie muszę nikomu tłumaczyć, dlaczego ten tytuł wywrócił cały świat do góry nogami. Dziś do rąk graczy trafiło ponad 80 mln egzemplarzy, a wszystko przez rewolucyjny na swój sposób tryb sieciowy GTA Online, o którym w czasach GTA III czy Vice City marzył każdy dzieciak. Rockstar trafił w dziesiątkę ze swoją produkcją, wykreował wspaniałe, tętniące życiem miasto, trzech unikalnych bohaterów, nieprzeciętną fabułę, ogrom możliwości i do tego dołożył grafikę, której poziom przy takim rozbudowaniu był nieosiągalny dla żadnego innego studia świata. Na produkcję wydano 265 mln dolarów, ale zwróciło się to z nawiązką już po trzech dniach, gdy GTA V zarobiło pierwszy miliard. W ciągu 24h sprzedano ponad 11 mln sztuk. To tytuł, który utrzymuje się na szczytach list sprzedaży od samej premiery, wciąż będąc w TOP 10 najchętniej kupowanych gier. To absolutny fenomen – rezultat, który będzie do przebicia prawdopodobnie tylko dla kolejnej odsłony tej serii. Tego jednak nie jestem taki pewien, bo wyniki piątej części złodzieja samochodów są absolutnie spektakularne i wydają się nie do pobicia dla nikogo innego.
Prezentacja Microsoftu to największy strzał w kolano w historii branży?
Nie jestem pewien, czy któraś z firm dokonała większego strzału w kolano i w głowę od Microsoftu. Majowy pokaz Xboksa One to kwintesencja tego, jak nie robić takich rzeczy. Nie dość, że konsola była brzydka, ogromna i bardzo droga (jej cena wynosiła $100 więcej niż PS4), to na domiar złego była też słabsza i to znacznie, a dodatkowo objęta milionem restrykcji. Nie mogliśmy wtedy myśleć o rynku gier używanych, a konsola musiała logować się do internetu przynajmniej raz na 24 godziny, by potwierdzić autentyczność naszego konta. Nie było szansy, by komuś coś pożyczyć. Do tego całość majowego pokazu kręciła się wokół „TV” i usług telewizyjnych, a ówczesny szef działu Xboksa – Don Mattrick - bez żadnego skrępowania stwierdził, że jak ktoś nie ma dostępu do internetu, to powinien kupić Xboksa 360. Powstawały petycje, by tego sprzętu w ogóle nie wydawać. Gracze znienawidzili Microsoft, a konsola z miejsca stała się synonimem żenady. Poza tym, co to za nazwa? Xbox One? Co to miało oznaczać przy PlayStation 4? Konsolę wyposażono w wejście i wyjście dla HDMI, celem podłączenia drugiego urządzenia do tego sprzętu. Mogliśmy mieć obraz w obrazie lub sterować dekoderem telewizyjnym za pomocą pada. Kinect umożliwiał z kolei uruchamianie konsoli komendami głosowymi i był obowiązkowy, zamieszczany w pudełku z każdym egzemplarzem. Koszmar z jakim borykali się wtedy amerykanie wykraczał poza ludzką przyzwoitość. Don Mattrick został zwolniony, a jego miejsce zajął Phil Spencer, który do dziś pełni funkcję szefa całego działu gamingowego w Microsoftcie.
Nowy zarząd musiał jakoś przekonać graczy, że Xbox One wcale nie jest taki zły. Po pierwsze, przywrócono rynek gier używanych i wykasowano pomysł na konieczność podłączenia do internetu, by sprawdzać czy włożona do napędu wersja gry jest z pewnością oryginalna. Po drugie, zmieniono nieco retorykę prowadzenia kampanii marketingowej. Po trzecie wreszcie, Xbox One miał być takim sprzętem do wszystkiego – centrum rozrywkowym całego salonu, ale pod niemal każdym względem przegrywał z PS4. Japończycy za to świętowali, bo mieli wtedy gigantyczne problemy finansowe, a konkurent jeszcze im się podkładał. Do dziś pamiętam to niesamowite E3 2013, podczas którego Sony przeprowadziło zmasowany atak na Xboksa, tłumacząc, że nie zabraniają handlu używanymi grami, że nie będą wprowadzać żadnych restrykcji i ograniczeń sieciowych i dodatkowo mają sprzęt tańszy i wydajniejszy. Jack Tretton, którego swoją drogą uwielbiałem, bez żadnych kompleksów punktował to, co w Xboksie było wtedy najgorsze.
Microsoft, chcąc czy nie, przyczynił się do odbudowy pozycji japońskiego giganta i pomógł im odzyskać dawną świetność. Dopiero podczas premiery Xboksa One X, Amerykanie poszli po rozum do głowy i dostarczyli sprzęt, który jakością wykonania może być wzorem dla każdego. Rozpoczęło się mozolne zachęcanie graczy do zakupu Xboksa One, ale coś poszło nie tak. Sprzęt nie chciał się zbytnio sprzedawać, znikając z półek sklepowych niemal wyłącznie w USA. W całej Europie i Azji królowało PS4, a nawet na rodzimym rynku pojawiło się wiele osób, które wolały trafić do niebieskiej części rodziny. Sony co chwilę rzucało hasła, jaką to mają platformę dla graczy, przyjazną dla deweloperów i znakomitą dla prawdziwych maniaków gamingu. Oj dział marketingu wykonał tu rewelacyjną pracę, tak dalece odbiegającą od tego dramatu, jakim było promowanie PS3 w okolicach jej premiery.
To przyczyniło się do pobicia kolejnych rekordów (milion egzemplarzy w dzień premiery rozeszło się na pniu), PS4 schodziło niczym ciepłe bułeczki, a konsol brakowało niemal we wszystkich sklepach na świecie. Ludzie tratowali się w drodze po swój kawałek plastiku. Wszystko to niestety nie przeszło bez problemów technicznych. Do dziś pamiętam, jak mój premierowy model PS4 od nowości wyskoczył z „niebieskim paskiem śmierci”. Na szczęście w osiedlowym sklepie z grami były jeszcze ostatnie dwie sztuki i zdążyłem zgarnąć kolejną, ale za mną w kolejce stało już kilku innych chętnych, nakręconych fanatyków. Rok 2013 przyniósł zatem tak długo wyczekiwaną, nową generację, która już na starcie wydawało się pełna sprzeczności i niedoróbek. Fatalny Xbox One z koszmarnym procesorem i kartą graficzną i jeszcze gorszym marketingiem stawał w szranki z PS4, które wcale nie było lepsze pod czysto technicznym względem. Owszem, mocniejsze, ale i tak zbyt słabe, by wytrzymać trudy pięcioletniej generacji. Dość wspomnieć, że do dziś pierwotny sprzęt Microsoftu jest prawdziwym utrapieniem dla każdego dewelopera, bo przecież każda nowo wydana gra na konsole musi działać na tym przestarzałym gruchocie. W kuluarach mówi się, że to sprzęt zielonych przyczynił się do opóźnienia premiery Cyberpunk 2077, bo gra działała na nim fatalnie i testerzy dodatkowo pokpili temat. Do dziś Xbox One sprzedał się w liczbie niespełna 50 mln sztuk, co nie jest zachwycającym wynikiem (szczególnie w obliczu sprzedaży PS4 – 109 mln sztuk) i raczej już tego rezultatu nie poprawi, bo na horyzoncie majaczy Xbox Series X, na którego czeka cały amerykański świat.
Oczywiście ta generacja przyniosła nam szereg doskonałych produkcji. Wydany w 2018 roku Spider-Man to rewelacyjny przykład świetnie zrealizowanej gry z superbohaterem w roli głównej, która garściami czerpie z rozwiązań Rocksteady z serii Arkham, ale odpowiednio je modelując i przekształcając na potrzeby człowieka-pająka. W 2015 pojawiła się produkcja zmieniająca światopogląd każdego dewelopera na świecie, oferująca kompletnie nowe podejście do kreacji fabuły, postaci czy questów. Mowa oczywiście o Wiedźminie 3, który zdobył ponad 800 nagród gry roku, do dziś sprzedając się w liczbie kilkudziesięciu milionów sztuk. Bardzo w tym pomógł serial „Wiedźmin” dostępny na Netfliksie, ale nie zmienia to faktu, że CD Projekt RED dostarczył jeden z najdoskonalszych tytułów w historii naszej branży. Ogromny, wspaniały świat, charyzmatyczny główny bohater – Geralt, wykreowany przez Andrzeja Sapkowskiego i dopasiony przez naszych rodaków, a do tego znakomita fabuła, mnóstwo wyborów, alternatywne zakończenia i questy poboczne, które potrafiły zachwycić nawet bardziej niż zadania główne. W pewnych momentach. Nie sposób tej gry pominąć na naszej mapie, bo choć każdy już pewno ma dosyć Wiedźmina 3, to wywołał on ogromne zamieszanie i sprawił, że gry z otwartym światem musiały stać się znacznie, znacznie lepsze.
Czy od tamtej premiery trafiła nam się jakaś rewolucja? Odświeżono całkowicie serię God of War, przenosząc ją do klimatów nordyckich i zrobiono to w najlepszy możliwy sposób. Sama gra zasługuje na najwyższe oceny za niemal każdy aspekt. W tej generacji najlepsze hity dostarcza niewątpliwie PlayStation 4. Doczekaliśmy się wydania mitycznego niemal The Last Guardian, odświeżenia Final Fantasy VII czy przywrócenia do życia marki Shenmue, za sprawą trzeciej części. Dość przeciętnej swoją drogą. Targi E3 2015 przyniosły wtedy zapowiedzi tych trzech, kultowych i niemal legendarnych tytułów, a Sony zyskało kolejne trzy asy w rękawie, wywołując w graczach prawdziwą ekstazę. Do dziś pamiętam kompilacje wrażeń na YouTubie, gdzie miłośnicy gierek nie mogli uwierzyć w to, co widzą na ekranie. Pod względem czysto marketingowym Sony w ostatnich kilku latach jest niemal doskonałe.
Ale zaraz, nie wszystko kręci się wokół PS4 i Xbox One, prawda?
Nintendo zakończyło produkcję Wii U w 2017 roku i zapowiedziało następcę, który miał wyeliminować koszmarne wpadki poprzednika. Pewnego razu przedstawili swój pomysł na połączenie konsoli przenośnej ze stacjonarną. Efektem takiej fuzji stał się Switch. Mały, zgrabny, poręczny, będący de facto doskonałym uzupełnieniem dla PS4 czy XOne. Nintendo dalej wiernie podążało wyznaczoną przez siebie ścieżką – konsole wypuścili w świat 3 marca 2017 roku, dostarczając ją w zestawie z dwoma odłączanymi Joy-Conami, z podstawą do podłączenia do telewizora z odpowiednią ładowarką. Gry za to przeniesiono na małe karty pamięci i całkowicie zrezygnowano z płyt (co jest poniekąd słuszne, bo Blu-ray jest dość drogi i powolny). Switch to najlepsze połączenie największych zalet poprzedników, ale dopieszczonych, podanych na nowo, jakby przyrządził je całkiem nowy kucharz. Mamy dotykowy ekran, tym razem reagujący na więcej niż jeden palec, mamy też kontrolery ruchu z akcelerometrem, żyroskopem i wibracjami haptycznymi i do tego wszystkiego dołączono fenomenalny układ Nvidii – Tegra X1 o mocy 1 TFLOPSa, co czyniło ten sprzęt nieznacznie tylko słabszym od Xboksa One. To przełożyło się na doskonały potencjał do rozwoju dla Nintendo, które już na start pokazało nową Zeldę – Breath of The Wild. Produkcja z miejsca zachwyciła cały świat, oferując rewelacyjne wykorzystanie możliwości konsolki i potrafiła przyciągnąć do ekranu na wiele długich godzin. Do dziś Nintendo Switch sprzedało się w liczbie 54 mln sztuk, przebijając rezultat Xboksa One w blisko trzy lata. Niewątpliwy sukces to także zasługa gier – na Switcha pojawił się między innymi Wiedźmin 3, Doom czy Metro: Exodus, a Japończycy wreszcie otworzyli się na bardziej brutalne i dojrzałe produkcje. Brakuje mi już tylko GTA, ale… być może Rockstar w przyszłości coś przygotuje.
Switch był promowany jako doskonałe urządzenie do zabawy wśród znajomych. Konsola dzięki odłączanym Joy-Conom umożliwiała rozgrywkę w dwie osoby przy jednym sprzęcie, gdzie każdy dostawał swoją „połowę pada”. Do tego z tyłu sprzętu znalazła się specjalna podpórka, by ten ekranik postawić w dowolnym miejscu i po prostu zacząć grać. Wydaje się, że pod niemal każdym względem Nintendo uczyniło postęp, bo Switch ma też dobre usługi sieciowe, dema, aktualizacje, motywy, awatary i mnóstwo innych rzeczy, których do tej pory brakowało na urządzeniach tego producenta.
Jestem przekonany, że obecna generacja też trwa zbyt długo. Mija już siódmy rok od premiery PS4 i Xboksa One i chociaż w międzyczasie wyszły ich mocniejsze odmiany, to dalej jesteśmy ograniczani przez tych dwóch słabeuszy. Najgorsze jest to, że twórcy nowego Halo: Infinite muszą zaprojektować je także z uwzględnieniem modelu z 2013 roku. Bo Microsoft wymyślił sobie wsteczną kompatybilność. Takie działanie na pewno wpłynie na konstrukcje poziomów i szereg rozwiązań technologicznych, zablokuje fizykę czy sztuczną inteligencję i ograniczy rozwój samej rozgrywki, bo przecież 1,3 TFLOPsa mocy to dziś ma przeciętny flagowy telefon. Dramatyczny jest ten podstawowy Xbox One – nie powinno się go w ogóle brać pod uwagę. Konsola, która w 2020 roku dostarcza rozdzielczość 720p niczym X360 przez cały swój żywot. Dobrze, że wyszła odmiana X.
Zataczamy pewne koło w naszej historii
Przez lata był pewien boom na gry stricte sieciowe. Na szczęście historia powoli zatacza koło, a takie produkcje jak Jedi: Upadły zakon (sprzedaż tej gry przekroczyła 10 mln) tylko udowadniają wielkim wydawcom, że znowu warto inwestować w rozbudowaną i doskonałą kampanię singleplayer. Wychodzą dzisiaj dobre tytuły, ale widać już pewną zapaść na rynku – ponownie przed startem kolejnej generacji. Światełkiem w tunelu jest nadchodzące Tle Last of Us II, mające gigantyczne predyspozycje do zrewolucjonizowania podejścia do gier AAA. Równie ciekawie zapowiada się Ghost of Tsushima – gier o samurajach nie było zbyt wiele, a to szalenie ciekawe czasy były i ogromne możliwości osadzenia w tym uniwersum rewelacyjnej historii. Mam niestety wrażenie, że oprócz tych dwóch wspomnianych produkcji brakuje powiewu świeżości, a każdy z tych tytułów bazuje już na dobrze znanych nam rozwiązaniach. Death Stranding jest oczywiście wyjątkiem, podobnie jak gry Nintendo, które próbują dostarczając powiew świeżości w rozgrywce. Ale weźmy takie Gears of War 5 - chociaż otrzymało nowych bohaterów i nowe lokalizacje, to mechanika rozgrywki nie zmieniła się od blisko piętnastu lat. Postać dalej animowana jest tak samo, w ten sam sposób przykleja się do osłon, strzela czy przechodzi przez kolejne etapy. Dalej mamy „sztuczki” z ograniczaniem miejsc, do których możemy pójść i w dalszym ciągu jesteśmy karmieni identyczną koncepcją. O co tu chodzi? The Coalition, spójrzcie na Naughty Dog, co zrobili z czwartą częścią Uncharted, albo zobaczcie jak przeobraża się TLoU 2 i wyciągnijcie właściwe wnioski.
Co ciekawego można wymyślić w wyścigach samochodowych? Niezbyt wiele, czego dobrym przykładem jest Forza Motorsport. To znakomita seria, ale od przeszło dekady jest dokładnie taka sama. Chociaż tu nie mam wielkich pretensji – w końcu mamy się ścigać, to poprawie co najwyżej ulegnie model jazdy czy wygląd pojazdów albo ich zachowanie w trakcie przeróżnych warunków atmosferycznych. Cieszę się, że do łask powracają stare tytuły, a za chwilę wydany zostanie Baldur’s Gate III. Kapitalnie zapowiada się też nowe Ori. Coś pięknego, ten art design zasługuje na medal.
Prawdziwym motorem napędowym całej branży są dzisiaj tytuły od niezależnych twórców, którzy w jakiejś formie mogą zrealizować swoje nietuzinkowe ambicje. Życzę sobie i Wam, żeby nowa generacja przyniosła znaczący przeskok fizyki i animacji w grach, nie pogardziłbym też znacznie lepszą sztuczną inteligencją i bardziej rozbudowanymi światami i wyborami. Grafika może zejść na dalszy plan, ale i tak wiem, że będzie absolutnie nie do podrobienia, bo moc PS5 czy nowego Xboksa pozwoli na stworzenie znakomitych efektów. W końcu te sprzęty dostaną procesory i karty graficzne z prawdziwego zdarzenia, a także dyski SSD – szkoda, że musieliśmy czekać aż tak długo.
Co przyniesie kolejna dekada? Czekam na Wasze odpowiedzi w komentarzach. Wiecie co jest problemem? Że najlepiej sprzedającą się grą od premiery PS4 i Xboksa One w 2013 roku pozostaje tytuł mający już 8 lat na karku – GTA V. Dalej to każdy kupuje, niezależnie od generacji. To zarówno fenomen Rockstara, jak i rzeczywisty obraz „jakości” produkcji wydanych w ostatnich latach.
Przeczytaj również
Komentarze (15)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych