Rodzeństwo Willoughby – recenzja filmu. Rodzina dziwna, ale szczęśliwa
Sam nie mam dzieci, ale podejrzewam, że zamknięci z nimi rodzice (przynajmniej niektórzy) mogą mieć już dość oglądania w kółko Krainy Lodu i innych produkcji, które widzieli tysiąc razy. Na ratunek przybywa więc Netflix, gdyż od dziś w serwisie można zapoznać się z całkiem sympatyczną animacją, pt. Rodzeństwo Willoughby.
Tytułowego rodzeństwa jest czwórka – najstarszy Tim, lubiąca śpiewać Jane oraz dwójka dzielących się jednym swetrem bliźniaków, obaj o imieniu Barnaba. Mieszkają oni w staroświeckim domu, od pokoleń należącym do rodziny Willoughby. Jej historią zafascynowany jest zwłaszcza Tim, który marzy o powrocie dawnych czasów. Czemu? Otóż rodzice Tima i spółki zajmują się wyłącznie sobą, zaniedbując swoje dzieci. Postanawiają one nakłonić ich do niebezpiecznej wyprawy, by móc samemu o sobie decydować.
Rodzeństwo Willoughby – garść mądrości w sobie z czarnego humoru
Rodzeństwo Willoughby przeznaczone jest głównie dla młodszej części widowni – film, zgodnie z zaleceniami producentów, można oglądać od siódmego roku życia. To właśnie dla nich twórcy przygotowali nie tylko sporo przygód, które przeżywać będą Tim, Jane i Barnabowie, ale też i przesłań. Najważniejsze z nich dotyczy tego, że chociaż historia i tradycja są ważne, jeszcze ważniejsza jest teraźniejszość, w związku z czym warto zauważać to, a raczej kogo ma się dookoła siebie i doceniać to. Łatwo można to bowiem stracić. Rodzeństwo Willoughby jest oczywiście pochwałą braterskiej i siostrzanej miłości, wsparcia i wspólnego radzenia sobie z problemami oraz przeciwnościami losu. Fabuła przypomina też, że wyobraźnia i kreatywność kryją w sobie dużą moc i warto z nich korzystać. Przy okazji starsi mogą sobie przypomnieć, że po pierwsze, warto poświęcać czas swoim dzieciom, po drugie, Rodzeństwo Willoughby to przypomnienie, że nie każdy nadaje się do tego, by być rodzicem. Wszystko to zostało okraszone sporą dawką, często mocno czarnego, humoru, którego głównym źródłem jest kot, czyli narrator opowieści. Całość utrzymana jest też w niezłym tempie, chociaż pod koniec twórcy niestety wytracają impet i zaczynają przynudzać.
Rodzeństwo Willoughby – ładna animacja i dobry dubbing
Produkcja w reżyserii Krisa Pearna ma też naprawdę ładną animację. Przypomina ona bardziej tę zastosowaną w Klausie (również Netflixa), niż Pixara. Dzięki temu jest odpowiednio fantazyjna, nie trzyma się sztywno realizmu, co tylko wzmacnia przekaz o potędze wyobraźni. Namnożenie kolorów dobrze też współgra z przygodami Tima, Jane i Barnabów. Warto również docenić całkiem sympatycznych bohaterów. Najzabawniejsze są bliźniaki, ale pozostałe rodzeństwo również ma swoje bardzo dobre momenty (chociaż Tim bywa irytujący). Niczego nie można też zarzucić dubbingowi, zwłaszcza kot-narrator w wykonaniu Ricky’ego Gervaisa jest doskonały. Nic dziwnego, że – jak już wspomniałem – jest głównym źródłem czarnego humoru. Ricky nawet z prostego tekstu, dzięki odpowiedniej intonacji potrafi wydobyć o wiele więcej, niż można by się spodziewać.
Tak więc Rodzeństwo Willoughby to przyjemna animacja, która dostarczy rozrywkę najmłodszym, a i starsi nie powinni się w trakcie seansu specjalnie nudzić. Zalecam tylko upewnić się, że dobrze traktuje się swoje dzieci, bo inaczej mogą zacząć czerpać z filmu inspirację…
Atuty
- Kilka mądrych przesłań;
- Sporo niezłego, często czarnego, humoru;
- Sympatyczni bohaterowie i dobry dubbing;
- Ładna animacja
Wady
- Jedna z postaci bywa momentami irytująca;
- Pod koniec film wytraca tempo i zaczyna przynudzać
Rodzeństwo Willoughby to całkiem udana animacja, która zapewni rozrywkę głównie młodszej części widowni.
Przeczytaj również
Komentarze (2)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych