Uncharted 5. Kontynuacja może powstać, bo... To Nathan Drake! [OPINIA]
Informacja o ewentualnej kontynuacji historii z uniwersum Uncharted mówi się cały czas. Nic w tym dziwnego, jest to przecież jedna z głośniejszych serii w branży gier.
Branża gier wideo to dość ciekawy odłam popkultury. Tu, jak nigdzie indziej, bardzo ciężko trafić w gusta szerokiej grupy odbiorców. Choć opinie o konkretnych tytułach mogą przekraczać wysokie progi punktowe, to w dyskusjach wyjątkowo często pojawiają się komentarze dwóch opozycji. Zawsze znajdą się ludzie, którym projekt się podobał, a po drugiej stronie barykady – nierzadko w podobnym stosunku – tacy, którzy najchętniej kupiliby go, aby połamać pudełko. Prawdopodobnie za taki stan rzeczy odpowiada duża liczba czynników warunkujących odbiór produkcji.
Są jednak gry, które zdają się wymykać tym schematom. Takie tytuły, które, choć są ogromne, to przechodzą gdzieś obok tego całego zamieszania, a także wojenek. I wiecie, Drodzy Czytelnicy, co łączy daty 2007, 2009, 2011 oraz 2016? Wszystkie były w XXI wieku, miały 12 miesięcy i w każdej z nich debiutowała jakaś odsłona serii, która doskonale wpisuje się w ten wyjątkowy obraz, o którym wspomniałem kilka wersów wyżej.
Niezbadany teren
Tak jest, mowa oczywiście o cyklu Uncharted, który pozwala nam śledzić losy Nathana Drake’a, poszukiwacza przygód, spragnionego akcji, wyzwań i skarbów. Faceta, który był dla wielu fanek gier action-adventure tym, kim była Lara Croft dla lwiej części mężczyzn, mających styczność z serią. Ikoną, a może swego rodzaju bożyszczem? Kimś, kto prawie przez dekadę dostarczał nam odpowiednią dawkę emocji oraz przygód.
Na ten moment ciężko stwierdzić, co tak naprawdę czeka nas w przyszłości. Po premierze najnowszej odsłony dostaliśmy jeszcze coś na wzór malutkiego spin-offu i choć dostarczyło to nieco klimatu serii, to zdecydowanie czegoś tam zabrakło… Cóż, może bliżej prawdy będzie, jeśli napiszę, że zabrakło „kogoś”. Uważam, czego można domyślić się po tytule, że Naughty Dog zrobi jeszcze jeden krok naprzód, a Amy Hennig dołoży kolejną cegiełkę, tworząc pentalogię. Skąd takie przeświadczenie?
Po pierwsze - Fani czekają!
Co do tego nie mam absolutnie żadnych wątpliwości! I choć powszechna jest opinia, że sytuacja została doskonale domknięta, a cała historia tworzy spójną całość, chyba wszyscy poczulibyśmy ogień w sercu, na oficjalną informację, o powrocie głównego bohatera przy okazji przyszłej generacji. Uncharted 5 i PlayStation 5 - to przecież brzmi jak przepis na sukces! Oczywiście, ogromne znaczenie miałby w tym przypadku sam pomysł na kontynuację. Jasne, teoretycznie nie byłoby łatwo wymyślić coś, co po latach mogłoby wyciągnąć Drake’a z domowej sielanki, ale… Dlaczego nie? Przecież podobne zagranie poczyniono w przypadku „Kresu złodzieja”, gdzie, odnoszę wrażenie, chęć pomocy Samowi była zaledwie przykrywką.
Inną jasną sprawą jest fakt, że Nathan byłby już stosunkowo starszy. I z jednej strony spotkałem się z opiniami, że „nie ma sensu przeżywać tych przygód dziadkiem”, a z drugiej… Cóż, po prostu wskazałbym na Sully’ego. On też miał swoje lata, ale bynajmniej nie odstawał od naszego młodzieńczego poszukiwacza przygód, który gonił za skarbami. To po prostu się ma, klucz to dobry i systematyczny trening, nawet po przejściu na - bądź co bądź - zasłużoną emeryturę.
Co więcej, przecież wszyscy dobrze wiemy, w jaki sposób oddaje się głosy w tej branży. Tak jest, portfelami. A tu fani Uncharted są niezwykle hojni. W grudniu ubiegłego roku dostaliśmy informację, że czwarta odsłona cyklu rozeszła się w liczbie ponad 16 milionów kopii (cała seria to ponad 41 milionów). Teraz jest to zapewne wynik jeszcze wyższy, ale nie można się temu dziwić. Wystarczy sobie przypomnieć, jak dużą radość wywołała zapowiedź tejże części podczas E3 w 2014 roku. Zawsze mam ciarki!
Po drugie - Uncharted to Nathan Drake!
Uncharted: Zaginione Dziedzictwo było dobre, to fakt. Chloe jest postacią interesującą, podobnież z Sullym i Samem. Nie zmienia to jednak tego, że seria mogłaby płynąć bez nich i nie byłoby w tym żadnego problemu. Chyba tylko w przypadku straty mentora głównego bohatera, uleciałby gdzieś kawałek swoistej magii. Fenomen produkcji nie byłby jednak tak duży, gdyby nie niezwykle wyrazista i charakterna postać grana przez Nolana Northa.
Oczywiście nie musiałby dalej pozostawać w roli „ucznia”. Wszystko da się obejść, a być może zdobyte doświadczenie byłoby tylko zapalnikiem do nowego typu komizmu oraz świeżych żartów? Cóż, kto wie. Nie wyobrażam sobie jednak, aby Nathan miał na zawsze odwiesić spluwę na kołek. Sony lubi relację na zasadzie ojciec-syn/córka, więc poruszenie jej w kolejnej produkcji wydaje się niezwykle kuszące. Jak to będzie wyglądało- jestem pewien, że za jakiś czas się przekonamy.
Po trzecie - To nie byłby pierwszy raz!
Cóż, właściwie przygody mogłyby dobiec końca dosłownie po każdej z odsłon. Stanowią one bowiem zamknięte całości, które zawsze zostawiały zaledwie furtki. Raz były one większe, innym razem mniejsze, to jasne. Nie ulega jednak wątpliwości, że Nate miał okazję, aby odpuścić. Dosłownie po każdej, coraz bardziej niebezpiecznej, przygodzie. Wracał jednak, choć mógł wieść spokojne, dostatnie życie. Nie był natomiast w stanie i dobrze pokazuje to, że nie chodziło tu o fortunę pieniężną. Liczyła się inna...
Fortuna Drake’a
Pierwsza część zakończyła się niezwykle sielankowo, choć chyba gwarantowała największą otwartość w kontekście ewentualnych kontynuacji- pod koniec Elena stwierdza przecież jasno, że „jeszcze będą okazje”, aby nagrać materiały z zapierających dech w piersiach przygód. Nie było to jednak oficjalne potwierdzenie, a zaledwie oczko w stronę fanów. Jak wiemy, z dzisiejszej perspektywy, Nathan powrócił, gdy pojawił się…
Pośród Złodziei
Tam historia zrobiła się jeszcze bardziej hardcore’owa i pomimo wielu niebezpieczeństw, sam główny bohater zdawał się czerpać z tego więcej frajdy, niż wtedy, gdy go poznaliśmy. W grę wchodziło odnalezienie mitycznego Klejnotu Cintamani, któremu daleko było do zwykłego skarbu. Tu także wszystko zakończyło się happy endem i znów mrugnięto w stronę fanów, przy okazji końcowej sekwencji. Wydaje się jednak, że już wtedy istniał plan zrobienia trylogii. Gdy Sully stwierdził, że w związku z końcowymi wydarzeniami, Drake może cierpieć niedostatek pieniężny, ten śmiało i z ogromną pewnością stwierdził, że „trafi się coś jeszcze” i „trzeba mieć nadzieję”.
Oszustwo Drake’a
Fani na swoiste domknięcie trylogii zmuszeni byli czekać zaledwie dwa lata i choć to stosunkowo niewiele, wszyscy ze zniecierpliwieniem ostrzyli sobie ząbki na ponowne przygody z Nathanem oraz jego ekipą. Pojawiało się mnóstwo głosów, że dostaniemy finał historii i, cóż, zdaje się, że tak właśnie miało być. Tu twórcy nie puszczali już oczek. Nie dostaliśmy żadnego przekazu (ani bezpośredniego, ani bardziej subtelnego), że czeka nas coś jeszcze. Wszystko zdawało się idealnym domknięciem postaci, ich wątków oraz charakterów. Kres przygody, kres trylogii, kres perypetii, ale, jak się okazało, na pewno nie…
Kres Złodzieja
Minął jeden rok, potem drugi, a o kontynuacji nie było słychać. Pojawiły się nowe konsole i wtedy zaczęto też nieco częściej mówić. Coraz więcej źródeł pisało, że „czwórka” od Sony nie oznacza wyłącznie nowego PlayStation, ale także nowy tytuł z Nathanem Drake’m. Tak się stało. Dostaliśmy jedną z lepszych gier tej generacji i prawdopodobnie najmocniejszą odsłonę serii. Taką, o której mówi się wprost, iż stanowi oficjalne zwieńczenie historii (pamiętacie klimatyczne "one last time" ze zwiastuna? :)). Zakończenie rzeczywiście wydaje się to potwierdzać, ale przecież... Bywało już podobnie.
Nathan zawsze wraca, bo choć dużą część swojego serca bez wątpienia oddał rodzinie, to nie wierzę w to, że tak łatwo zapomni o swoim przeznaczeniu. Jestem pewien, że końcowa sekwencja, traktująca o jego córce, nie była przypadkowa. Może czeka nas podtrzymanie relacji uczeń - mentor? Byłoby ciekawie, a bez wątpienia w młodej dziewczynie płynie wyjątkowa krew i nie brakuje jej pociągu do przygód.
Wielkość człowieka warunkują jego czyny
I tak oto dotarliśmy do samego końca. Wiele zostało powiedziane, a pewnie więcej jeszcze usłyszymy w przyszłości. Jestem świadom pojawiających się głosów, jakoby przygoda Drake’a była zamkniętą. Cóż, reasumując cały tekst, sprzeczałbym się. Jak wspomniałem, nie jestem pewien, czy jego powrót z emerytury w Uncharted 4: Kres Złodzieja rzeczywiście dyktowany był wyłącznie przez wzgląd na brata, czy tęsknotę za zastrzykami adrenaliny. Wydaje mi się, że był to brak czegoś, z czym utożsamiało się cały swój byt.
Są bowiem takie osobistości, które nie mogą przestać. Swoiste pewniki, które gwarantują konkretny bieg świata. Ibrahimovic nie może rzucić grania w piłkę, bo to Zlatan, Lakersi wyjdą z największych opresji, bo LeBron James. Wszechświat znów zostanie uratowany, bo pojawi się Son Goku. Uncharted 5 powstanie, bo to… Nathan Drake.
A my musimy mieć nadzieję, albowiem cytując Victora Sullivana- „nadzieja to matka, i kocha swoje dzieci”.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Uncharted 4: Kres Złodzieja.
Przeczytaj również
Komentarze (90)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych