Siły kosmiczne, sezon 1 – recenzja serialu. Gwiezdne wojny
Donald Trump może być z siebie dumny (nie żeby specjalnie potrzebował dodatkowych powodów, sam je znajduje, głównie tam, gdzie ich nie ma). Skoro postanowił stworzyć nowy typ armii Stanów Zjednoczonych, to pomysłem tym zainspirowali się jeden z twórców m.in. The Office oraz Parks and Recreation, Greg Daniels, a także Steve Carell. Efektem ich współpracy jest serial Siły kosmiczne, który pojawi się w serwisie Netflix 29 maja.
Mark Naird w końcu doczekał się upragnionego awansu i został czterogwiazdkowym generałem. Jego humor szybko ulega jednak pogorszeniu, bowiem okazuje się, że – wbrew oczekiwaniom – nie obejmie dowództwa nad lotnictwem USA. Zamiast tego dostaje zadanie stworzenia od podstaw nowej formacji armii Stanów Zjednoczonych – Sił kosmicznych. Wiąże się to także z koniecznością przeprowadzki do stanu Kolorado.
Siły kosmiczne – wojskowa tragikomedia
Napisałem, że Trump może być z siebie dumny, skoro udało mu się zainspirować bardzo utalentowanych ludzi do stworzenia serialu na podstawie jego decyzji, ale wątpię, by POTUS-owi spodobały się Siły kosmiczne. Oczywiście ani razu nie pada tu jego nazwisko, jednak co jakiś czas odwołania, w formie wyśmiewania się, czy to do rządzenia krajem głównie przy pomocy Twittera, czy chęci prezentowania się jako macho i prężenia muskułów w dyplomacji, są jak najbardziej czytelne. W serialu tym zresztą pełno jest absurdów, związanych głównie z tym, jak funkcjonuje wojsko (chociaż pamiętać trzeba, że jest to satyra). Nie raz i nie dwa okaże się, że głównym – a bywa, że i jedynym – pomysłem generałów na rozwiązanie dowolnego problemu jest słowo „bomba”. Twórcy całkiem fajnie pokazują też, jak wiele pieniędzy jest, zupełnie bez sensu, marnowanych przez armię, która po prostu chce mieć coraz nowsze i bardziej zaawansowane „zabawki” oraz że w wojsku obecna jest destrukcyjna rywalizacja między poszczególnymi formacjami. Przebija się jednak w tym wszystkim konstatacja, że przy obecnym włodarzu Białego Domu nawet najbardziej krewcy dowódcy są o wiele mądrzejsi i rozsądniejsi oraz zdają sobie sprawę, że nie można ot tak rozpocząć konfliktu zbrojnego, zwłaszcza z innym supermocarstwem.
Bardzo ciekawym wątkiem Sił kosmicznych jest też podejście do nauki. W bazie, którą dowodzi Mark Naird jest bardzo wielu naukowców posiadających ogromną wiedzę z przeróżnych dziedzin. A jednak zwykle są oni traktowani z lekceważeniem, trochę jak zło konieczne, do którego należy się zwrócić, gdy wszystkie inne – o wiele gorsze i głupsze – pomysły zawiodą. Patrzenie na to jest w sumie dość przykre. Ale obśmiewanie czegoś, przy jednoczesnym ukazaniu tragizmu to specjalność Grega Danielsa.
Tak samo można było przewidzieć, że zmieści on w swoim nowym serialu wątek obyczajowy. Ten związany jest z głównym bohaterem, który niemal cały czas poświęca pracy, przez co zaniedbuje osamotnioną, wyrwaną ze znanego środowiska pełnego znajomych córkę. A jakby tego było mało, jego żona przebywa w więzieniu, gdzie spędzi kolejne czterdzieści lat (co ciekawe, w pierwszym sezonie nie dowiemy się, co zrobiła). Historia życia rodzinnego Marka poprowadzona jest całkiem nieźle, pokazuje, że chęć służenia ojczyźnie zwykle wiąże się ze sporymi kosztami.
Siły kosmiczne – dobrze zagrane postacie
Podobnie, jak miało to miejsce w The Office i Parks and Recreation, dużym atutem Sił kosmicznych są wielowymiarowi bohaterowie. Klasą samą dla siebie jest oczywiście Steve Carell, który gra Marka Nairda. To w ogóle jeden z moich ulubionych aktorów, który doskonale sprawdza się zarówno w komedii, jak i w dramatach oraz umie łączyć ze sobą skrajne emocje i tonacje. Jego Mark jest gościem, którego momentami trudno lubić – bywa niekompetentny, arogancki i traktuje innych w nienajlepszy sposób. Z drugiej jednak strony co jakiś czas wyraźnie widać, że to człowiek honorowy, mający generalnie właściwie poukładane priorytety, gotowy do poświęceń, a do tego nie brak mu oleju w głowie. Bardzo fajna jest też jego relacja z głównym naukowcem Sił kosmicznych, doktorem Adrianem Mallorym, w którego wciela się John Malkovich. Razem tworzą zgrany duet ludzi, których łączy jakaś przedziwna przyjaźń i zrozumienie, pomimo tego, że często są na siebie wkurzeni, czy zupełnie się ze sobą nie zgadzają. Pełnokrwiste postacie tworzą też Tawny Newsome, znany z Parks and Recreation Ben Schwartz oraz Diana Silvers, która gra córkę Marka Nairda, Erin. Szkoda tylko, że tak mało na ekranie jest Lisy Kudrow. Za to docenić można fakt, iż często w epizodycznych rolach pojawiają się tu inni bardzo fajni aktorzy, jak chociażby Jane Lynch.
No dobrze, wszystko pięknie i wspaniale i w ogóle, ale jak to jest z tym humorem Sił kosmicznych, zapytacie pewnie. Cóż, najkrótsza odpowiedź brzmi: różnie. Trafiają się tu – i to wcale nie tak rzadko – znakomite dowcipy, zarówno słowne, jak i sytuacyjne. Niestety jest też sporo przestojów, fragmentów, gdy na ekranie nie dzieje się w zasadzie nic specjalnie śmiesznego, a nie zawsze jest to rekompensowane innymi zaletami. Humor serialu jest więc nierówny. Brakuje tu też chyba tego nieuchwytnego czegoś, co sprawia, że od produkcji nie można się oderwać. Mam wrażenie, że twórcy mieli problem, by złapać odpowiednie rytm i energię. Nie należy jednak przekreślać Sił kosmicznych. Po pierwsze, to wciąż kawał całkiem porządnej rozrywki. Po drugie, The Office i Parks and Recreation rozkręciły się na dobre dopiero w swoich drugich sezonach. Oby w tym przypadku było podobnie.
Atuty
- Sporo udanych żartów słownych i sytuacyjnych;
- Jest też okazja do tego, by zastanowić się nad poważniejszymi kwestiami;
- Dobrze napisani i świetnie zagrani bohaterowie
Wady
- Czasem bywa trochę nudno, a też nie wszystkie żarty trafiają w 10;
- Serial momentami gubi rytm i energię
Siły kosmiczne to serial, który dostarcza sporo niezłej rozrywki, ale wyraźnie widać, że potencjał tej produkcji nie został jeszcze w pełni wykorzystany.
Przeczytaj również
Komentarze (8)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych