Assassin’s Creed jest super, ale dajcie mi moje Prince of Persia!
Uwielbiam całą serię Assassin's Creed i niesamowicie wyczekuję wszystkich, które jeszcze przed nami. Nie mogę jednak ukrywać, że to nie ten projekt od Ubisoftu skradł moje serce.
Jeśli spytam dziś graczy, jaki tytuł przychodzi im pierwszy na myśl, gdy mówię „Ubisoft”, odpowiedzi będą dość przewidywalne. Fani pierwszoosobowych strzelanin z fabułą powiedzą, że oczywiście Far Cry. Miłośnicy e-sportu i rozgrywek online bez wahania wskażą na serię Tom Clancy, a ci, którzy preferują większą swobodę poruszania oraz akcji, postawią na Assassin’s Creed. To naturalne, albowiem właśnie te marki wywołują w dzisiejszych czasach najwięcej szumu.
Z naciskiem na tę trzecią. Ogłoszenie najnowszej części sprawiło, że fani branży gier z całego świata rzucili wszystko inne, skupiając się właśnie na tym wydarzeniu. Premierowy zwiastun na dwóch głównych kanałach YouTube, na których został wydany, dobił w sumie do 16 milionów wyświetleń w zaledwie 3 tygodnie. Był dyskutowany we wszystkich podcastach, powstawały (i wciąż powstają) liczne analizy tekstowe oraz w formie materiałów wideo, a na każdym z portali newsy na ten temat są jednymi z najczęściej klikanych.
I super, bo to mocna seria!
Choć jest sporo rzeczy, które mógłbym jej zarzucić, ani trochę nie wypiera to faktu, z jak silną marką mamy do czynienia. Na przestrzeni ostatnich 10 lat pojawiło się sporo świetnych tytułów traktujących o pojedynkach między skrytobójcami i templariuszami. Dwie ostatnie odsłony, dyktujące nowe warunki dla serii, okazały się genialnym odświeżeniem i powiewem jakości. Jest fajnie, w każdej z nich, od Altaira, aż po Aleksiosa, bawię się przednio. To wysoki pułap, ale zaczynam czuć zmęczenie i brakuje mi tu pewnej spójności.
Nie potrafię opowiedzieć się po jednej stronie, gdy pyta się mnie o preferencje odnośnie do otwartości gier. Produkcje „korytarzowe”, czy te z otwartym światem? Oba typy mają w sobie coś magicznego, ale gołym okiem widać, że to te drugie zaczynają dziś dominować. Wystarczy spojrzeć na przykład serii, która stanowi pewien punkt odniesienia dla rzeczonego tekstu.
Mapy w Assassin’s Creed od zawsze były imponujące, ale w 2017 roku zrobiono duży krok naprzód, a rok później jeszcze to zwielokrotniono. Dziś napływają do nas rozbieżne informacje na temat rozmiarów świata w . Może największy, może ciut mniejszy… Jedno jest pewne- będzie spory i ponownie może przytłoczyć.
Fala pytajników
Obcując z tą serią, zaczynam sobie uświadamiać, jak bardzo tęsknię za marką, którą Ubisoft rozwijał jeszcze przed przedstawieniem światu konfliktu pomiędzy asasynami i templariuszami. Mowa o Prince of Persia. Gdy ujawniono skasowany projekt, moje serce zabiło mocniej.
Świat w serii był bardzo rozbudowany. Jego fundamenty oraz wszelakie rozgałęzienia imponowały zawiłością, ale nie dobijały rozpiętością. W grach nie czuło się nudy, albowiem nawet pomimo ograniczonego uniwersum, cały czas się coś działo. Nie było licznych „znajdziek”, misji pobocznych na modłę „idź tam, weź to, wróć tu”. Nie były potrzebne.
I bez nich było niezwykle ciekawie, aż chciało się spędzać długie godziny w Persji, rozprawiając się z coraz to bardziej wymyślnymi przeciwnikami. Klimat wręcz wylewał się z produkcji, a cała oprawa wizualna prezentuje się dobrze nawet dziś (poczynając od Prince of Persia: The Sands of Time oczywiście). To po prostu gra, gdzie cel był zawsze jasny i nic nie rozpraszało, ani nie odrywało od realizowania go. Za każdym razem, gdy siadało się przed konsolą albo PC, robiło się to z perspektywą dążenia do finału przygody. Wizja końca zawsze motywuje, zwłaszcza gdy podsycona jest przyjemną drogą do niego.
Saga z prawdziwego zdarzenia
Prince of Persia miało w sobie jeszcze jedną, ważną rzecz- spójność fabularną. Każda kolejna odsłona przedstawiała przygody tej samej postaci i historię bohatera, którego nie musieliśmy uczyć się na nowo. Był to dokładnie ten sam dumny książę, którego poznaliśmy na początku i z którym obcowaliśmy przez wszystkie odsłony. Brakuje mi tego!
Ostatni raz w serii Assassin’s Creed mieliśmy coś takiego przy okazji historii Ezio. Dla wielu są to najlepsze odsłony z całego cyklu i… Osobiście nie jestem tym zaskoczony, a bez wątpienia sama możliwość tak silnego zżycia się z bohaterem robi swoje. Oczywiście, łączny czas Assassin's Creed II, Assassin's Creed: Brotherhood oraz Assassin's Creed: Revelations jest pewnie krótszy niż skompletowanie wszystkiego w Odyssey, ale to jednak nie to samo. Tam ciągle uczyliśmy się naszego skrytobójcy, poznawaliśmy jego motywy oraz sposób myślenia. W nowych odsłonach odkrywamy go tylko podczas fundamentalnych zadań, pozostałe rozwijają go, ale zaledwie pozornie.
Książę miał ukształtowany charakter, który od początku, aż do samego końca, przyciągał graczy. Chciało się z nim obcować i poznawać coraz to głębsze odmęty jego umysłu. Nie był jednowymiarowy ani pusty. Miał za sobą długą historię, która wpłynęła na to, jaki jest. Co więcej, przez wszystkie odsłony mogliśmy obserwować jego przemianę, dojrzewanie oraz to, jak pewne wydarzenia rzutują na jego zachowanie. Nie czuję tego w najnowszych odsłonach Assassin’s Creed i skłamałbym, pisząc, że za tym nie tęsknię.
Walka, walka i jeszcze raz walka!
System walki we flagowej serii studia Ubisoft ma prawdopodobnie tyle samo zwolenników, co przeciwników. Choć w ostatnich częściach oddano w nasze ręce cały wachlarz broni z wielu rodzajów, to mimo wszystko można było czuć znużenie. Dostaliśmy nawet możliwość zabawy stylem walki, a wciąż brakowało czegoś, co zachęcałoby do rozbijania kolejnych grup przeciwników stojących na naszej drodze.
I jasne, Książę Persji nie robił tego idealnie, daleko tamtym systemom do przyjemności, jaka płynie z serii Devil May Cry, albo choćby God of War. Było w tym jednak coś magicznego, co sprawiało, że kolejne fale potworów siekało się z uśmiechem na ustach i satysfakcją w sercu. Robotę robiły też „kombosy”, które pozwalały dobijać przeciwników na multum różnych, wymyślnych sposobów!
Ah, nie mogę zapomnieć o Sztylecie Czasu! Ile razy nie użyłoby się mechaniki cofnięcia wydarzeń, zawsze bawiło to tak samo mocno i dawało niesamowitą frajdę. Genialnie sprawdzało się walce i funkcjonowało bardzo płynnie, a gdy tylko opanowało się całość do perfekcji… Wrogowie mogli czyścić nam buty!
Piaski Czasu w prawdziwym życiu
Gdybym tylko znalazł sposób na użycie magicznego artefaktu w realnym świecie, bardzo szybko cofnąłbym się do momentu, gdy cała seria była jeszcze przede mną. Żaden Asasyn ani Templariusz nie byli w stanie zaspokoić mojego braku Księcia. Zawiesił on poprzeczkę tak wysoko, że do dziś wisi w tym samym miejscu, muśnięta jedynie przez ostrze Ezio Auditore.
Czy przyjdzie nam jeszcze kiedyś zawitać do mrocznej Persji (nie licząc planowanego, zaskakującego projektu w formie escape roomu)? Ciężko wyrokować, albowiem nigdy nie wiadomo, kiedy Ubisoft zdecyduje się na wskrzeszenie dawnej marki. Osobiście z otwartymi ramionami przyjąłbym nawet remake kultowej trylogii, a premiera nowej generacji zdaje się idealnym momentem, aby podjąć się takiego przedsięwzięcia. Jestem przekonany, że wielu fanów na to czeka.
Przeczytaj również
Komentarze (42)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych