Immortals Fenyx Rising - graliśmy w nową markę Ubisoftu. Assassin’s Creed: Breath of the Wild
Jakiś czas temu miałem ogromną przyjemność sprawdzić, jak wygląda obecnie Immortals Fenyx Rising i co właściwie Ubisoft zaoferuje wszystkim, którzy zdecydują się zaufać ich nowej marce. Zapraszam do lektury moich wrażeń z playtestów!
Gra, w którą miałem okazję grać, a z której wrażeniami się z Wami podzielę, to dla wielu jedna wielka zagadka. O projekcie pierwszy raz mogliśmy usłyszeć na zeszłorocznym pokazie Ubisoftu podczas targów E3. Wtedy pokazano nam przecież nawet pełny zwiastun „Gods & Monsters” (taki tytuł nosił projekt w tamtym okresie), który spotkał się z całkiem ciepłym przyjęciem wśród społeczności graczy.
Tym bardziej zaskoczył fakt, że przez kolejne miesiące o pracach było maksymalnie cicho. Żadnych wycieków (z wyjątkiem tego ze Stadii), brak informacji i ewentualnych planów - jednym słowem: nic. Właściwie do momentu pokazu nie miałem pojęcia, na co się piszę. Domyślałem się, że ogólny obraz gry będzie podobny do tego, co przyszło nam oglądać, ale przecież całość mogła zostać całkowicie zmieniona.
Na parę dni przed szansą ogarnia wersji demo, przynajmniej klika razy w ciągu doby rozmyślałem nad tym, co dane mi będzie zobaczyć i w jakim kierunku pójdzie Ubisoft ze swoim hitem. Mają przecież masę ogromnych gier na długie godziny - z serią Assassin’s Creed na czele. Jak więc im to wyszło? Ile jest prawdy w tytule tekstu? I jakie były moje ogólne wrażenia po spędzeniu 3 godzin w świecie Immortals Fenyx Rising? Sprawdźcie sami!
Z czym to się je?
W grze wcielamy się w Fenyx, bohaterkę (tak jest, rodzaj żeński), której przyjdzie przemierzać mitologiczne, greckie lokacje. Podczas ogrywania wersji demonstracyjnej dane było mi przebyć wzdłuż i wszerz tylko jedną, której motywem przewodnim był Hefajstos - bóg ognia i kowalstwa. Muszę przyznać, że dało się to dostrzec. Wiele miejscówek charakteryzowały elementy związane właśnie z wykuwaniem, a zagadki środowiskowe często zmuszały mnie np. do podpalania węgla.
Nie mam pojęcia, jak wyglądają pozostałe rejony, choć jeśli podobnież są bardzo charakterystyczne i różne od siebie (o tym zapewniał mnie mój opiekun podczas pokazu), to bez wątpienia ciężko będzie się nudzić choćby w przypadku zwykłego przemierzania świata. Ten bez wątpienia zachwyci wielu graczy, którzy kochają motyw eksploracji w grach. Spacery bardzo umilają rozmowy bogów w tle, które są niezwykle zabawne – takie komiczne przepychanki słowne.
Będzie co zwiedzać!
Oj tak, zdecydowanie! Nie chcę skłamać, więc nie podam dokładnych liczb, ale sama Kraina Hefajstosa (pozwolę ją sobie tak nazwać na potrzeby recenzji) imponowała wielkością. Bez porządnego wierzchowca ani rusz - a te oczywiście dostaniemy. Podczas gry udostępniono mi legendarnego rumaka (wyglądał genialnie), a z tego, co wiem, będą ich trzy typy - prócz wspomnianego pojawią się jeszcze regularny oraz rzadki. Bazową różnicą będzie ich stamina (1-3 pasków), która pozwoli utrzymać dłuższy galop.
Przy braku konia może się okazać, że nie tylko sama trasa okaże się długa, ale bardzo łatwo będziecie z niej zbaczać. Na każdym kroku jest bowiem coś do roboty - a to ukryty skarb, a to wyzwanie jakiegoś bóstwa, a to coś jeszcze innego… W piosence „Krakowiaczek jeden” możemy usłyszeć „Siedem lat wojował, szabli nie wyjmował; szabla zardzewiała, wojny nie widziała”. Cóż, tu o rdzę na orężu martwić się nie musimy, albowiem ciężko będzie nawet o siedem minut bez jakiejkolwiek potyczki. Cały czas coś się dzieje!
Warto zaznaczyć również, iż większość ze wspomnianych wyżej wyzwań to całkiem kreatywna zabawa. Raz musimy uporać się z falami wrogów, niczym w popularnych w Japonii grach musou, innym razem przyjdzie nam układać puzzle rodem z gier logicznych, a jeszcze kiedy indziej czeka nas swoista zręcznościówka, gdzie będziemy musieli ręcznie sterować strzałą, aby ta leciała po konkretnym torze (to był dla mnie prawdziwy hardcore - z godzinę straciłem!). Widać w tym pieczołowitość, winszuję.
A skoro o strzałach mowa…
Broni w grze dostaniemy właściwie trzy. Skoro wspomniałem już o sterowanych strzałach, to dodam, że chodzi o takie, które wystrzeliwujemy z łuku. Po drodze będziemy mieli możliwość odnajdywania różnych jego modeli, a każdy zapewni jakiś rodzaj bonusu i będzie różnił się wizualnie. Dostaniemy możliwość strzelania normalnie oraz naprowadzając samodzielnie. Dodatkowo pociski będą interaktywne względem otoczenia (strzała przelatująca przez ogień będzie strzałą ognistą itd.), co często wykorzystywane będzie przy okazji zagadek środowiskowych.
Kolejnym rodzajem wymiennej broni będzie miecz i tu także przyjdzie nam bawić się wieloma modelami. Muszę przyznać, że walka przy jego pomocy była niezwykle satysfakcjonująca - ciachanie przeciwników sprawiało frajdę, a każdy cios można było poczuć pod przyciskiem. Świetna sprawa i naprawdę wyjątkowo udana mechanika ze strony Ubisoftu - niestety podczas wersji demonstracyjnej mogłem korzystać tylko z jednego typu miecza. Ah, nie mogę zapomnieć o genialnie zaprojektowanym parowaniu, ale to trzeba poczuć na sobie.
Kolejnym elementem uzbrojenia jest ogromny, mitologiczny młot (znacznie większy niż Mjolnir), który pozwala na zadawanie wyłącznie jednego rodzaju ataku, ciosu z góry. Jest to jednak uderzenie bardzo silne, które po połączeniu z wyskokiem pozwala zastopować przeciwników na kilka sekund. Używać go możemy jednak co określony czas, więc nici z wbijania przeciwników jak gwoździ.
Świetnie sprawdza się on także w połączeniu z czterema skillami, których miałem przyjemność używać (nie mam pojęcia, na jakim etapie gry można je odblokować). Wśród nich znalazł się choćby ognisty ostrzał naszego przyjaznego feniksa, salwa halabard wyrastających z ziemi, czy dash, który pozwalał nie tylko skrócić dystans, ale także odpowiednio odebrać punkty życia przeciwnikowi.
Gdzieś już to jednak widziałem
Podczas rozgrywki cały czas miałem wrażenie, że bardzo mocno przypomina mi to pewien inny tytuł. I wcale nie musiałem długo głowić się nad tym, o jaki chodzi. Im dłużej grałem, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że Ubisoft bardzo mocno chciał stworzyć swój odpowiednik hitowego The Legend of Zelda: Breath of the Wild. I muszę tu podkreślić jedno - nigdy nie byłem wielkim fanem najnowszej odsłony przygód Linka.
Nie chodzi wcale o to, że uważam ten tytuł za słaby. Co to, to nie. Hit od Nintendo to bez wątpienia jedna z najlepszych gier wideo, jakie w życiu widziałem i doceniam ją całym sobą, ale po prostu… Okazał się dla mnie za duży i zbyt rozwleczony. Wiele mechanik, które tam uświadczyłem, sprawia jednak, że nie potrafię spojrzeć na tę grę inaczej, niż jak na coś wybitnego.
Odniosłem wrażenie, że twórcy Immortals Fenyx Rising mieli podobnie. Inspirację widać gołym okiem. Pierwsze ukłucie miałem w momencie gdy, aby zejść z wysokiej góry, miałem… Użyć skrzydeł! Nie pozwalają one jednak latać, a „zaledwie” szybować, co bardzo mocno przypominało mi mechanikę z lotnią Linka. Kolejny raz podobieństwo uderzyło we mnie, gdy zacząłem wspinać się na wzniesienie (dosłownie na chwilę się wyłączyłem i byłem przekonany, że steruję rycerzem Nintendo), a z biegiem czasu wyczerpywała mi się stamina!
Im dalej w las, tym bardziej upewniałem się w skali inspiracji - do tego stopnia, że zacząłem dostrzegać pewne podobieństwa graficzne. Możliwe jednak, że była to zaledwie moja wyobraźnia, która zaczęła zbyt mocno podążać za wrażeniami, które odniosłem wcześniej.
Immortals Fenyx Rising to zabawa na kilkadziesiąt godzin
Nie jest to bynajmniej kopia. We wszystkim widać fundamentalny plan twórców. Podstawową różnicą jest fakt, iż oręże oraz zbroja nie zużywają się w trakcie gry. Rzeczywiście mamy różne modele, ale to nie tak, że musimy uważać na ich wytrzymałość. Idąc dalej - nie zauważyłem wpływu pogody na naszą bohaterkę. Niezależnie od klimatu (choć może w Krainie Hefajstosa jest po prostu odpowiednia) nie traciłem zdrowia.
Kolejną różnicą jest fakt, iż tutaj fabuła będzie nas prowadziła od początku do końca. Oczywiście pojawią się liczne zadania poboczne, ale zdecydowanie bliższe typowym z gier action RPG. Nie będzie tak dużej swobody fabularnej, jak miało to miejsce przy okazji najnowszych przygód Linka. I muszę zaznaczyć, że dla mnie to świetna wiadomość, albowiem po prostu potrzebuję motywacji i swoistego pchania dalej.
Jednym z pytań, które po prostu musiałem zadać mojemu opiekunowi, było to, ile przyjdzie nam spędzić w grze. Odpowiedź była krótka i satysfakcjonująca - 35 godzin to sam wątek główny, a w okolicach 80 (jak nie więcej!), jeśli zechcemy wyczyścić mapę ze wszystkich znaczników i znaleźć wszystkie dostępne skarby. Wygląda więc na to, że dostaniemy kolejnego kolosa od Ubisoftu.
Nie mogę się doczekać
I muszę przyznać, że jak tylko skończyła się moja kilkugodzinna wizyta w świecie gry, od razu zapragnąłem ponownie tam wrócić. Już teraz wiem, że jest to jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie tytułów tego roku i będę bardzo mocno walczył, aby móc zrecenzować dla Was pełną wersję. Nie mogę doczekać się przemierzania kolejnych lokacji i napotykania licznych potworów (a także bossów, które mogą się pojawiać na mapie).
Nie wątpię, że pojawi się mnóstwo porównań do The Legend of Zelda: Breath of the Wild i bez wątpienia jest to wysoko zawieszona poprzeczka. Jestem jednak przekonany, że znajdzie się więcej ludzi jak ja, którym gra może przypaść do gustu nawet bardziej. Na ten moment mają moje zainteresowanie i jeśli całość wypadnie tak interesująco, jak pierwsze kilka godzin, to Ubisoft ma kolejny hit!
Przeczytaj również
Komentarze (24)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych