Like a Boss (2020) – recenzja filmu [Paramount]. Best Friends Forever!
Może kojarzysz, że na tegorocznych Oskarach relację z czerwonego dywanu prowadził niejaki Billy Porter - aktor/muzyk ubrany w piękną, złotą suknię. Nie wiedziałem wtedy za bardzo kto to taki, więc bawiła mnie ta jego stylówa niemiłosiernie. W "Like a Boss" gra co prawda postać drugoplanową, ale jest jeszcze bardziej komicznie przerysowany, niż wtedy w lutym. Chyba, że facet już tak po prostu ma. To przepraszam.
"Like a Boss" opowiada historię dwóch przyjaciółek, które po całym życiu spędzonym razem postanowiły otworzyć własną działalność - sklep z kosmetykami. Ich produkty i podejście do klienta są bezsprzecznie świetne, ale perfekcjonizm w połączeniu z bardzo pro-konsumenckim podejściem do prowadzenia biznesu raczej rzadko kiedy przynosi wymierne korzyści, więc dziewczyny, co tu dużo mówić, toną w długach. Mel (Rose Byrne) nie wspomina swoim przyjaciołom, że są, bagatela, pół miliona dolarów w plecy, więc w zasadzie jako jedyna cieszy się, kiedy ich firmą zaczyna interesować się właścicielka wielkiego imperium kosmetycznego, niejaka Claire Luna (Salma Hayek). Jak nie trudno się domyślić, jej zamiary nie są w najmniejszym nawet stopniu szlachetne i tylko Mia (Tiffany Haddish) zdaje się zauważać co się dzieje. Po firmie kręcą się jeszcze Barrett (Billy Porter) i mama Stiflera, ale oni są tu tylko dla jaj.
Like a Boss (2020) – recenzja filmu [Paramount]. Brzoskwinki, pusie i tym podobne
Film Miguela Artety jest prostą i durną komedią jakich świat widział już setki, jeśli nie tysiące. Niemalże natychmiast jesteśmy w stanie domyślić się wszystkiego, co wydarzy się dalej. Tylko, czy to na pewno źle? Powiedziałbym, że większość komedii bazuje na raczej prostych schematach, bardzo rzadko starając się w jakiś sposób wykroczyć poza te ramy i zaoferować coś prawdziwie zaskakującego. Nie winimy ich jednak za to. W końcu fabuła komedii to zasadniczo tylko pretekst do rzucania w widza kolejnymi żartami, budowania komicznych sytuacji.
A tych w "Like a Boss" jest cała masa. Część z nich nawet trafia w ogólnym kierunku widza! Może lekko przesadzam, bo w końcu co najmniej kilka razy zdarzyło mi się całkiem solidnie uśmiać, ale nie zmienia to faktu, że spora część żartów w filmie wypada raczej słabo. Pełno tu bardzo przaśnego humoru. Dziewczyny gadają o tym, jak lubią siadać na twarzach swoich młodych kochanków, że jedna z nich, kiedy rodziła, wywoskowała się porządnie żeby ułatwić lekarzowi zadanie, że seks na balu maturalnym to zły pomysł, bo chłopak cały się spoci i zasadzi partnerce grzybicę. Niektóre z tych żartów nawet mnie bawiły, ale jednak częściej śmiałem się, kiedy na przykład Mel schowała do torby drona, którego przypadkiem zniszczyła, a który później bardzo chciał z tej torby wyfrunąć, albo kiedy Barrett, dotknięty do żywego wychodził z kawiarni, dramatyzując przy tym do granic możliwości. Humor sytuacyjny. Nie mam nic przeciwko tanim żartom - wychowałem się w końcu na American Pie - ale przydałoby się żeby były lepiej skonstruowane, wielowątkowe i w jakiś sensowny sposób spuentowane. Toć nawet durne dosypanie środka na przeczyszczenie Finchowi w pierwszym American Pie najpierw narobiło mu niesamowitego obciachu (ku naszej uciesze), aby pod koniec stanowić idealny pretekst dla zemsty (oh, mamo Stiflera...). Nie był to jednorazowy, nic nie znaczący wyskok, a inteligentnie zbudowana sytuacja, która do czegoś prowadziła.
Chamskie dowcipy w "Like a Boss" takie nie są. Tutaj coś dzieje się w tym jednym konkretnym momencie, masz się z tego zaśmiać i koniec. Lecimy dalej. Niech za przykład posłuży tu choćby kilkuminutowa scena, w której dziewczyny uczą się gotować. Wkurzona Mel dosypuje Mii do jedzenia całkiem niemało posiekanych papryczek ghost (które nie przypominają nawet prawdziwych ghostów, jeśli ktoś jest znawcą tematu). Następnie Mia zjada papryczki, bardzo ją pali, wszyscy panikują jak jej pomóc, a Mel robi się głupio. Koniec sceny. Temat nigdy więcej nie wraca. Tak, najczęściej, przedstawia się humor w filmie Artety.
Like a Boss (2020) – recenzja filmu [Paramount]. Do butelki wina. Albo trzech
Ale "Like a Boss" to nie tylko mizerne żarty. To również całkiem sympatyczna opowieść o sile przyjaźni i o tym jak ciężko czasami o nią walczyć, mimo że w ostatecznym rozrachunku zawsze warto. Cała fabuła filmu zasadza się na tym, że Salma Hayek chce skłócić Mię i Mel, aby móc przejąć ich firmę i zarobić kokosy na wymyślonym przez nie produkcie. Oczywiście dziewczyny najpierw kompletnie dają się jej wykiwać, ale ostatecznie przypominają sobie co w życiu jest naprawdę ważne i wychodzą z sytuacji obronną, a nawet zwycięską ręką. To jest dopóki Salma nie pozwie ich i nie puści z torbami za numer, który wywinęły na koniec filmu, ale tym już się scenarzyści nie przejmują. A dwóch aż ich było! "Like a Boss" miał szansę być odważną komedią z interesującym, mocnym tematem w tle - bezlitosność świata wielkich korporacji aż się prosiła o jakieś ciekawsze rozwinięcie, zaprezentowanie jak nierówna potrafi być walka między małymi firmami, a wielkimi molochami. Zamiast tego dostaliśmy czarny charakter tak przerysowany, karykaturalny wręcz, że nawet Smerfy (te z Neilem Patrickiem Harrisem) były bardziej subtelne. Powtórzę się - kompletnie nie wymagam żeby komedia zachwyciła mnie złożonością i głębią opowiadanej historii, ale skoro ustaliliśmy już, że humor, krótko mówiąc, nie powala swoim poziomem, to staram się szukać ratunku gdziekolwiek indziej.
"Like a Boss" z całą pewnością może się podobać. Może nie na trzeźwo i na pewno nie każdemu, ale jest tam wystarczająco dużo nienajgorszego humoru, aby jakoś tych 80 minut przeboleć. Fakt, że jest to jeden z krótszych filmów, jakie widziałem w tym roku też na pewno nie przeszkadza. Historia Mii i Mel jest prosta, ale na swój sposób urzekająca. Dobrze jest czasami obejrzeć sobie taki ciepły, choć głupkowaty, film i poczuć się dobrze, kiedy wszystko ostatecznie szczęśliwie się kończy. Nie tego, co prawda, wymagam zazwyczaj od komedii, ale staram się brać pod uwagę, że poczucie humoru każdy ma inne, a "Like a Boss", jeśli nie patrzeć na niego pod tym kątem, jest wcale nienajgorszy. Ale tylko wtedy.
Atuty
- Kilka niezłych żartów;
- Ciepła historia w sam raz na jesienny wieczór
Wady
- Sporo kiepskich żartów;
- Brak pomysłu na siebie;
- Dziurawa, naiwna historia
"Like a Boss" to jedna z wielu takich samych komedii, które można w miarę bezboleśnie obejrzeć po to tylko, aby zaraz o nich zapomnieć. Niezbyt like a boss.
Przeczytaj również
Komentarze (12)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych