Wszystkim w głowie PS5, a ja... z rozrzewnieniem wspominam PS3
Kiedy dzisiaj rozsiadam się wygodnie przed PlayStation 5, po raz kolejny bujając się na sieci w stroju Milesa Moralesa, z łezką w oku wspominam moje growe początki, które nie miały miejsca aż tak dawno. W świat wirtualnych opowieści serwowanych przez deweloperów z całego świata wkroczyłam bowiem dzięki sprzętowi, który nie zapisał się na kartach branżowej historii rewolucyjnym wynikiem, a mowa o... PlayStation 3.
Początki bywają trudne, bywają też takie chwile, gdy zgłębiając pewien temat po raz pierwszy, czuje się zaskakującą mieszankę podekscytowania, niewiedzy i ciekawości. W świat gier wideo z impetem wkroczyłam przez przypadek, mając za plecami całkiem dobrego przewodnika, który dokładnie wiedział, jak mnie podejść, bym z przyjemnością utonęła... W najbardziej przejmujących historiach.
Muszę przyznać się Wam do jednego: nigdy nie miałam możliwości zatopić się w tytułach z pierwszego PlayStation oraz PlayStation 2 – te sukcesy Sony i wiele klasyków ominęły mnie szerokim łukiem. Za dzieciaka nowinki techniczne były mi całkowicie obce, chociaż na półce pod telewizorem dumnie stał Pegasus, na którym nieraz ciupało się z rodzicami. Wracając jednak wspomnieniami do tego czasu mogę śmiało stwierdzić, że nikt nie zaszczepił mi bakcyla, dzięki któremu minuty spędzane przy grach zamieniały się w godziny, a te szybko przeradzały się w zarywane nocki, zdawanie relacji przy trzepaku czy wspólne sesje z kolegami lub koleżankami. Nie żyłam kolejnymi tytułami, ba często nie przypuszczałam nawet, co moim rówieśnikom spędzało sen z powiek. Oczywiście, później przyszedł i czas na bezsenne noce przed monitorem, jednak były to chwile, kiedy na biurku gościł pecet, a jako dzieciak zagrywałam się w najbardziej popularną serię symulatora życia.
W 2007 roku daleko było mi do fanki, która wpatrzona w ekran telewizora samotnie lub w większym gronie poznawałaby najbardziej kultowe japońskie czy amerykańskie marki. Wtedy nie miałam bladego pojęcia o wcześniejszych, głośnych problemach Xboksa, z którymi gigant z Redmond całkiem sprawnie sobie poradził, by w momencie europejskiej premiery PS3, Xbox 360 już miał komfortową pozycję na rynku, jaką nie zachwiało mozolne i nie pozbawione wpadek wkroczenie kolejnej generacji Sony. Przełom nastąpił kilka lat później...
Kim był Zabójca Origami?
Święta 2010 roku wspominam wyjątkowo, choć wcale się tak nie zapowiadały. Spędzone miały zostać jak najbardziej tradycyjnie – w gronie rodzinnym oraz z moją ówczesną sympatią. Nie mając jednak zbyt wiele do roboty, kiedy między kolejnymi banalnymi: „A może dokładki sałatki lub pierożków?” czy „Jak Wam w szkole idzie?”, padła nieśmiała propozycja: „Wiem, że nie grasz, ale mam od pewnego czasu u siebie grę, która może ci się spodobać. Sprawdzimy ją razem?”. Tą pozycją była jedna z najbardziej kultowych produkcji Quantic Dream, która idealnie wpisała się w ówczesny, ciężki od niezręcznych pytań wąsatego wujka, barszczu i karpia, klimat. W duecie wkroczyliśmy w świat Heavy Rain, szukając odpowiedzi na wiele wątpliwości, które w trakcie śledztwa się nasuwały. O ile już wtedy kilkukrotnie zdarzało mi się być widzem niejednego przejścia gry, o tyle w przypadku produkcji Davida Cage'a, w końcu to ja otrzymałam pada w dłoń.
Heavy Rain wywołało u mnie spore emocje i to nie tylko ze względu na znakomitą, jak na tamte czasy, grafikę. Połączenie wciągającej, emocjonującej historii, w której nie brakowało niedopowiedzeń i przystępny dla takiego laika, jakim byłam, system sterowania, stanowiły na korzyść gry. Poprowadzenie fabuły i wykorzystane sztuczki sprawiły, że nie raz, nie dwa, z coraz większym podekscytowaniem trzymałam pada w ręku. Rzemieślnicy z Quantic Dream wykonali swoje zadanie bardzo dobrze, a na mnie ta przynęta zadziałała pierwszorzędnie. Nie wiem, czy to sentyment, ale do produkcji Francuzów pałam tak silną sympatią, że w późniejszym czasie Beyond: Dwie Dusze i Detroit: Become Human stały się dla mnie pozycjami obowiązkowymi.
Wspólnie w Święta połknęliśmy sprawę Zabójcy Origami, a mój apetyt rozhulał się na dobre do tego stopnia, że romantyczne chwile zostały zastąpione popołudniami i nocami spędzanymi przy konsoli. Musze w tym miejscu naprawdę pochwalić mojego towarzysza – miał chłopak nosa do większości proponowanych mi marek i gatunków, gdyż niemal wszystkie z nich łykałam bez popity, spędzając kolejne godziny przed ekranem i szkoląc się. Szybko z pozycji nastawionych na mocne historie przeskakiwałam do platformówek, wyścigów i bijatyk, wśród których najczęściej uruchamianą był Tekken Tag Tournament 2, z Lily na czele. Ukoronowaniem kilkudziesięciu godzin była moja pierwsza platyna i ogromna satysfakcja z pokonywania największych badassów online. I choć w późniejszych latach stawałam na wielu arenach spod szyldu NetherRealm Studios, Arc System Works czy Capcomu, Bandai Namco zajmuje specjalne miejsce w mym sercu.
Jak zaczynać to z najlepszymi
Wizytówką marki Sony od lat są pozycje ekskluzywne – i co do tego nie możemy się spierać. Japończycy mają nosa do zespołów, które kreują coraz to nowsze światy, charakternych, mocnych bohaterów i dopracowane historie. Jest tak w przypadku obecnej generacji i lata wcześniej nie było inaczej, dzięki czemu momentami czułam się niczym dziecko w sklepie z zabawkami. Dalszą drogę rozpoczęłam od produkcji, które wpisały się w kanon PS3: paluchy ćwiczyłam na God of War III tak intensywnie, że do dzisiaj pamiętam walkę z ostatnim bossem, przy którym natrudziłam się przeokrutnie, wielokrotnie rzucając mięsem pod nosem. W następnej kolejności kontynuowałam swoją przygodę w stajni Sony, poznając dorobek Naughty Dog. Może narażę się wielu fanom Drake'a, jednak pomimo ogromnej sympatii do jego przygód, moje serce zaskarbiło sobie ich inne IP, a mowa o The Last of Us. Końcówka żywota ósmej generacji była czasem, kiedy brakowało mi tchu, bowiem przygoda Joela i Ellie wycisnęła z oczu niejedną łzę.
Konsoli coraz bardziej brakowało mi jednak u siebie – niejedni z Was na pewno wiedzą jak gorzkim uczuciem jest dzielenie się sprzętem z innymi domownikami, co w owym czasie coraz mocniej doskwierało mojemu ukochanemu, a babie odmówić często nie chciał (lub obawiał się mniej przyjemnych konsekwencji ;)). Po kilku tygodniach zapadła poważna decyzja: chcę PS3 u siebie. Rozpoczęło się szukanie okazji, aż w końcu po bardzo korzystnej cenie, udało wyrwać się "chlebaka", który zajął stosowne miejsce na moim kwadracie, stanowiąc swego czasu jeden z poważniejszych samodzielnych zakupów. Pierwsza konsola zapoczątkowała późniejsze zakupy sprzętowe, choć skutecznie się przed nimi opierałam.
PlayStation 3 nie było konsolą pozbawioną wad, ba, rzekłabym nawet zdecydowanie, że Sony, stawiając na kilka technologicznych nowinek, wyższą od konkurencji cenę, podzieloną premierę i niesprzyjający deweloperom proces tworzenia gier, bardzo utrudniło sobie zadanie w czasie generacji. Mnie jednak ta konsola od zawsze będzie kojarzyć się dobrze – z rozpoczęciem przygody z grami, wielokrotnie pełnej największych emocji. Przygody, która trwa już od 10 lat i jest kontynuowana do dzisiaj. Po spotkaniu z rodziną ponownie w zaciszu salonu chwycę pada w ręce i uruchomię kolejną grę. Na PS3 nie skusiłam się na Demon Souls, może PlayStation 5 będzie dobrą platformą do budowania następnych wartościowych wspomnień?
A jak to było u Was... Jak pamiętacie PlayStation 3?
Przeczytaj również
Komentarze (100)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych