Red Dead Online na PC to katorga. Rockstar Games nie zadbał o wysoką jakość portu
Red Dead Online to moduł sieciowy do Red Dead Redemption 2. Niestety, ale nie trzyma on poziomu, który oferował tryb pojedynczy.
Z Grand Theft Auto V spędziłem masę czasu. Nie tylko w trybie fabularnym, który opowiedział historię Franklina, Michaela oraz Trevora, ale również w trybie sieciowym, który dawał ogrom frajdy. Szczególnie dobrze będę wspominał niestandardowe aktywności tworzone przez społeczność oraz dopracowane napady, w których mogłem wziąć udział wraz ze znajomymi, jak i randomami, choć w przypadku tej drugiej grupki musiałem zawsze liczyć się z ewentualnymi nieporozumieniami spowodowanymi brakiem komunikacji w zespole.
Nawet pomimo debiutu Red Dead Online (jako oddzielna gra) na rynku, ja wciąż preferowałem obudzić się w swoim mieszkaniu, wejść do garażu, wyjechać z niego najlepszym wozem i udać się na kolejną misję w Los Santos. Na Dziki Zachód jakoś mnie nigdy nie ciągnęło - myślę, że było to również spowodowane poniekąd doniesieniami, jak bardzo Rockstar Games zaniedbuje ten tryb na rzecz kury znoszącej złote jaja, czyli GTA Online.
Koniec końców uległem bannerom widocznym na głównej stronie sklepu Steam. Rockstar Games zadbał o mocną promocję swojego trybu, bo reklamy promujące Red Dead Online widziałem naprawdę sporo czasu. Tuż po nabyciu gry namówiłem także swoją grupkę znajomych, bez której nie wyobrażam sobie spędzania dziesiątek godzin w multiplayerach, na zakup RDO.
Synchronizacja pionowa daje się we znaki
Do zabawy podchodzilibyśmy z optymistycznym nastawieniem. Każdy z nas stworzył swojego własnego, wirtualnego kowboja i przebrnął przez prolog bez jakichkolwiek błędów. To, co jednak zaczęło dziać się po nim, jest, a raczej było, bo tytuł mamy już odinstalowany ze swoich dysków, istną katorgą, przez którą straciliśmy sporo nerwów - gdybyśmy przyjrzeli się dokładnie swojej głowie, to myślę, że znaleźlibyśmy na niej nawet parę siwych włosów.
Niestety, ale strona techniczna Red Dead Online na PC woła o pomstę do nieba. O ile na długie ekrany wczytywania każdy z nas był przygotowany (GTA Online nauczyło nas, że mogą trwać one nawet parę minut), tak na słabą optymalizację, ogromne problemy z połączeniem i dziesiątki błędów uniemożliwiających, powtarzam, uniemożliwiających rozgrywkę już nie. A przecież mamy tutaj do czynienia z Rockstar Games, dla niektórych (konsolowymi) mistrzami kodu. Red Dead Online uświadomiło mi, po porcie Grand Theft Auto IV na komputery osobiste, że amerykańska firma kompletnie nie rozumie komputerów osobistych.
Zacznę od wymieniania najważniejszych rzeczy, obok których wzruszenie ramionami to zdecydowanie za mało. Po ukończeniu prologu (zrobiłem to w trakcie jednej sesji) zmniejszyłem niektóre opcje graficzne, aby uzyskać więcej FPS-ów. Tytuł wymusił ode mnie ponowne uruchomienie aplikacji, więc to zrobiłem. Ku zdziwieniu, ekran wczytujący świat gry nigdy się nie kończył, a ja nie mogłem wskoczyć w buty mojego bohatera. Nie pomagał restart komputera ani przywrócenie standardowych ustawień programu za pomocą panelu Nvidii.
Okazało się, że problemem jest automatycznie załączana synchronizacja pionowa. Wyłączyłem ją i wróciłem do zabawy. Najśmieszniejsze, a raczej najdziwniejsze jest jednak to, że w trakcie pierwszej sesji Red Dead Online uruchomił się z V-Synciem bez jakichkolwiek utrudnień. No ale cóż, być może problem leżał bardziej po stronie mojego komputera - trudno mi w to uwierzyć, bo nigdy z czymś takim się nie spotkałem, ale istnieje cień szansy, że tak właśnie było.
Wieczne ekrany wczytywania
Natomiast problemy z ciągłym wczytywaniem mini-gier już na pewno nie są spowodowane moim "PC-tem". W trakcie brania ciągłego udziału w jednej rywalizacji - załóżmy, że wyścigów konnych - produkcja chodziła normalnie, szybko wczytywała nowe mapy, a loading screenów wręcz nie było. Red Dead Online chodziło w takich przypadkach tak, jak powinno przez cały czas.
Gdy jednak dochodziło do częstego manewrowania między trybami, przykładowo deatmatch -> wyścigi konne -> misja fabularna, gra po prostu zatrzymywała się w pewnym momencie na ekranie ładowania, a jedyną opcją było wyłącznie aplikacji za pomocą menadżera zadań. Może i bym się nie denerwował takimi sytuacjami, ale z racji tego, iż RDO załącza się ponad minutę, a potem ładuje nawet 2-3 minuty, można było w pewnym momencie stracić nerwy.
Problemy z połączeniem nie występowały jedynie u mnie, ponieważ sieciowy moduł był zmuszony wyłączyć każdy odbiorca, który przebywał z nami w jednej sesji. Dowiedziałem się tego dzięki czatowi głosowemu, w którym jeden z bardziej doświadczonych graczy sam powiedział, że takie sytuacje są dosyć częste na komputerach osobistych, a jedynym ratunkiem jest uruchomienie programu od nowa.
Misje fabularne miały nas uratować
Koniec końców wraz ze znajomymi zaczęliśmy olewać aktywności sieciowe na rzecz misji fabularnych. I o ile dwie pierwsze ukończyliśmy z uśmiechem na twarzy, mając z tyłu głowy głos: "nareszcie będziemy mogli w pełni cieszyć się grą", tak nasze optymistycznie nastawienie zniknęło z kolejnymi bugami uniemożliwiającymi ukończenie niektórych zadań. Tego było już zdecydowanie za dużo...
Pod koniec jednej z misji nasza banda musiała - ochraniając jedną osobę - uciec z kanionu, eliminując przy tym dziesiątki bandytów. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że dwójka osób w grupie w ogóle nie widziała przeciwników i mogła śmiało pruć naprzód w stronę znacznika, a druga dwójka już oponentów widziała, choć wróć... widziała to za dużo powiedziane. Zauważała jedynie ich lewitującą broń, bo model postaci jakimś cudem zniknął.
I podobnie jak w przypadku niekończących się ekranów ładowania, jeszcze spróbowałbym przymknąć na to oko, jeśli gra pozwoliłaby nam przebrnąć przez tę jakże zabugowaną misję. Ale nie, tak się nie stało. Po zabiciu wrogów pozostała dwójka osób w grupie (w tym ja) zaczęła biec do znacznika, aby w pewnym momencie po prostu zapaść się pod ziemię. Życia drużyny automatycznie się skończyły, a my ponownie utknęliśmy na loading screenach, od których uwolnić mogliśmy się jedynie restartując aplikację.
Przerwa i "mocny" powrót
Red Dead Online odłożyliśmy "na wirtualną półkę" na prawie miesiąc i wróciliśmy do niego parę dni temu. Po ukończeniu jednej aktywności gra poczęstowała mnie widoczkiem, którego możecie zobaczyć poniżej. Po restarcie aplikacji wciąż mogłem się nim "cieszyć", a aby zniknął, trzeba było uruchomić od nowa komputer osobisty. Wspólnie ze znajomymi nie chciałem tracić już nerwów i RDO odinstalowaliśmy. Jak to się mówi - do trzech razy sztuka, więc zakładam, że kiedyś spróbujemy modułowi sieciowemu dać trzecią szansę, ale kiedy to nastąpi? Nie mam pojęcia.
Pragnę na sam koniec zaznaczyć, że sporo osób może być zdziwione tym, co tutaj właśnie przeczytało. Zdaję sobie sprawę z tego, że wielu z Was (nie wliczając posiadaczy Red Dead Online na PS4 i XONE, bo tam produkcja sprawuje się - z tego co się orientuje - niesamowicie dobrze) nigdy nie doświadczyła ani nie doświadczy takich błędów na PC w przyszłości, ale czujcie się po prostu ostrzeżeni. Przez warstwę techniczną tegoż modułu sieciowego możecie stracić sporo nerwów.
Przeczytaj również
Komentarze (96)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych