Uwielbiam rywalizację, ale coraz częściej stawiam na fabułę kosztem trybu multiplayer
Jakiś czas temu złapałem się na tym, że coraz bardziej skłaniam się ku kampaniom fabularnym, bardzo często odrzucając na bok zmagania w trybach wieloosobowych. Długo dochodziłem do tego, z czego może to wynikać - i wydaje mi się, że wreszcie znalazłem odpowiedź.
Chciałem zacząć ten tekst od wyświechtanego frazesu, że obecnie możemy mówić o erze gier... I tu niestety dotarło do mnie, że właściwie ciężko jednoznacznie określić, jaki gatunek mógłby być teraz przedstawicielem branży. Z jednej strony ktoś rzuci, że wszędzie dostajemy elementy action RPG, z drugiej przyjdzie ktoś inny i zacznie przekonywać o sile gier sportowych, a jeszcze potem przybiegnie gość z koszulką Fortnite.
Nigdy wcześniej nie mieliśmy bowiem tak wielu premier i jednocześnie ani razu w historii nie mogliśmy mówić o takim rozstrzale gatunkowym wśród największych tytułów na świecie. Dosłownie każdy znajdzie dziś coś dla siebie – bez znaczenia, jakiego typu rozrywki szuka. Miliony bawią się w grach multiplayer, miliony stawiają na kampanie fabularne, miliony wolą kooperacyjną zabawę... Generalizowanie chyba nie ma sensu.
Ja złapałem się ostatnio na tym, że coraz rzadziej zaglądam na serwery multiplayer, gdzie dane jest mi rywalizować z innymi graczami. Cóż, nie ukrywam, że od zawsze miałem jako-taką słabość do podobnych produkcji. Jestem osobą, która od małego ma ciągoty do sportów drużynowych, więc jak tylko pojawiły się w moim życiu gry, od razu zacząłem szukać podobnych doznań i bodźców, które wyzwolą we mnie takie same emocje.
Gen rywalizacji
Tak więc, gdy tylko pojawiło się u mnie połączenie internetowe, od razu sięgnąłem po tytuły przez przeglądarkę, które pozwalały mi rywalizować z innymi – zazwyczaj na popularnych stronach, które umożliwiały granie we flashu (o moich ulubionych pozycjach pisałem w tym miejscu). Potem przyszła pora na projekty jak Plemiona, Ikarus i Naruto-Arena. Cały czas szukałem dokładnie tego, co oferował mi sport.
Później poszło jak burza – Counter Strike, Age of Empires, Call of Duty, FIFA, PES, League of Legends i tak dalej. Wszystko to było ze mną przez lata i choć w pewnym momencie stanowiło w zasadzie „zaledwie” część mojego grania, to dalej z ogromną radością sięgałem po gry multiplayer, aby móc mierzyć się z innymi. Właśnie to było dla mnie wyznacznikiem frajdy. Produkcje dla pojedynczego gracza robiłem, przechodziłem, ale z mniejszym zapałem. Rzadko było tak, żebym odliczał godziny, by znów wrócić.
I trwałem w tym naprawdę długo – zresztą, dalej ciągnie mnie do rywalizacji, ale jakiś czas temu przestało mnie ciągnąć do produkcji multiplayer. Diagnozy, które sam sobie stawiałem, były różne – od wypalenia, przez brak zapału do walki z innymi, aż po nieumiejętność znalezienia godnych gier. Cóż, wszystkie bardzo szybko weryfikowałem i wrzucałem do worka z podpisem „głupota”. Odpowiedź znalazłem w badaniach.
Zalety z grania
Lista korzyści, jakie płyną z grania, jest bardzo długa. W 2021 roku wiemy już, że obcowanie z tego typu rozrywką pozwala się rozwijać. To nie czasy, gdzie FPS-y postrzegano jako zapalnik do zabijania i wylęgarnię skrzywionych psychicznie ludzi, którzy po sesji w Call of Duty, zamierzają urządzić sobie strzelaninę w szkole. Dziś patrzy się na to w kontekście czystej zabawy, a niekiedy formy budowania zdolności manualnych i tym podobnych. Tak być powinno.
Tego typu zalety można przypisać jednak wszystkim grom i bez wątpienia nie niesie to odpowiedzi na pytanie, które sam przed sobą przedstawiłem – czemu czuję coraz większy pociąg do gier, w których fundamentalna jest fabuła. I skąd większe chęci do sprawdzenia kampanii w nowym Call of Duty, niż nabijania zabójstw w przeróżnych trybach multiplayer? W ten sposób trafiłem na wiele opracowań tego, co daje nam fikcja.
Obcowanie z nią – poprzez seriale, filmy, książki i właśnie gry – niesie bardzo podobne skutki. Tom Ferr, znany pisarz, wspomniał kiedyś na swoim blogu, że „gdy czytamy jakąś historię, nasze mózgi podróżują razem z postaciami, co oznacza, że trenujemy nasze zdolności do rozwiązywania problemów”, a więc inteligencję kognitywną. Cóż, wystarczy przełożyć to na „poznawanie jakichś historii”, aby zbudować doskonałe powiązanie z grami wideo.
Inne światy, kreatywność, wyobraźnia
Choć oczywiście nie można patrzeć na wirtualną rozrywkę i książki w ten sam sposób, to bez wątpienia jest pewne pole, na którym zdają się działać bardzo podobnie – oferują nam wgląd w poczynania oraz psychikę bohaterów. Niekiedy gry umożliwiają to nawet w większym stopniu, albowiem choć nasza wyobraźnia nie musi tworzyć w głowie obrazów, to pozwala lepiej zżyć się z bohaterem oraz dobrze postawić w jego sytuacji.
Czujemy odpowiedzialność za podejmowane decyzje, a często problemy z ekranu przekładamy na nasze. Fakt, że to my sterujemy daną postacią, sprawia, że mamy maksymalnie ułatwione utożsamianie się z nią. W badaniach Dr Oatley oraz Dr Mar, które pojawiały się w 2006 i 2009 roku, mogliśmy przeczytać, że czytelnicy fikcji literackich mieli dużo bardziej wyrobione poczucie empatii i z większą łatwością podchodzili do relacji z innymi. Z grami jest podobnie.
A to wszystko sprawia, że po prostu czujemy się lepiej – im większe zaangażowanie, tym większe poczucie mocy sprawczej. I co za tym idzie, lepsze samopoczucie. A jeśli dołożymy do tego kwestie zaglądania do innych światów, obcowania z zupełnie nowymi rzeczami oraz przeżywanie przygód, które normalnie są poza naszym zasięgiem, powstaje idealna odpowiedź na to, dlaczego coraz chętniej sięgam po gry fabularne. Kluczem zdaje się tu eskapizm.
Szczęście na wyciągnięcie ręki
Jakby tego było mało, studia przykładają rosnącą wagę do budowania związków emocjonalnych gracza z bohaterami oraz samym światem. Gry mają coraz większe budżety, angażuje się jeszcze lepszych aktorów, a my możemy na tym korzystać. I choć rzadko mogę w ten sposób zaspokajać swoje zapotrzebowanie na rywalizację z innymi, dużo więcej emocjonalnych wrażeń dostarczają mi dzisiejsze produkcje singleplayer.
Są po prostu znacznie bardziej satysfakcjonujące – choć od nieco innej strony. Czy oznacza to jednak, że całkowicie porzucam zabawę przez sieć? W żadnym wypadku! Choć nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek dojdzie do momentu, gdzie chętniej sprawdzę tryb multiplayer, niż samą kampanię fabularną, którą przygotowali dla nas twórcy. Odnoszę bowiem wrażenie, że choć przynoszą one mniejszy dochód, mają w sobie więcej duszy.
Przeczytaj również
Komentarze (87)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych