Playtest: Gears of War: Judgment
Duma człowieka rozpiera, gdy wycieczka na prezentację produkcji będącej kolejną odsłoną rozpoznawalnej na całym świecie marki, zajmuje pół godzinki i sprowadza się do przejechania kilku stacji metrem i paru przystanków tramwajem. By zobaczyć i zagrać w Gears of War: Judgment nie trzeba było tułać się po Europie.
Duma człowieka rozpiera, gdy wycieczka na prezentację produkcji będącej kolejną odsłoną rozpoznawalnej na całym świecie marki, zajmuje pół godzinki i sprowadza się do przejechania kilku stacji metrem i paru przystanków tramwajem. By zobaczyć i zagrać w Gears of War: Judgment nie trzeba było tułać się po Europie.
„Girsy” made in Poland powstają w warszawskim studio People Can Fly i tam też mieliśmy okazję pomachać głodnym wrażeń ostrzem niezawodnego Lancera w prequelu hitowej trylogii. Niespełna miesiąc przed premierą usiadłem wygodnie w fotelu, by zatopić się w kilku wyrywkach trybu kampanii (pokazywano nam trzy misję, każdą po fragmencie) i poszaleć w multi w nowym trybie - Survival. Zniecierpliwionym spieszę donieść, że nowe „Girsy” to nadal stare dobre „Girsy” - z drastyczną mocą, ostrym jak przysłowiowa brzytew klimatem, krwistymi wymianami ognia, wybuchowymi efektami i masą Locustów do rozczłonkowania, ale i paroma szlifami.
Samotny wilk
GoW: Judgment to prequel i poznamy w nim wydarzenia mające miejsce 14 lat przed trylogią. Niby centralnym herosem jest tu znany Damon Baird, który wtedy był jeszcze porucznikiem, ale podczas pozostałych misji kampanii była okazja pokierować też innymi członkami Kilo Squad - też znanym, zwalistym, czarnym czołgiem Augustusem Colem i Garronem Padukiem. Mniemam, że w trybie dla samotnika przewinie się też dostępna w multi i towarzysząca pozostałej trójce ruda lasencja - Sofia Hendrik. Owa czwórka ma na sumieniu kilka grzeszków, które wyznać ma podczas procesu przed wojskowym sądem. Ów proces, oraz związane z nim retrospekcje, są osią fabularnej ścieżki w grze People Can Fly. Historia naturalnie traktować będzie o zdegradowaniu blondasa, jego konflikcie z Marcusem Fenixem i kliku innych wydarzeniach, które fani serii z pewnością zechcą przeżyć na własnej skórze.
Zobaczymy choćby historyczny E-Day, czyli dzień kiedy plugastwo wyszło spod ziemi, a autorzy obiecują, że Judgment będzie najbardziej intensywną częścią serii. Ot choćby dlatego, że na ekranie jednocześnie panoszyć się będzie najwięcej z dotychczasowych jej odsłon maszkar, co w sumie... trudno ocenić ogrywając wycinek kampanii. Pozostaje wierzyć na słowo. Pewne jest co innego - gra ukazuje Serę w momencie zarzewia konfliktu, dlatego czeka nas sporo widoków jakich do tej pory nie było okazji podziwiać. Na własne oczy zobaczymy, jak piękno planety (np. w postaci urokliwego, konającego w ogniu starego miasteczka, przez które przebijałem się w jednej z misji) za którą przelewamy krew, niszczone jest przez Locusty. Widok gruzów, ginących cywili i piekielnego chaosu, jaki powoli zżera nasz ukochany dom to bodziec, który pcha do eksterminacji najeźdźcy, która naturalnie pozostała tak samo rajcowna.
Trzon zabawy nie uległ zmianie. Nadal jest to więc strzelania TPP czystej wody - z cover systemem, potężnymi pukawkami, automatycznie odnawiającym się zdrowiem i systemem perfekcyjnego przeładowywania, regularnie sprawdzającego nasz refleks. Są naturalnie i nowości. Deweloperzy zapewniają, że każde zaliczenie gry będzie różnić się od poprzedniego. Ba, każde podejście do fragmentu, który musimy łykać po zgonie, też może różnić się od poprzedniego. Gra bowiem losowo dobiera zdarzenia. Z drzwi przykładowo wyskoczyć może Boomer, wyskoczyć może inne paskudztwo, albo nie wyskoczyć może nic. Zatem nigdy nie możemy być do końca pewni co nas czeka i patent wydaje się ciekawy, choć powstaje pytanie - ile takich losowych momentów ma w sobie kampania? Inną sztuczką mającą skłonić do ponownego łapania się za bary z grą jest system ocen. Każdy rozdział podzielono na oddzielnie oceniane fragmenty. Gra bierze pod uwagę ilość headshotów, szybkość działania czy efektowność „technik” (ostrzał mieszany z atakami piłą, użycie różnych pukawek). Noty za całokształt wahają się od jednej do trzech gwiazdek. Jeszcze więcej „towaru” można zarobić, gdy spełnimy określone warunki i wypełnimy jedną z tzw. declassify mission np. zaliczymy dany fragment np. korzystając tylko ze wskazanego rodzaju broni. Gwiazdki opłaca się zbierać nie tylko po to, by szpanować „aczikami”. Im więcej wpadnie na nasze konto, tym lepsze dodatki do multiplayera dostaniemy. Najbardziej smakowitą nagrodą jest jednak... kolejna kampania. Zapewne krótsza (choć w menu do wyboru widziałem parę misji), ale traktująca o wydarzeniach 20 lat później i stanowiącą epilog oryginalnej trylogii. Nie powiem - idzie się oblizać, bo lepszy wabik i motywator do maksowania gry trudno sobie wyobrazić.
Zwierzęta stadne
Survival to wariacja na temat Hordy - z podziałem na klasy i wyznaczonymi celami. Locusty nacierają w dziesięciu coraz mocniejszych falach, ale nie polują na nas lecz na cele. Bronimy dwóch blokad na dziury w ziemi, z których wypełza na powierzchnię zaraza, a jeśli one zostaną zniszczone - generatora. Utrata trzeciego celu oznacza game over, a by zaliczyć całość (jak zapewniali autorzy, żadnej ekipie dziennikarzy na świecie testujących grę się to jeszcze nie udało) trzeba naprawdę ściśle współpracować. Baird jest mechanikiem, Cole - żołnierzem, Paduk to zwiadowca, a Sofia - medyk (niestety, nie można zmieniać klasy i nie zmieniać postaci). Mechanik pruje z wolnego w przeładowaniu shotguna, ale zdolny jest stawiać na polu bitwy wieżyczki, które czasowo ostrzeliwują wroga (a potem trzeba czasu, by je „naładować”), a także naprawiać (pistolet-spawarka? to chyba byłoby marzenie każdego nowoczesnego Adama Słodowego) umocnienia, takie jak druty kolczaste czy laserowe wiązki. Żołnierz z kolei dysponuje szybkostrzelnym Lancerem i wyrzutnią granatów, ale musi pamiętać, by rzucać amunicję braciom broni (łapiemy ją stojąc w pobliżu skrzynki). Umiejętność zwiadowcy to wspinanie się na wysokości, z których można pobawić się snajperką i granat-sonda, który po „wybuchu” pokazuje pozycje wroga, a medyczka może leczyć krytycznie rannych kolegów i ciskać apteczkami. Całość wymaga działania drużynowego i wydaje się być wymagającym kąskiem dla pięciu zapaleńców, obligatoryjnie z headsetami na uszach.
Powstające nad Wisłą „Girsy” powinny nasycić fanów. Dostaniemy kampanię poszerzającą naszą wiedzę o uniwersum, nowości w trybie multi i kolejną, pięknie wyglądającą odsłonę serii. O wielkiej odkrywczości nie ma tu mowy, ale przecież i tak nikt jej nie oczekiwał prawda? Zresztą to raczej pożegnanie Gears of War z Xboxem 360, więc ja w takiej sytuacji nie zamierzam marudzić.
Przeczytaj również
Komentarze (23)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych