Czy granie w gierki może się znudzić?
Dzisiejszy felieton chciałbym skoncentrować głównie wokół waszych komentarzy. Przytoczę kilka historii i swoich przemyśleń na temat naszego podejścia do grania i moich doświadczeń. Odpowiem na zadane w tytule pytanie i poproszę Was o subiektywną ocenę sytuacji. Czy gierki mogą nas znudzić? Czy odstawiamy je świadomie czy może zmuszają nas do tego okoliczności? Co się dzieje, gdy wrócimy po długiej przerwie? Czas przygotować odpowiedzi.
Wpadłem na pomysł takiego tematu głównie dlatego, że w moim życiu wielokrotnie przychodził etap znużenia najnowszymi gierkami. Miałem przekonanie, że gdzieś to już widziałem. Brakowało mi czasu na kilka godzin zabawy, szczególnie gdy wpadałem w sidła codzienności i musiałem skoncentrować się przede wszystkim na pracy. Dochodziły do tego obowiązki czy nieprzewidziane okoliczności - wtedy pad od PlayStation 4 musiał poczekać na lepsze czasy. Czasem jednak, nawet jeśli miałem kilka godzin wolnego, zamiast usiąść przed konsolą, siadałem do komputera i pochłaniałem kolejne fragmenty tutoriali różnego rodzaju. Uczyłem się kodowania, grafiki, próbowałem swoich sił w Blenderze czy Cinema4D. Myślałem, że będzie to dla mnie bardziej przyszłościowe, że pozwoli na osiągnięcie jakiegoś sukcesu. Nie mogłem się jednak bardziej pomylić i dopiero po latach zauważyłem, jak ważny jest w życiu zwyczajny odpoczynek.
Ciągła pogoń za codziennością, obowiązkami zawodowymi czy chęcią osiągnięcia sukcesu wpędza nas w nieskończoną pułapkę "jeszcze jednej rzeczy" do zrobienia. Nie potrafiłem skoncentrować się na graniu, bo moje myśli zaraz odciągał ten nieukończony plakat czy animacja których się podjąłem. To dość popularny przypadek, ale najłatwiej mi zacząć od siebie i mojej historii. Nie miałem wtedy ochoty na odkrywanie nowych gier. Mając w domu pachnące The Last of Us czy nawet później wydane produkcje na PlayStation 4, często siadałem do PC i odpalałem stare, dobrze mi znane tytuły jak pierwszy Gothic czy Warcraft III. Dlaczego? Może to była kwestia przyzwyczajenia, albo tego, że po prostu doskonale poznałem tu wszystkie mechaniki i możliwości i chciałem wrócić myślami do znanych mi terenów.
Stare, dobrze znane gry czy najnowsze tytuły? Co wolicie?
W ciągu ostatniego roku miałem tak bardzo często. Wracałem do tych starych produkcji. Chciałem wybudować idealne połączenia transportowe w Transport Tycoon, rozgrywałem nieskończenie wiele potyczek w Earth 2150: The Moon Project albo podchodziłem kolejny już raz do GTA Vice City czy San Andreas. Uwielbiam też pierwszego Maxa Payne'a, doskonałe w mojej ocenie Soldier of Fortune i nieśmiertelnego, pierwszego Half-Life'a. Gdy czuję znudzenie najnowszymi, rozbudowanymi i wymagającymi produkcjami, wtedy odżywcze staje się uruchomienie czegoś miodnego i starego. Taka sentymentalna podróż do czasów dzieciństwa pozwala mi na nowo odkrywać radość z grania.
Może to kwestia przyzwyczajeń. W końcu starsze produkcje nie mogą pochwalić się oszałamiającą grafiką, ale mają mnóstwo innych atutów. Są przesłodko bajeczne, trochę magiczne. Taki Rayman 3: Hoodlum Havoc to mistrzostwo dubbingu i mechanik znakomicie zrealizowanej zręcznościówki. Podobnie Kangurki Kao albo Woody Woodpecker. Jedne z moich ulubionych gier sprzed lat. Niektórzy z Was z pewnością pamiętają serię "Dobra Gra" dostępną w kioskach za 20 zł. Sprzedawane tam były Skoki Narciarskie 2001, a potem 2002 ze znakomitym komentarzem Włodzimierza Szaranowicza i Dariusza Szpakowskiego. Dalece wyprzedzają to, co dzisiaj widzimy w tym gatunku. Dlaczego tak się stało? Nie mam bladego pojęcia.
Albo zobaczcie, jak bardzo twórcy zaniedbali podejście do fizyki w najnowszych produkcjach. Przecież w takim Far Cry 2 mogliśmy podpalić dosłownie cały las kaktusów, w dodatku ogień zależny był od wiatru. W dopracowanym pod każdym względem The Last of Us 2 wydanym w zeszłym roku, po rzuceniu koktajlu Mołotova zostaje tylko brzydka, czarna plama, która po kilku chwilach całkowicie znika. Miałem kiedyś teorię, że twórcy muszą iść na olbrzymie kompromisy i często kosztem dopracowanej fizyki wybierają po prostu piękne efekty oprawy wizualnej, dopasione animacje i rozbudowane mechaniki. Tyle, że to nie jest żadne wytłumaczenie. Daleko mi od stwierdzenia, że kiedyś było lepiej, ale wracając do pierwszego Crysisa na mocnym PC odczuwam dużo więcej frajdy niż uruchamiając drewniane Gearsy 5 albo Ghost of Tsushima. Chociaż dzieło studia Sukcer Punch to bardzo dobra gra.
Tutaj przejdę do odpowiedzi na pytanie czy można znudzić się graniem w gierki? Patrząc na moich braci, rzecz jasna, można i to w dodatku z dziwnym rezultatem. Są już po czterdziestce, mają swoje rodziny i multum obowiązków, ale w dzieciństwie regularnie grali we wszystko, co wpadło im w ręce. Mieliśmy dostęp do konsol i komputerów stacjonarnych, pamiętam jak w piwnicy odpalaliśmy Colin McRae Rally 2.0, albo jak wpadali do nich koledzy i grali razem w Battlefielda 2. Nigdy nie zapomnę też, jak wyszedł pierwszy Need for Speed Underground, albo jak w 2005 roku spaliła się świeżutka karta graficzna GeForce 6800 GT. Wtedy premierę miał NFS Most Wanted w którego grałem z moim bratem na zmianę. On szedł spać, ja siadałem do kompa. To były piękne czasy, chociaż wspominam akurat momenty z początku XXI wieku, a przecież wcześniej toczyły się tam zażarte pojedynki w Quake'a III albo Heroes of Might & Magic III.
Moi bracia dalej bardzo interesują się tym rynkiem. Potrafią oglądać konferencje, najnowsze zwiastuny, śledzą na bieżąco nadchodzące premiery i chętnie zerkną mi przez ramię, jak czasem coś przy nich odpalę. Sami też mają w domu konsole czy komputery, ale ich syndrom objawia się dość typowym "piętnaście minut i basta". Gdy wychodzi jakaś oczekiwana przez nich produkcja to często zachwycają się każdym kolejnym etapem, od zakupu w sklepie, przez instalacje, aż po pierwsze pięć, może dziesięć minut. Potem wyłączają, bo coś muszą akurat zrobić i często nigdy już nie wracają. Wyjątek stanowią gry, które są absolutnie wybitne. Jeden z moich braci do takiego GTA V potrafi wracać regularnie i po prostu jeździć po mieście, żeby zabić czas. Czasem spędza w ten sposób po dwie, trzy godziny. Mógłby w tym czasie odpalić coś nowego, ale nie chce bo... nie ma czasu, żeby się w to zagłębiać.
Po co gramy w gierki? Dla zabicia czasu? Dla satysfakcji? Dla radości? Czy dla przeżycia czegoś epickiego?
Pytanie zatem czy gramy w gierki po to, by się zrelaksować i zabić czas? Gdzie jakieś poczucie odkrywania? Doświadczenia kolejnej, unikalnej przygody? Dużo łatwiej odpalić proste wyścigi i przejechać kilka kółek, niż przechodzić kolejne zawiłości w rozbudowanym RPG - z tego doskonale zdaje sobie sprawę. Zastanawia mnie tylko czy ta przypadłość dotyka każdego. Ratunkiem dla niektórych moich znajomych był zakup Nintendo Switcha, który pozwolił wrócić do czasów, gdy grafika pozostawała bajkowa, a granie koncentrowało się przede wszystkim na trenowaniu naszego refleksu, zręczności i umiejętności logicznego myślenia. W takiej Zeldzie nie do końca chodzi o "doświadczanie" niemal żywej historii, jak w The Last of Us II. Chodzi po prostu o dobrą zabawę. To samo w Super Mario Odyssey. Albo w Mario Kart, gdzie nawet moja dziewczyna chętnie do tego siadała, chociaż nie jest graczem i nigdy nie była.
Patrząc po statystykach procentowego ukończenia danej produkcji jak na dłoni widać, że niewielu jest graczy, którzy dotrwają do końca jakiejś produkcji. Takie Red Dead Redemption 2 ukończyło nieco ponad 17% graczy. Lepiej to wygląda w przypadku Ghost of Tsushima, które jest pewnego rodzaju ewenementem, bo tam do końca fabuły dotrwało ponad 51% grających. Niezłe wyniki ma także najnowsza część przygód Spider-Mana. Ponad 47% graczy ukończyło główny wątek. Dzisiaj to rzadko spotykane. Czy przypadek GoT sprawia, że ludzie byli spragnieni takich azjatyckich klimatów? Czy może to kwestia odpowiedniego balansu w gameplay'u, który nie odrzuca swoją konstrukcją? Spider Man też jest przecież prosty dla każdego, nawet najbardziej początkującego gracza. To samo w Call of Duty, chociaż nie wszystkie części tej serii trzymały równy poziom. Część była już przekombinowana.
Nie dla każdego dzisiaj najważniejsza jest rozbudowana, filmowa przygoda, co dobrze widać po gatunku indie, który śmiało rozwija się w najlepsze. Niektóre produkcje osiągają wielomilionową sprzedaż i dostarczają znacznie więcej radości od popularnych gier AAA. Dobrym przykładem niech będzie Hotline Miami. Graficznie to powrót do lat 90, pod względem mechaniki rozgrywki nie było niczego łatwiejszego od dawna, ale sama gra przyciągała do ekranu jak magnes, sprzedając się na wszystkich platformach w ogromnej liczbie egzemplarzy. Dokładne dane nie są mi znane, ale niech o sukcesie i popularności świadczy fakt, że twórcy w zeszłym roku wypuścili kolekcję dwóch części raz jeszcze - po 8 latach od premiery. Taki przykładów można mnożyć - nawet opisywany przeze mnie całkiem niedawno The First Tree zdobył ponad 300 tysięcy nabywców, a to przecież gra stworzona przez jednego człowieka i z budżetem na poziomie 2500$.
Co się dzieje, gdy wrócę do grania po kilku miesiącach?
Gdy wrócę do grania po dłuższej przerwie, czuje się jak małe dziecko. Często miałem tak, że odpalałem konsolę tylko po to by pograć w coś mało zobowiązującego. Jeden meczyk w FIFE czy wyścig w Forze Horizon 4 i wystarczy grania na kolejny tydzień. Podchodziłem tak do tego jeszcze w zeszłym roku, gdy mieliśmy czasy pandemii, a ja dostałem nakaz pracy zdalnej. Nie wpadło mi wtedy do głowy, żeby przejść wszystkie, growe zaległości. Wręcz przeciwnie, chciałem ten moment wykorzystać, żeby nauczyć się nowych rzeczy. Wolałem usiąść do kompa i buszować po sieci, spędzając przy tym długie godziny, zamiast chwycić wreszcie te płytkę ze świeżo kupioną grą i przejść fabułę do końca.
Jak każdy jednak, mam swoje wyjątki. Są takie serie, które uwielbiam od zawsze i niezależnie od wszystkiego, będę godzinami siedzieć nad kolejną odsłoną, bo nie mogę się już doczekać kontynuacji przygód ulubionego bohatera czy znanych mi mechanik. Mam tak z GTA, z Wiedźminem czy kolejną FIFĄ. Na pewno nie odpuszczę kolejnej odsłonie Forzy Horizon. Z całą pewnością sprawdzę nowe Fable, God of War 2 czy Spider Mana 2. Nie mogę się też doczekać kolejnego Battlefielda, który jest także najbardziej wyczekiwaną produkcją tego roku przez moich braci. Gdy przechodzę jakiś kryzys związany z grami, moją metodą jest odpalenie starych produkcji, by ponownie poczuć tego bakcyla. Wtedy mogę grać w nowości. One jakoś dużo szybciej mnie nużą. Mam czasami tak, że w coś starego nie grałem, albo nigdy tego nie ukończyłem i wolę chwycić za taką produkcję niż lecieć do sklepu po najnowszego hiciora. Kilka lat temu przypomniałem sobie, że przecież nigdy nie przeszedłem dodatku do Gothica 2 - Nocy Kruka. Nie mogłem się oderwać od ekranu na 40h, dzień po dniu.
Miałem to samo z Wiedźminem 3 i dodatkiem Krew i Wino. O ile Serce z Kamienia ukończyłem zaraz po premierze, o tyle drugiego rozszerzenia nawet nie włączyłem (ale kupiłem). Leżało i czekało spokojnie przez kilkanaście miesięcy, zanim zebrałem się w sobie by wreszcie do niego usiąść. Gdy raz odpaliłem, poszło już dalej samo - znowu nie mogłem odejść od ekranu przez kilkadziesiąt godzin, zawalając po drodze trochę obowiązków. Podobną historię miał jeden z moich najbliższych znajomych gdy odkrył niedawno tytuł "It Takes Two" stworzony do zabawy w kooperacji. Kupił go z mojego polecenia, nie miał czasu grać, zwykle zajmował się obowiązkami zawodowymi. To była jedna z tych gier która tak go wkręciła, że przeszedł ją z żoną w dwa czy trzy dni. Mój Szwagier miał podobną historię z trylogią Spyro. Grali w to ze swoją dziewczyną dniami i nocami, chociaż nie są maniakalnymi graczami. Czasem po prostu trafi się taka produkcja z tak dobraną tematyką, obok której nie sposób przejść obojętnie.
To jest właśnie piękno grania. Jeśli chociaż raz spróbujesz swoich sił w Civilization, usiądziesz do Cities: Skyline albo Age of Empires to zawsze będziesz wracać do tego gatunku. Podejrzewam, że gdybym dzisiaj odpalił stare Tropico, to nie byłoby takiej siły, która oderwałaby mnie od monitora. Gdy zarwiesz jedną czy drugą noc przy gierkach, to choćby najgorsze obowiązki zawodowe wzywały każdego dnia, znajdziesz czas na "jeszcze jedną misję" albo "jeszcze jeden mecz", w końcu trzeba się odegrać. Myślę, że każdy z nas doświadcza tego w podobny sposób. Czasem konsola potrafi kurzyć się obok telewizora przez 2 miesiące, by nagle wskoczyła premiera takiego Ratchet & Clank: Rift Apart, która sprawi, że procesor w PS5 będzie rozgrzewany do czerwoności przez kolejne kilka dni po 11 czerwca. To chyba całkiem naturalny proces, jeżeli nie gramy w żadne MMO, do którego logujemy się codziennie.
Tutaj właśnie przychodzę do Was z tym pytaniem. Czy znudziliście się kiedyś gierkami? Jakie macie historie? Co sprawia, że wracacie do pada i nie możecie oderwać się od ekranu? Jakie są wasze ulubione serie? Czy to, co dzisiaj dzieje się z growym rynkiem jest w porządku? Wolicie rozkoszować się starymi tytułami czy jednak nie wracacie już do tego co było tylko czekacie z wypiekami na twarzy na nowe? Zapraszam do sekcji komentarzy i życzę miłego wieczoru!
Przeczytaj również
Komentarze (111)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych