Dziesięć najciekawszych komediowych horrorów XXI wieku
Komedio-horror może się wydawać kategorią dziwaczną, ale tak naprawdę jest całkiem popularny i z roku na rok zyskuje fanów, dzięki nowym produkcjom. Ci, którym znudziło się już straszenie na poważnie, mogą za ich sprawą zakosztować zupełnie innych wrażeń. W XXI wieku zrealizowano wiele interesujących pozycji z tego gatunku, o których warto wspomnieć.
Wydawać by się mogło, że śmiech i strach rzadko idą w parze, ale tak naprawdę ich związek dostrzeżono bardzo wcześnie. Jednym z pierwszych dzieł literackich, który zakwalifikowano do podgatunku komedio-horroru była “Legenda o Sennej Kotlinie” Washingtona Irvinga, kojarzona również za sprawą znanego filmu Tima Burtona, w której krytycy dostrzegli potencjał śmieszenia i straszenia niemal równocześnie. Wraz z gwałtownym rozwojem przeróżnych podkategorii kina grozy, lęk wywoływany przez znane postacie, takie jak wampiry, zombie, czy też - w przypadku slashera - seryjnych morderców, mocno powszedniał i potrzebne było coś zupełnie innego. Dość istotne okazało się także to, że podejście żartobliwe pozwoliło również rozwinąć podgatunek meta-horrorów, nieskoncentowany na samym generowaniu lęku przed nieznanym, ale pokazujący w jaki sposób twórcy go wywołują, a dodatkowo często w niezwykle zabawny sposób traktujący typowych bohaterów-straszaków z arsenału kina grozy.
Śmiech bywa oczywiście kolejnym wentylem bezpieczeństwa, dla ujścia strachu generowanego przez widoczne na ekranie sekwencje. Z drugiej strony o lęku egzystencjalnym, w którym człowiekowi często nie pozostaje nic innego jak tylko głośny rechot, zaświadcza choćby znakomita i świetnie zagrana przez Bryana Cranstona scena w serialu “Breaking Bad”, w której główny bohater dowiaduje się, że za sprawą kompletnie niedorzecznego zbiegu okoliczności stracił niemalże wszelkie nadzieje na uratowanie siebie i rodziny. Z kolei komedio-horrory często zamieniają się w czarną komedię, stanowią parodię lub pastisz znanych motywów, pojawiających się wcześniej w kinie grozy. Interesująco wypada zderzenie tej konwencji z przeróżnymi wątkami z przeszłości (jak choćby w “Dead Snow”) czy też specyfiką lokalnego humoru, która potrafi zmienić mocno schematyczną fabułę w całkiem satysfakcjonujące filmowe doświadczenie.
A oto dziesiątka najciekawszych komedio-horrorów, które miały swoją premierę w XXI wieku:
Cabin in the Woods
Dzieło dwójki Drew Goddard - Joss Whedon to bez wątpienia sztandarowy przykład komedio-horroru, ze znakomicie zbalansowanym poziomem, trudnych do idealnego wymieszania, elementów obu filmowych konwencji. Z jednej strony mamy tu do czynienia z wszelkimi schematami obecnymi w kinie grozy od wieków, łącznie ze zbiorem przerażających potworów, które tylko czekają na wypuszczenie. Z drugiej zaś realizatorzy raz po raz puszczają do widza oko, nieustannie żonglując przeróżnymi odniesieniami m.in. do zbrodniczych, złych korporacji, których pracownicy zdają się zresztą nie traktować swej, zaiste upiornej, pracy serio i to nawet w momentach ostatecznych. Przedwieczni przyszykowali ludzkości krwawą łaźnię, którą ta wita mocno kpiarskim tonem, potrafiąc nawet organizować wokół niej zakłady! Twórcy ostentacyjnie drwią sobie ze wszelkich motywów, pojawiających się w dawnych filmach o grupach naiwnych, młodych ludzi. Masa świetnej zabawy dla widza odpowiednio nastawionego!
Porąbani (“Tucker & Dale vs. Evil”)
Do filmu z 2010 roku, co jest niestety rzadkością, przyciąga również całkiem zmyślny, bo dwuznaczny, polski tytuł. Jak większość podobnych produkcji i tu mamy do czynienia ze znanym schematem, w którym grupa przyjaciół wyjeżdża do lasu, by tam odpocząć. Na podobny pomysł wpada jednak nietypowy duet: dwóch miejscowych, którzy kupują totalnie zdezelowaną chatkę letniskową. Wkrótce zostają oni wzięci za maniakalnych morderców, wedle miejscowej legendy działających na tym obszarze, co oczywiście skutkuje ciągiem niespodziewanych zdarzeń. Głównym atutem tego filmu jest sprawny scenariusz, będący w gruncie rzeczy ostrą parodią typowych slasherów, i duet świetnych aktorów. Alan Tudyk i Tyler Labine pierwszorzędnie odgrywają role stereotypowych “wieśniaków”, będących w popkulturze prawdziwym postrachem, co najmniej od “Nędznych Psów” Sama Peckinpaha i “Wybawienia” Johna Boormana.
Wysyp Żywych Trupów
Edgar Wright to świetny specjalista, który potrafi czarować widzów używając przeróżnych filmowych konwencji. Nic dziwnego, że fani czekają na jego najnowszy film “Ostatniej nocy w Soho”, który ma mieć swoją premierę jeszcze w tym roku. Tutaj Brytyjczyk w znakomity sposób ożywia wszelkie schematy znane z typowego zombie-movie, z jednej strony zestawiając je ze współczesnymi praktykami, a z drugiej podlewając je dużą dozą niewybrednego humoru. Pomaga w tym oczywiście świetnie obsadzony Simon Pegg, grający zwykłego, szarego człowieka, który początkowo nawet nie zauważa apokalipsy.
Co robimy w ukryciu
Film Jemaine’a Clementa i bardziej znanego z tego duetu Taiki Waititi namieszał sporo w świecie horroru. Połączył bowiem ze sobą kino grozy, momentami potrafiące przestraszyć dzięki świetnej stronie realizatorskiej, komedią i mockumentem, opowiadającym o trudnym, codziennym życiu nowozelandzkich wampirów. Film stara się iść w stronę, którą eksplorował już choćby Andrzej Sapkowski, głównie za sprawą postaci Regisa, a dzięki świetnie napisanym postaciom ogląda się go z prawdziwą przyjemnością. Nic więc dziwnego, że sama idea stała się podstawą już dwusezonowego serialu, dostępnego na HBO GO.
Bubba Ho-tep
Bruce Campbell to prawdziwy człowiek-instytucja, jeśli chodzi o ten podgatunek. Wszystko dzięki wykreowanej przez niego, przy współpracy z Samem Raimim, postaci Asha Williamsa, bohatera pamiętanego szczególnie za sprawą sequela do “Martwego Zła”, a następnie również serialu opartego na wątkach dotyczących wszystkich trzech filmów. Mimo ogromnej ilości ról Campbell zapewne do końca swej kariery będzie kojarzony z Ashem, co raczej mu nie przeszkadza, biorąc pod uwagę jego udział w wielu podobnych przedsięwzięciach. Jednym z nich jest film z 2002 roku, wykorzystujący liczne legendy na temat tego, że Elvis Presley wcale nie umarł. Campbell odtwarza tu zatem samego Króla lub też jego sobowtóra, który wymyślił zgrabną historyjkę uwiarygadniającą własne personalia. Oczywiście pewnego dnia będzie on musiał stoczyć walkę ze złem, które zagraża całemu światu. Fani “Evil Dead”, we wszystkich odsłonach, pewnie nie znajdą tu niczego oryginalnego, ale film dzięki sprawnej realizacji ogląda się bardzo dobrze.
Areszt domowy
Mało znany, nowozelandzki horror komediowy. Jego główną bohaterką jest młoda kobieta, skazana na areszt domowy, która musi go spędzić w towarzystwie swej nietuzinkowej matki. Rodzicielka zdaje się wierzyć, że w jej domu straszy, co oczywiście będzie miało spore konsekwencje dla ich wspólnej egzystencji przez czas owego zamknięcia. Debiutancki film Gerarda Johnstone’a intryguje przede wszystkim za sprawą dużej dozy mocno absurdalnego humoru i całkiem niezłej warstwy audiowizualnej. Twórcy zapakowali do tego filmu kilka niezwykle interesujących pomysłów, które z początku - do momentu gdy widz nie przyzwyczai się do specyficznej konwencji - robią duże wrażenie.
Trupy sprzedaję
Film Irlandzkiego reżysera Glenna McQuaida początkowo był pomyślany jako poważna produkcja, rozwinięcie krótkometrażowego obrazu, który jednak nie spotkał się z dobrym przyjęciem, więc jego twórcy poszli w zupełnie innym kierunku. Pamiętany głównie z “Lost” Dominic Monaghan gra tu drobnego rzezimieszka, który po skazaniu na śmierć opowiada swą historię lokalnemu mnichowi, którego z kolei odtwarza Ron Pearlman. Wspomniany Arthur Blake oczywiście od początku nie wygląda na tego za kogo się podaje… Osadzoną w XVIII wieku produkcję ogląda się bardzo przyjemnie dzięki kilku niezłym pomysłom i specyficznemu czarnemu humorowi, a także interesującemu zakończeniu.
The Wolf of Snow Hollow
Film Jima Cummingsa to niezwykle zręczny miks horroru, o bestii atakującej turystów i lokalnych mieszkańców, a także komedii, której ton nadają perypetie głównego bohatera. Grany przez samego reżysera, młody szeryf, będąceg momentami postacią wręcz groteskową, jakby żywcem wyjętą z jakiejś taniej telenoweli. Jednocześnie jednak twórcy konfrontują go z całkiem poważnymi problemami, takimi jak choćby trudna relacja z ojcem, którego gra tu Robert Forster (ostatnia rola tego zasłużonego aktora). Nic dziwnego, że ten mocno specyficzny mix spotkał się z mieszanymi odczuciami, o czym świadczą dość niskie oceny na serwisach filmowych. Jest to jednak jedna z lepszych pozycji w swojej kategorii w XXI wieku.
Behind the Mask: The Rise of Leslie Vernon
Kolejne interesujące podejście do konwencji mockumentu, w którym tym razem śledzimy seryjnego mordercę, przygotowującego się do nowego zadania, zdradzającego tajniki swojej “profesji”, a nawet zaznajamiającego reporterów (a więc także widzów) ze swym mentorem. Obraz Scotta Glossermanna stanowi nie lada gratkę dla fanów horroru, którzy z całą pewnością odnajdą w nim aluzje do przeróżnych produkcji z gatunku slashera, a komediowość produkcji zasadza się głównie na postaci głównego bohatera, który w kilku momentach zupełnie nie pasuje do stereotypu bezwzględnego zabójcy.
Jednym cięciem
Szalona japońska komedia, której bohaterem jest dość nieudolny reżyser filmowy, kręcący wraz ze swą ekipą telewizyjny film o ataku nieumarłych. Tworzenie tego dzieła od początku jednak nie idzie zgodnie z planem, głównie za sprawą dość specyficznego nastawienia samego szefa planu, a w dodatku wkrótce wszystkim zainteresowanym zaczyna zagrażać coś czego się nie spodziewali. A w sumie powinni! Niezwykle interesujący eksperyment, stanowiący przykład swoistego filmu w filmie, działa również całkiem dobrze jako widowisko, które należy w tym wypadku oglądać do samego końca...
Przeczytaj również
Komentarze (57)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych