The Legend of Zelda: Breath of the Wild 4 lata po premierze. Gra, która przejdzie do historii
Czasem trudno uwierzyć, że od najnowszej odsłony przygód Linka minęły ponad cztery lata. Wszystko przez niebywałą świeżość, jaka wciąż bije z tego tytułu.
Podczas konferencji Nintendo Direct, która miała miejsce w trakcie tegorocznego E3, pokazano naprawdę sporo ciekawych gier. Dla wielu osób na tyle dużo, że stawiano rzeczony pokaz w jednym szeregu z tym, który przygotował dla nas Xboks wespół z Bethesdą (tam było serio grubo). I choć odnośnie do licznych tytułów można było mieć podejście obojętne, to do prawdziwej wisienki na torcie, już na pewno nie.
Całą prezentację wieńczyło bowiem , a więc tytuł, który prawdopodobnie stanowi mokry sen wszystkich posiadaczy najnowszej konsoli od Nintendo. To właśnie na to ogłoszenie czekaliśmy i to ten tytuł rozbudza największe oczekiwania ze wszystkich, nad jakimi prace oficjalnie zapowiedzieli giganci branży rozrywkowej z Japonii. Trudno się temu dziwić.
Gra ma przecież mocno rozwinąć wszystko, co mogliśmy przeżywać przy okazji pierwszej odsłony. Można odnieść wrażenie, iż kolejna część na Switcha będzie większa, lepsza, bardziej imponująca oraz z jeszcze szerszym wachlarzem mechanik, które ponownie zwalą nas z nóg. Czemu ponownie? Cóż, pierwsza część pokazała, jak przekraczać granice oraz zawieszać poprzeczkę tak, by mało kto był w stanie ją sięgnąć.
Legenda o Zeldzie
The Legend of Zelda: Breath of the Wild zadebiutowało 3 marca 2017, a więc już blisko 4.5 roku temu. Ależ ten czas leci, prawda? Tytuł okazał się hitem z miejsca i właściwie nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że stało się to już przy okazji publikacji pierwszych zwiastunów. Ta gra po prostu zachwycała pod prawie każdym kątem i można było dać się ponieść euforii nawet od samej warstwy wizualnej oraz audio.
A po premierze było tylko lepiej! Okazało się bowiem, że gra nie tylko zachwyci nasze uszy i oczy, ale zaoferuje także mechaniki rozgrywki, które będą w dużej mierze rewolucyjne. Co więcej, jeśli pojęcie „otwartego świata” jest Wam bliskie, na pewno docenicie to, w jaki sposób Nintendo podeszło do niego w tym tytule. Wspomniana „otwartość” jest tu rozciągnięta do granic możliwości i właściwie ograniczają nas wyłącznie zasoby, skill oraz wyobraźnia.
Nie ma więc żadnego zaskoczenia w tym, że w dniu debiutu (oraz wielu tygodniach po nim) zapanował w branży gier prawdziwy szał. Tytuł stał się prawdziwym system sellerem i sprawił, że ludzie chcieli kupować hybrydowy sprzęt od japońskich twórców, tylko aby zwiedzić cudowne tereny, które zostały nam zaoferowane. Każdy pragnął poczuć ten fenomen na własnej skórze i przekonać się, czy rzeczywiście jest tak dobrze. I co? I tak – było dobrze.
Wielki powrót
Przy okazji zapowiedzi z E3, o której wspomniałem na początku tekstu, postanowiłem wrócić do pierwszej części. Wiecie, zazwyczaj tak to na nas działa – widzimy zwiastun nowej odsłony jakiejś gry lub filmu i od razu ciągnie nas, aby raz jeszcze powrócić do poprzednich. Tak miałem ostatnio z Dying Light, Far Cry 3 (przy okazji zapowiedzi Far Cry 6) i właśnie przygodami Linka. Mamy ochotę jak najszybciej zajrzeć do danego świata, a że do premiery trzeba czekać, chwytamy półśrodki.
Ależ się pozytywnie zaskoczyłem! Choć była to moja pierwsza gra na Nintendo Switch i kilka lat temu spędziłem w niej kilkadziesiąt godzin, po odpaleniu czułem się, jakbym grał pierwszy raz! Wszystko przez tę niesamowitą świeżość, która zdaje się wręcz wylewać z samego tytułu. Ponownie zostałem oczarowany wielkością oraz otwartością świata. Raz jeszcze robiłem wielkie oczy, gdy w czasie deszczu ślizgałem się ze skał i znów zachodziłem w głowie, jak można było wymyślić takie dzieło.
Często jest tak, że wracając po kilku latach do wybitnego tytułu, przeżywamy go na nowo. Dla mnie jednak w przypadku The Legend of Zelda: Breath of the Wild ma to jeszcze większy wymiar. W ostatnich czterech latach branża poszła bardzo do przodu – nawet jeśli zmiany są malutkie, to sumarycznie rosną do dużych rozmiarów i stają się naprawdę widoczne. Minione kilkadziesiąt miesięcy nie jest wyjątkiem.
Wieczna młodość
Link obudził się w BOTW po 100 latach, a nie zmienił się wcale. Nie zestarzał nawet o rok. Cały czas jest rześki. I podobnie jest z samą grą. Choć minęło już tak dużo czasu, ona dalej zachwyca i wciąż bije na głowę wiele tytułów, które ukazały się po niej. Co więcej, przez swój rozmiar, nawet pomimo kilkudziesięciu godzin na liczniku, dalej potrafi zaskakiwać. Aby odkryć wszystko, trzeba tu przekroczyć pewnie trzycyfrową ich liczbę, a śmiem twierdzić, że wciąż może być to zbyt mało.
Jest to jedna z niewielu gier, które znalazły remedium na wieczną młodość. Ta pozycja nie jest jak wino – im starsza, tym lepsza. Ona nie wie, czym jest starość. Ja z kolei nie mam pojęcia, ile lat musi minąć, zanim historia naszego bohatera Hyrule się zestarzeje. Być może sequel pokaże jej wady oraz braki? Obecnie chyba tylko on może to uczynić i sprawić, że powrót do pierwszej części nie będzie już tak przyjemny. Żadnej innej alternatywy nie widzę.
I choć mogło mieć to negatywny wydźwięk, naprawdę życzę nam wszystkim, żeby The Legend of Zelda: Breath of The Wild 2 właśnie tak zadziałało. Niech Nintendo wespnie się na wyżyny swoich możliwości i zaserwuje nam tytuł, który będzie grał w swojej własnej lidzie. Niech pokażą rewolucję na miarę generacyjnego hitu. Czy są w stanie to zrobić? Jasne, przecież dokładnie to zrobili w marcu 2017 roku.
Przeczytaj również
Komentarze (85)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych