Disney vs Scarlett Johansson. Bogacz przeciwko bogaczowi
Trwający obecnie spór pomiędzy aktorką Scarlett Johansson a Disneyem podzielił społeczność na dwa obozy - jedni stawiają się po stronie korporacji, inni po stronie kobiety. Czym kierować się w takim pojedynku?
Z każdym kolejnym miesiącem utwierdzam się w przekonaniu, że przyszło nam żyć w dziwnych czasach. Era social mediów i wszechobecnej cyfryzacji spowodowała, że zaczęliśmy każdą rzecz postrzegać czarno-biało i rozpatrywać wyłącznie zero jedynkowo. Może być dobrze, albo źle. Może być czysto, albo brudno. Szklanka może być pusta, albo napełniona wodą. Zapominamy, że życie ma też inne barwy i odcienie.
Takie podejście uwidacznia się także w popkulturze. Gry są albo dobre, albo złe - podobnie filmy. Sprawa z Amber Heard i Johnnym Deppem? Każdy jest w stanie rzucać argumentami, choć trwa rozprawa sądowa i pokazuje ona, że nie wszystko jest tak jasne, jak mogłoby chcieć wiele stronnictw. A jednak dalej brnie się w takie postrzeganie. Klapki na gałki i jazda. Niestety nie tak to działa.
Rzuciło mi się to w oczy przy okazji ostatniego sporu pomiędzy Disneyem a Scarlett Johansson, który dotyczył nieścisłości w kwestiach kontraktowych. W Internecie wybuchła wielka afera, a ludzie zaczynali gubić się w swoich wyborach, kogo właściwie w tej batalii wspierać. Żadna ze stron nie wydawała się w stu procentach odpowiednia, ale przecież trzeba dokonać wyboru. Trzeba, żeby nie popaść w socjalny ostracyzm.
O co właściwie chodzi?
Aby nieco rozjaśnić pogląd na całą sytuację osobom, które mają z nią styczność po raz pierwszy, pozwolę sobie nakreślić mniej-więcej, o co chodzi w całym tym głośnym sporze, którym żyją media związane z popkulturą w ostatnich tygodniach. Zacznę jednak od słów, które są stare jak świat i od zawsze najlepiej definiują takie sytuacje - jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi oczywiście o pieniądze.
Wyjaśniając - Scarlett Johansson pozwała Disney za premierowe puszczenie „Czarnej Wdowy” na Disney Plus. Gaża (albo raczej bonus) aktorki uzależniona była od wyników finansowych z box office przy okazji premiery kinowej. Jak czytamy w pozwie, firma rozrywkowa miała zapewnić, iż debiut filmu odbędzie się z wyłącznością dla placówek kinowych. Tak się jednak nie stało, a produkcja trafiła na VOD Disneya.
To natomiast, co oczywiste, wpłynęło negatywnie na wyniki box office, a jednocześnie na wypłatę samej Scarlett. I brzmi to rzeczywiście sensownie, choć inne zdanie wydaje się mieć Disney, który stanowczo odrzucił wszelakie roszczenia aktorki, ujawnił jej zarobki i stwierdził, że premierą na usłudze subskrypcyjnej „powiększył możliwości wynagrodzenia”. W odpowiedzi korporacji mogliśmy przeczytać:
Nie ma żadnego uzasadnienia dla tego pozwu. Pozew jest szczególnie przykry i niepokojący ze względu na bezduszne lekceważenie strasznych i długotrwałych globalnych skutków pandemii COVID-19. Disney w pełni wywiązał się z kontraktu pani Johansson, a co więcej, wydanie Czarnej Wdowy na Disney+ z Premier Access znacząco zwiększyło jej możliwości zarobienia dodatkowego wynagrodzenia – oprócz 20 milionów dolarów, które otrzymała do tej pory.
Co dalej? Cóż, Kevin Feige - szef działu Marvela w Disneyu - nie kryje zaskoczenia i podirytowania działaniami firmy, a sama Scarlett miała być zdziwiona ofensywnym tonem odpowiedzi. Można z tego wnioskować jedno - sam spór nie zakończy się tak szybko, jak mogłyby tego chcieć obie strony.
Komu kibicować?
No i tu rodzi się pytanie, z którym mierzy się masa osób w mediach społecznościowych - przynajmniej z tego, co zdążyłem zaobserwować. Chodzi oczywiście o wybór toru, po której można by się opowiedzieć. I dla mas zdaje się to niezwykle trudnym zadaniem - z jednej strony mamy milionerkę, która otrzymała grubą forsę za udział w filmie, a z drugiej jeszcze bogatszą korporację.
W pojedynkach Dawida z Goliatem łatwo wybrać sobie ulubieńca, będąc bezstronnym. Tu mamy dwóch Goliatów, obu w złotych, mieniących się zbrojach, co zdaje się odrzucać wiele osób - niełatwo jest się przecież utożsamić. Mamy obrzydliwie bogatą aktorkę, która chce jeszcze więcej (tego, co jej się należy) przeciwko wielkiej, jeszcze bogatszej firmie, która nie chce jej nic dać (twierdząc, że wcale się nie należy).
Tylko… Czy serio trzeba tutaj komuś kibicować? Poważnie raz jeszcze musimy próbować rysować wszystko w czarno-białych barwach i rozpatrywać taki pojedynek, jako „dobro vs zło”, albo starcie o sprawiedliwość? Może czasem warto po prostu poczekać na wynik rozprawy i wtedy wyrokować, kto rzeczywiście komu jest winny te pieniądze. Nieważne, czy chodzi o 20 milionów, 20 złotych czy dwie pomarańcze - umowa powinna być umową. A któraś ze stron się z niej wykręca.
Reasumując…
Przestańmy postrzegać ludzi przez pryzmat pieniądza. Często mam wrażenie, że ludzie atakują bogaczy i sami przy tym zaznaczają, jak ogromne znaczenie ma forsa. Spotykam się z osobami, które próbują weryfikować czyjeś podejście do własnej kasy i na tej podstawie wysuwają wnioski. To bzdura. Można być bardzo dzianym, ale to nie znaczy, że powinno się wykonywać pracę w sposób charytatywny.
Nie wiem, kto wyjdzie zwycięsko z tego pojedynku, ale zgadzam się z prawnikiem samej Scarlett, iż jest to pewien precedens, który może zadziałać lawinowo. Jestem przekonany, że z biegiem czasu, jeśli sytuacja nie jest tylko pojedynczą wpadką, coraz więcej aktorów będzie miało odwagę wychodzić naprzeciw swoich pracodawców. I właściwie to powinna być rzecz, na którą zwraca się uwagę, a nie zarobki.
Zachęcam więc, by przestać zaglądać innym ludziom do portfeli i przerwać patrzenie na rzeczywistość tylko w dwóch barwach. Nie musi być wyłącznie dobrze, albo źle - może być „tak sobie”. Pokój może być lekko zakurzony, a szklanka częściowo napełniona. Świat nie jest jednowymiarowy i nasze podejście do spraw też takie być nie powinno. Tak samo sprawiedliwość, szczęście czy działania kogokolwiek nie powinny być przysłaniane jego zerami na koncie.
Przeczytaj również
Komentarze (41)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych