Oto 10 kultowych filmów, które powinny doczekać się kontynuacji
Na progu trzeciej dekady XXI wieku w kinach nadal królują nowe wersje starych dzieł, pochodzących czasem nawet z poprzedniego stulecia. Współczesny przemysł filmowy uwielbia wykorzystywać stare produkcje, najczęściej żerując na nostalgii za tymi tytułami, czasami jednak pozwalając na ich odświeżenie twórcom, którzy mają na nie pomysł.
Rzut oka na tegoroczne premiery kinowe jednoznacznie wskazuje, że współczesny rynek filmowy nadal bardzo chętnie spogląda w przeszłość i trudno się temu dziwić. W końcu - trawestując inżyniera Mamonia - nadal zdajemy się najbardziej lubić te filmy, które już widzieliśmy. Zaledwie kilka tygodni temu w kinach premierę miała nowa wersja “Kosmicznego meczu”, o którym nieco opowiadaliśmy w innym artykule. Najbardziej oczekiwaną w tym roku “Diunę” trudno nazwać remakiem filmu Davida Lyncha, dzięki któremu jednak wizja wykreowana w powieściach Franka Herberta wciąż jest żywa u kinomanów. W ogniu sławy obrazu z 1995 roku ogrzewał się także tegoroczny “Mortal Kombat”, a na swoją premierę czekają jeszcze m.in. nowe odsłony “Top Gun”, “Halloween” czy “Jurassic Park”.
Po raz kolejny w modzie są zatem mocno już wytarte frazy o funkcjonowaniu w “kulturze remixu” połączone z litanią narzekań na niedostatek kreatywności ze strony nowych twórców, a także brak odwagi zarządców wielkich wytwórni, którzy zamiast inwestować w nowe koncepty, wolą liczyć pieniądze zarobione na nostalgii za starymi tytułami. O tym jednak, że i do takiego projektu można podejść w sposób nowatorski przekonuje ogromny sukces - tak kasowy, jak i artystyczny - “Blade Runnera 2049” Denisa Villeneuve’a, który pokazał, że kontynuacje znanych hitów nie muszą polegać jedynie na odgrzewaniu starych pomysłów, a dawne dzieło może stanowić tylko punkt wyjścia dla zupełnie nowego projektu.
Słowo “powinny”, obecne w tytule tego artykułu, ma w tym wypadku dwojakie znaczenie. Z jednej strony bowiem sugeruje, że autor uważa, iż tak powinno się stać, a potencjał obecny w pierwotnym tytule po prostu nie może zostać zmarnowany. Z drugiej odnosić się ono może również do przewidywań na temat przyszłości rynku filmowego, który stale poszukuje opcji monetyzowania sentymentu do popkulturowych dzieł z przeszłości. W tym sensie zatem wskazuje na produkcje, które tak czy owak pewnie pojawią się za kilka lub kilkanaście lat. Tak jak choćby uwspółcześniona wersja “Pogromców duchów”, o której realizacji słyszymy już od dobrych kilku lat. W tym artykule postanowiliśmy zatem zajrzeć do szklanej kuli i pospekulować na temat filmów, które - tak jak już wcześniej wymienione tytuły - mogą się doczekać swojej kontynuacji. Z lepszym lub gorszym skutkiem dla widzów…
Uniwersalny żołnierz
VHS-owy hicior często jest nazywany “wojskowym Robocopem”. Pierwszy obraz Rolanda Emmericha zachwycał przede wszystkim świetną, posępną atmosferą i całkiem niezłą kreacją świata przyszłości. Wielu zapewne powie, że większość czaru z nim związana brała się ze specyfiki kina na video i z całą pewnością sporo w tym racji. Z drugiej jednak strony udany “Dredd” z 2012 roku pokazał, że przeniesienie postaci z tamtych czasów do zupełnie nowej, znakomicie wykreowanej rzeczywistości, potrafi zdziałać cuda. W tym wypadku może być podobnie.
Plan doskonały
Podgatunek “heist movies” jest obecnie w dość paradoksalnej sytuacji, bo z jednej strony od kilku lat cierpi na brak naprawdę dobrych pozycji, a z drugiej nadal cieszy się uznaniem, o czym świadczy ogromna popularność nieszczęsnego “Domu z papieru”. Dlaczego więc nie pokusić się o pokazanie jak powinno się tworzyć tego typu filmy? Znakomity obraz Spike’a Lee z jednej strony wyróżniał się precyzją scenariusza, a z drugiej udanie pokazał, że nie o samo obrabowanie banku, celem szybkiego wzbogacenia, w nim chodziło. Sam z przyjemnością obejrzałbym drugą część tego filmu.
Gwiezdne wrota
Film Rolanda Emmericha z 1994 roku jest kolejnym przykładem obrazu tyleż efektownego, co głupiego. Nie chodzi tu wyłącznie o dziurawy jak szwajcarski ser scenariusz, ale również pewne wybory estetyczne, nie mówiąc już o brakach w świecie przedstawionym. “Stargate” doczekał się kilkunastu sezonów serialu, który pokazał jak duży potencjał tkwi w tym uniwersum i z pewnością, przy odpowiednim budżecie, dałoby się z niego wykroić całkiem zgrabne widowisko, być może znów nawiązujące do tajemniczych wierzeń starożytnych Egipcjan.
Wodny Świat
O legendarnym filmie z lat 90. pisaliśmy już wielokrotnie. Odsądzane od czci i wiary dzieło, które zniszczyło karierę Kevina Costnera, z dzisiejszej perspektywy ogląda się całkiem dobrze, zwłaszcza ze świadomością ogromnych problemów na jakie natrafiła realizacja tej produkcji. I choć w tym wypadku nie wydaje się, by ktokolwiek w przyszłości wziął się za realizację kontynuacji tego przeklętego filmu, nadal ma on potencjał na całkiem dobry remake, a nawet sequel, zwłaszcza wobec coraz bardziej rozpowszechnionej wiedzy o konsekwencjach radykalnych zmian klimatycznych.
Bandyci czasu
Bardzo przyjemny film Terry Gilliama połączył ze sobą zawsze popularny temat podróży w czasie z kinem familijnym, a momentami także z dark fantasy i nieprzypadkowo odniósł całkiem spory sukces. W tym wypadku wyjątkowo łatwo wyobrazić sobie kontynuację, której bohaterami byłyby nieco starsze postacie. Spójna i bogata wizja artystyczna mogłaby porwać widzów także w XXI wieku.
Flash Gordon
Jeszcze kilka lat temu pojawiały się doniesienia o podejściu do nowego filmu o imperatorze Mingu i słynnym futboliście amerykańskim, który staje się bohaterem wszechświata, ale z czasem ucichły. Głównym problemem w realizacji nowego filmu jest to, że na dobrą sprawę trudno powiedzieć jaki film tworzyć. Ujęć pastiszowych podobnych tworów mamy na pęczki, a z kolei poważne potraktowanie tematu mogłoby być wyjątkowo trudne. Oglądając jednak znakomitą scenografię i kostiumy pokracznego dzieła Mike’a Hodgesa trudno nie zgodzić się z tym, że ma ono potencjał na jakiegoś rodzaju kontynuację.
Przygody Backaroo Banzai. Przez ósmy wymiar
Mało znanemu projektowi W.D. Richtera z 1984 roku zwyczajnie należy się dużo szersze rozpoznanie, nie ograniczające się jedynie do marnego dopisku do “Player One” Stevena Spielberga. W swoim czasie była to produkcja interesująca, głównie ze względu na połączenie szalonej, fantastycznej wizji z niebanalnym humorem. A jeśli udało by się do nowego filmu zatrudnić podobnie świetną obsadę jak do pierwszego, mógłby to być murowany hit!
Człowiek-demolka
O ile wspomniany już “Dredd” miał więcej szczęścia, zapewne ze względu na oparcie w komiksowym wzorze, o tyle na razie nie słychać o nowej wersji innego, podobnego hitu, jakim był “Człowiek Demolka”. Twórca scenariusza do filmu z 1993 roku, zainspirowany sukcesem “Zabójczej broni”, połączył ze sobą pomysły na brudny, policyjny film, dziejący się w przyszłości, w której przestępczość została mocno ograniczona, a także ideę kriogeniki, co w rezultacie dało widowisko tyleż głupawe, co efektowne. Idealna formuła dla twórców, którzy nie boją się nietypowego humoru i mnóstwa karkołomnych pomysłów.
District 9
Mimo wielu starań Neillowi Blomkampowi dotąd nie udało się zrealizować filmu, który byłby tak dobry jak jego pierwsze dzieło, swego czasu będące tematem wielu dyskusji, nie tylko wśród fanów fantastyki naukowej. Twórca wielokrotnie wypowiadał się na temat stworzenia sequelu do filmu z 2009 roku, który jednak na razie nie doszedł do skutku. Już za kilka dni do kin trafi jego nowy film “Demonic”, który jednak nie zapowiada się na przełom. Być może okaże się nim właśnie powrót do pierwszego, wielkiego hitu?
Serenity
Wszystkie sieroty po skasowanym po zaledwie jednym sezonie serialu Jossa Whedona otrzymały zadośćuczynienie w postaci całkiem niezłego filmu “Serenity”, który oczywiście bezpośrednio nawiązuje do przygód kapitana Reynoldsa i spółki. Problemy z nimi były w zasadzie dwa. Po pierwsze obraz ten naturalnie nijak nie potrafił wykorzystać dużej części potencjału serii i choć udanie zarysował pewne jej elementy, pozostawiał w widzu poczucie niespełnienia. Drugi, poważniejszy kłopot był taki, że w zasadzie kierowano go wyłącznie do fanów serii. Przypadkowy widz mógł się poczuć mocno zagubiony, nie wyłapując większości nawiązań, z łatwością wychwytywanych przez miłośników “Firefly”. Bez większych problemów można by sobie wyobrazić produkcję, która wykorzystywałaby tych samych bohaterów, a jednocześnie była przyjazna także dla postronnego kinomana, zapewniając dość specyficzny mix science-fiction z westernem.
Przeczytaj również
Komentarze (54)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych