Superman i Lois (2021) – recenzja serialu [HBO]. Mój tata jest moim bohaterem
Clark Kent i Lois Lane poznali się, na oko, jakieś 20 lat temu. Zakochali się w sobie, wzięli ślub, spłodzili dzieci. Teraz nawet Superman ma problem jak tu pogodzić obowiązki ratowania świata i wychowywania synów. A tak się składa, że na horyzoncie właśnie pojawiły się nowe zagrożenia.
Był w latach dziewięćdziesiątych taki okropnie zły film o facecie w stalowej zbroi, który walczył ze złem za pomocą dopasionego młotka. Fabuła była naiwna, aktorstwo cienkie, a i tak za dzieciaka go uwielbiałem. Nie miałem wtedy nawet pojęcia, że historię oparto o jednego z bohaterów ze stajni DC. Dlaczego o tym wspominam? A tak bez powodu.
Superman i Lois (2021) – recenzja serialu [HBO]. Nastolatki i ich problemy
Superman ma dwóch synów - Jonathana, nazwanego po jego ziemskim ojcu oraz Jordana, nazwanego po tym biologicznym. Dobrze wiedzieć, że nie tylko Ginny Weasley nie miała nic do gadania przy nadawaniu swoim dzieciom imion. Ten pierwszy zawsze był popularny w szkole, miał dziewczynę, był rozgrywającym w szkolnej drużynie futbolowej i generalnie wszystko mu się udawało. Drugi jest raczej typem introwertyka. Ciężko mu zawiązywać nowe znajomości, jest małomówny i unika sportów drużynowych i ludzi w ogóle. Kiedy mama Supermana umiera, rodzina przeprowadza się na rodzinną farmę. Chłopakom nie podchodzi ten pomysł, lecz nie mają za wiele do gadania, zwłaszcza kiedy okazuje się, że u jednego z nich rozwija się super moc.
Jakby tego było mało, Clark staje twarzą w twarz z nowym przeciwnikiem - facetem ubranym w zbroję Doom Slayera, którego z początku znamy tylko jako "Kapitan Luthor" - który koncertowo obija mu twarz, jakby znając jego słabe i mocne strony. Gdzie indziej Lois rozpoczyna swoją krucjatę przeciwko niejakiemu Morganowi Edge'owi, potężnemu biznesmenowi, któremu podejrzanie mocno zależy na mieszkańcach Smallville i ich dobrostanie. Być może ciężko w to uwierzyć, ale wszystkie te wątki zbiegną się zgrabnie w jedną, sensowną całość zanim pierwszy sezon serialu dobiegnie końca. Mało tego! Nawet zupełny, zdawać by się mogło, zapychacz w postaci mało znanego przeciwnika z pierwszych odcinków stanie się istotnym elementem całej układanki. Czyli da się!
Seriale Arrowverse, których dzisiejsza produkcja jest przedstawicielem, zawsze miały na sumieniu z grubsza te same grzechy: są za długie, dobre pomysły kończą się w okolicach trzeciego sezonu i zbyt wielki nacisk kładziony jest na rozterki sercowe bohaterów. Wyjątkiem jest "Batwoman" - ten serial od samego początku nie trzymał się kupy. Lecz już "Superman i Lois" wpisuje się w ten trend doskonale. Zobaczymy jak to będzie przy trzecim sezonie, lecz problemy sercowe części postaci i przesadne rozwleczenie niektórych wydarzeń jak najbardziej dają o sobie znać. Chociaż i tak jest lepiej niż w pozostałych przypadkach, jako że stacja zamówiła pierwszy sezon składający się z jedynie 15, mniej więcej 50 minutowych odcinków. To i tak sporo i ciężko nie odnieść wrażenia, że skrócenie serialu do, powiedzmy, 10 odcinków wyszłoby mu na zdrowie. Czas antenowy wypychany jest postaciami powtarzającymi te same rzeczy w kilku różnych miejscach, gapieniem się intensywnie w przestrzeń, czy też poruszaniem wątków, które spokojnie dałoby się wyciąć nie tracąc na tym absolutnie niczego.
Co by jednak nie mówić, trzeba "Supermanowi i Lois" oddać to, że zdecydowana większość scen pcha w jakiś sposób fabułę do przodu. Z jednej strony oglądamy Clarka próbującego być tatą i harcerzykiem swojego teścia. Gdzie indziej Lois dochodzi, o co chodzi z Edge'em. Lana Lang tylko z pozoru wypycha odcinki niepotrzebnymi widzom kłótniami z mężem, ale tak naprawdę każda z tych rozmów pcha ich ku istotnym zwrotom akcji. Młodzież radzi sobie jakoś w szkole i uczy się żyć z tym, że tylko jedno z nich ma moce. Po pierwszym odcinku nie sądziłem raczej, że to powiem, ale to właśnie ich relacja, Jordana i Jonathana, jest prawdopodobnie najciekawszym elementem serialu. Sposób w jaki ewoluuje, jak zmienia się to, kto jest popularny, jak drugiego to zżera, ale ostatecznie potrafi się z tym pogodzić, bo przecież to jego brat i kocha go. Kawał porządnej, rodzinnej dramy.
Superman i Lois (2021) – recenzja serialu [HBO]. Fajny kostium
- Dzięki, mama mi go zrobiła. - odpowiada Kal-El, czyli w tym serialu Tyler Hoechlin i tym jednym, prostym gestem kupuje mnie kompletnie. Kiedy po raz pierwszy spojrzałem na niego w roli Supermana, jeszcze w "Supergirl", byłem kompletnie zawiedziony. Dziwna twarz, lekko, sam nie wiem, arabskie(?) rysy, raczej mała charyzma, niebieski laserek z oczu. Zabierając się za dzisiejszy serial czułem, że to właśnie on będzie moim największym z nim problemem. Ależ byłem w błędzie. Tyler jest świetnym Supermanem i chyba jeszcze lepszym Clarkiem. Bez problemu sprzedaje wizerunek pierdołowatego, ale miłego ojca dwóch nastolatków i nikogo ponad to. No i kolor laserka się zgadza!
Elizabeth Tulloch nie pasuje mi do końca na Lois ze względów fizycznych, ale broni się niezłym, jak na nią, aktorstwem. Jest kochającą matką i żoną, a przy tym nie dającą sobie w kaszę dmuchać reporterką. Właściwie cała główna obsada spisuje się przynajmniej przyzwoicie i chyba nie byłbym w stanie wymienić jednej, konkretnej osoby, której gra mi przeszkadzała. Dzieciaki bardzo dobrze oddają trudy dorastania, generał Lane jest chcącym dobrze burakiem, jak zawsze. Powiedziałbym dwa słowa o czarnych charakterach, których w "Superman i Lois" mamy kilku, lecz byłyby to olbrzymie spoilery. Starczy więc napisać, że obaj, hmm, główni przeciwnicy Clarka robią doskonałą robotę i widz wyraźnie czuje i rozumie ich motywy. Z samymi motywami natomiast już jest nieco gorzej.
Część rozwiązań fabularnych wypada znacznie gorzej, niż reszta. Brak choćby chęci zrozumienia drugiej osoby, atakowanie bliskich ludzi, których przyjaźń próbuje się pozyskać. No i, oczywiście, nieśmiertelne zdziwienie bliskich znajomych Clarka, kiedy dowiadują się, że jest Człowiekiem ze Stali. Tak jak absolutnie zrozumiałym jest, że obcy nie dadzą rady połączyć jednej twarzy z drugą, bo tak po prostu działają nasze mózgi, tak już fakt, że żaden z jego synów nie domyślał się co porabia tata, kiedy go nie ma, to kompletny absurd. Albo kiedy bliscy Kenta rozmawiają z Supermanem i kompletnie nie widzą, że to on i, że ciągle kręci się wokół żony ich przyjaciela. Ja wiem, że tak to też było w komiksach, ale dałoby się przecież jakoś to uwspółcześnić, wytłumaczyć. Nie będę nawet zaczynał rozpisywać się o tym jak wiele sensu ma fakt, że synowie Clarka grają w "Injustice".
Tak jak tego typu rzeczy wypada serialowi zwyczajnie wybaczyć, zaakceptować konwencję i iść dalej, tak nie są to, niestety, jedyne fabularne bolączki "Supermana i Lois". Miejscami zachowania postaci są głupie i nielogiczne, ponieważ fabuła musi podążyć w odpowiednim kierunku. Prawda jest taka, że ciężko jest napisać konflikt dla kogoś takiego jak Superman. Facet może przecież wszystko i ma więcej super mocy niż wszyscy X-Meni razem wzięci.
Zdarzy się też, że scenarzyści wyraźnie upuszczają piłkę i mają nadzieję, że tego nie zauważymy. Do końca akapitu będzie z lekkim spoilerem. W dziesiątym odcinku Sups załatwia jednym ruchem całą zgraję przeciwników, zabierając im moce, dobrych kilkaset metrów nad ziemią. Ogromna eksplozja, zamieszanie i już po chwili wszyscy ci zwykli, pozbawieni nadludzkich zdolności ludzie stoją na ulicy i są zakuwani w kajdanki przez wojsko (Supermana nie ma). Ale jakim cudem przeżyli upadek z tak wysoka? Scenarzyści też nie wiedzą, więc postanowili po prostu "naprawić to w postprodukcji" i pociąć scenę na tyle szybko, aby widz nie zdążył się nad nią zastanowić. Można i tak.
"Superman i Lois" to najlepszy sezon Arrowverse od lat. Intryga zgrabnie się ze sobą zazębia, relacje między postaciami ciągle się zmieniają, ewoluują w różnych, ciekawych kierunkach. Nawet efekty specjalne, zwłaszcza jak na serial, stoją na naprawdę porządnym poziomie. Wiadomo, dałoby się tę historię opowiedzieć bardziej zwięźle, niektóre decyzje scenariuszowe rażą naginaniem wydarzeń pod konkretny rezultat, a i kilka dziur w fabule się znajdzie, lecz generalnie dostaliśmy około 12 godzin porządnej telewizji. Tak właśnie powinien zachowywać się Człowiek ze Stali. Oby drugi sezon był równie dobry.
Atuty
- Zgrabnie poprowadzony wątek rodziny i różnych jej odcieni;
- Dobre aktorstwo;
- Porządne, zwłaszcza jak na serial, efekty specjalne;
- Wszystkie wątki pięknie łączą się w jedną całość.
Wady
- Kilka dziwactw i dziur w scenariuszu;
- Mógłby być tak z 1/3 krótszy.
"Superman i Lois" dają nadzieję, że z seriali w świecie Arrowverse coś jeszcze będzie. Dla fanów Kal-Ela jak znalazł.
Przeczytaj również
Komentarze (22)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych