Anime jest coraz popularniejsze. Otaku przestaje mieć negatywny wydźwięk
W ostatnich kilku latach można zauważyć naprawdę wyraźny wzrost zainteresowania tematami japońskiej popkultury. Anime przestaje być "chińskimi bajkami dla dzieci", a zaczyna być postrzegane jako popularne hobby.
Moje zamiłowanie do japońskich animacji zrodziło się bardzo szybko. Właściwie już w przedszkolu chłonąłem wytwory tamtejszej popkultury niczym gąbka. Indigo League w Pokemonach, pierwsze przygody Son Goku w Dragon Ball, a później jego rosnąca siła w Dragon Ball Z oraz Dragon Ball GT… Nie wypada tu pominąć także Kapitana Tsubasy czy pozycji z niemieckiego RTL7 jak Yu-Gi-Oh!, Inuyasha, Ranma 1/2 i tym podobnych.
Wszystko to bardzo mocno mnie ukształtowało i sprawiło, że dziś moje zainteresowania są takie, jakie są. I choć jestem niezwykle wdzięczny, że udało mi się załapać na tamte czasy, nie mogę wyzbyć się lekkiego żalu, że jednak kultura z Kraju Kwitnącej Wiśni była wtedy u nas zaledwie raczkującą ciekawostką. Jasne, sporo osób jarało się Dragon Ballem, ale wraz z nadejściem pierwszej dekady XXI wieku całość uleciała.
I gdy widzę dziś Twittera czy Facebooka, które zasypane mam kolejnymi dyskusjami o anime, czuję lekki żal, że sam nie mogłem się w takiej atmosferze wychowywać. Przez długi czas anime kojarzyło się raczej z czymś mało „fajnym”, a znalezienie kompana do rozmowy o tym medium graniczyło z cudem. Dziś jest w tym wymiarze już znacznie lepiej, a pojęcie „Otaku” nie musi kojarzyć się wyłącznie źle.
Anime w mainstreamie
Obecnie większość ogląda anime i w mniejszym lub większym stopniu może się pochwalić choćby podstawową wiedzą na ten temat. Istnienie tego medium podkreślane jest dziś wszędzie. Bohaterowie gier czasem spędzają tak czas, w hollywoodzkich filmach przewija się na ekranach komputerów, a kolejni muzycy wspominają, że jest to dla nich ciekawa forma zabijania czasu. Przykłady można właściwie mnożyć.
Dziś widzimy raperów z tatuażami rodem z kultowych shonenów, zawodników MMA, którzy wchodzą przy akompaniamencie popularnych czołówek z anime i gwiazdy rocka, które układają swoje piosenki w motywach kultowych mang. Przełamali oni pewien stereotyp, dzięki któremu anime nie jest dziś ekskluzywnym medium. Obecnie to prawdziwy mainstream, a niekiedy nawet jego wyznacznik.
Branża ta przeszła bardzo podobną drogę do gier wideo. Od skojarzeń z otyłymi okularnikami, którzy nie wychodzą na światło dzienne, aż do pewnego symbolu gustu i dowodu bycia cool (ostatni raz użyłem tego słowa chyba w przedszkolu). Popularność anime coraz bardziej rośnie, a korzystają na tym dosłownie wszyscy. Projekty muszą być bowiem lepsze, by walczyć o uwagę widza, a my dostajemy ich po prostu więcej. Coraz częściej mamy w czym wybierać, kształtując gusta.
Globalizacja
W formie spoiwa poprzednich akapitów z tym, warto zacytować słowa polskiego artysty Quebonafide, który śpiewał „oglądam anime na Netflixie”. Raz, że wprost przyznał się do korzystania z dóbr japońskiej popkultury, a dwa - poruszył temat powszechnego dostępu do treści z tamtego świata. Obecnie jest to znacznie prostsze, niż jeszcze choćby kilkanaście lat temu, gdy byłem dzieckiem.
Dawniej mieliśmy to, co podano nam w telewizji, kilka kaset VHS na krzyż w wypożyczali i magazyn „Kawaii!”, który był oknem na tamten świat. Teraz, dzięki powszechności Internetu, działa to zupełnie inaczej. Największe hity są nam podsuwane pod nos, a kolejne newsy i doniesienia możemy czytać na dziesiątkach różnych stron. Netflix, HBO Go, YouTube - wszędzie znajdziemy anime.
Co więcej, rynek mang (które stanowią przecież w sporej części pierwowzór dla anime) rośnie w Polsce jak na drożdżach. Kolejne wydawnictwa cały czas się kształtują, oferując pozycja dla coraz bardziej wyselekcjonowanych grup odbiorców, a te największe sypią nam po kilka świeżych tytułów w skali miesiąca. Właściwie trzeba mieć naprawdę spory zapas gotówki, by za tym nadążać - i odpowiednio pojemne regały w pokoju.
Cudowne czasy
Obecnie anime jest hobby mainstreamowym, a jego popularność to tendencja zwyżkowa. Filmy pełnometrażowe emitowane są na całym świecie i zdają się bić rekordy popularności (co prawda od czasu „Spirited Away” z 2003 roku nie było Oscara dla japońskiej animacji, ale śmiem twierdzić, że to kwestia czasu). Coraz częściej tworzy się dziś przecież projekty nastawione na sztukę, a takie w komisji oscarowej bardzo się lubi.
Jeśli chodzi natomiast o projekty epizodyczne, wystarczy przejrzeć TOP10 na Netflixie w naszym kraju. Zawsze, gdy ma tam miejsce premiera jakiegoś anime, wskakuje ono do ścisłej czołówki. Co więcej, pozycji tych również przybywa, co jasno pokazuje, iż gigantom rozrywki po prostu opłaca się nabywać kolejne licencje. Fani anime mają teraz naprawdę dobrze i oby wszystko kwitło dalej w podobnej skali oraz tempie.
Oby tak dalej
Wiecie, co oznacza pojęcie „otaku”? Określenie to przyjęło się w Japonii i powszechnie używane było w odniesieniu do osób, które identyfikują się jako fani anime, mangi czy gier. Nie miało jednak pozytywnego wydźwięku, a jeszcze w XXI wieku pojawiło się w słowniku z dopiskiem, iż dotyczy ludzi, którzy „posiadają braki w realizowaniu czynności dnia codziennego”. Cóż, niezbyt to miłe.
Właściwie „otaku” szło często z innym negatywnym określeniem, a więc „hikikomori” (strach przed wyfrunięciem z gniazda, zaszycie we własnych czterech ścianach). Fanów japońskiej popkultury uznawano za wyalienowanych, pozbawionych wyraźnych cech i niejako flegmatycznych w relacjach międzyludzkich. Dziś jest już inaczej i w żadnym wypadku nie postrzega się ich w ten sposób.
Mamy więc świetne czasy na bycie fanem anime. Stygmatyzacja maleje wprost proporcjonalnie do wzrostu liczby produkcji w szeroko dostępnej dystrybucji. O takich czasach marzyłem lata temu i wreszcie przyszło mi być ich częścią. Choć już nie w taki sposób, jak za dzieciaka, to wciąż czerpiąc całymi garściami z tej studni pełnej magii i fantazji. Anime jest coraz popularniejsze, a mnie to ogromnie cieszy.
Przeczytaj również
Komentarze (115)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych