Graliśmy w Riders Republic - godny następca Steepa w ziomalskim klimacie
Steep to tytuł, który nie każdemu przypadł do gustu, choć ja akurat bawiłem się na stokach dobrze i czekałem na Riders Republic od pierwszych zapowiedzi. Beta utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że po premierze będę tutaj stałym bywalcem.
Produkcja wprowadza nas do zabawy całkiem rozbudowanym samouczkiem, w który wpleciono prostą fabułę i sympatyczne, jak na taką grę, postacie. Suki to młoda, pełna entuzjazmu dziewczyna, która wprowadza nas do wielkiego świata. Wiadomo, naszym zadaniem jest podbijanie kolejnych szczytów w dostępnych dyscyplinach, sława i pieniądze, a lokalnym mentorem i mistrzem we wszystkich kategoriach ekstremalnych sportów jest Brett, którego poznajemy, gdy smaży żarcie w budzie z hamburgerami. Wstawki przerywnikowe zazwyczaj nie nudzą i wprowadzają nawet na ułamki sekund fajną formułę, w której postacie opowiadają o sobie i swoich perypetiach niejako przed kamerą. Inna sprawa, że panuje tu klimat ziomalski, wręcz festyniarki, który nie każdemu podpasuje, a i mi czasami zalatywał stylówą na Fortnite'a, której po prostu nie znoszę.
Sportowy Ubigame
Samouczek jest dość długi, ale wyjaśnia krok po kroku jak działa otwarty świat. Po jego ukończeniu mamy już swobodny dostęp do zabawy zaczynając ją w tutejszym HUBie - Riders Ridge. Nic nie stoi na przeszkodzie by zwiedzać okoliczne parki i szczyty na własną rękę, odkrywając nie tylko kolejne zawody, ale również sekrety (jak na Ubigame przystało znajdziek będzie masa), zacząć naukę w szkole trików poznając coraz to bardziej zaawansowane sztuczki, zajrzeć do sklepu tudzież wziąć udział w multiplayerowym szaleństwie. Choćby w masowych wyciągach dla nawet 50 graczy (w przypadku starszych konsol liczba ta zmniejszy się do 20), bitwie na triki (dwie sześcioosobowe drużyny rywalizują na arenie) czy każdy na każdego (w becie była to seria rowerowych wydarzeń, w której rywalizowało do 12 graczy).
Każda dyscyplina to oddzielna kariera. Kończąc różne eventy i wyzwania oraz wykonując zadania opcjonalne zbieramy gwiazdki, które pozwalają odblokować coraz to lepiej nagradzane imprezy często sponsorowane przez znane ze świata rzeczywistego marki jak choćby Red Bull. Nie ma tu wielkiej filozofii, choć początkowo wszystko może wydawać się trochę zakręcone, bo co chwila wyskakuje jakiś ekran informujący o zasadach panujących w grze. Dyscypliny zmieniamy na bardzo wygodnym menu kołowym, gdzie możemy też wybrać skuter śnieżny Bretta, do przemieszczania się po kolejnych stokach.
Choć czekają na nas nie tylko śnieżne rejony, ale również gęste lasy, kaniony i tereny, w których śmigamy rowerami po piachu. No i wiadomo, im dalej w las tym lepszy sprzęt odblokujemy, a ten opisany jest różnymi statystykami. Praktycznie co kilka minut zdobywamy coś nowego, na nasze konto wpada doświadczenie zwiększające rangę, jest motywacja do dalszej zabawy. Mimo ciągłego postępu dużo wciąż zależy od skilla jaki sobie wypracujemy. Pozostaje jeszcze kwestia ubioru - kreator postaci w becie był dość skromny, ale w grze będziemy mogli personalizować swoją postać nabywając nowe, często szalone stroje wliczając w to przebranie za... żyrafę.
Z deski na rower
A jak wypadają w kontekście samej jazdy poszczególne dyscypliny? Snowboard i narty znamy ze Steep. W Riders Republic poprawiono system jazdy i trików, wydaje się nieco bardziej realistyczny. Choć istnieją dwa tryby zabawy. Dla laików dostępna jest opcja automatycznego lądowania, które znacznie ułatwia czesanie trików, ale też wolniejszy będzie nasz progres. Dużo większą frajdę sprawia oczywiście manualna kontrola nad postacią. Triki możemy wykonywać za pomocą przycisków funkcyjnych, lub niczym w serii Skate. czy hardkorowym Skater XL, za pośrednictwem gałek analogowych i spustów (graby). Dla mnie osobiście jazda na nartach i snowboardzie to najciekawszy element Riders Republic. Ale jednocześnie warto wspomnieć, że całkiem nieźle wypadło też śmiganie na rowerach. Zwłaszcza, że mamy tu różne rodzaje sprzętu, od typowo górskich modeli po kolarzówki, którymi możemy śmigać po asfalcie. Gdy szybko ogarniemy system rozpędzania się i hamowania (spusty) oraz kontrolowanych poślizgów na zakrętach, robi się przyjemnie. Choć ponownie - to arcade nie symulacja, co warto zapamiętać.
Jazda na kamerze zza kierownicy i przebijanie się przez wąskie trasy między skałami czy drzewami podnosi adrenalinę, a dzięki temu, że kolizje z przeciwnikami zostały mocno ograniczone, liczy się przede wszystkim nasza walka z trasą. I cofanie czasu, jeśli coś pójdzie nie tak, ale warto zauważyć, że cofamy tylko naszą postać, podczas gdy reszta stawki jedzie dalej. Jestem generalnie miłe zaskoczony sterowaniem w kontekście rowerów, bo niewiele było w ostatnich latach gier, które podejmowały tę tematykę. A używając przeróżnych hopek możemy również czesać triki, co przypomniało mi jak dobrze bawiłem się kiedyś z takimi seriami jak Dave Mirra Freestyle BMX (niestety Dave'a nie ma już z nami) czy Mat Hoffman's Pro BMX.
Masowe szaleństwo
Najmniej rajcujący wydaje się wingsuit, czyli szybowanie w powietrzu i zaliczanie kolejnych obręczy na trasach. W sumie podobnie jak to było w Steep, gdzie również nie byłem fanem tej dyscypliny. Jest też wersja bardziej hardkorowa, w której dostajemy zamontowane rakiety, ale ta opcja wbrew pozorom na wyższych partiach "tras" wcale nie daje takiego poczucia prędkości jakiego byśmy chcieli. Niemniej jednak wspomniane masowe wyścigi często przerzucają nas podczas rywalizacji z jednej dyscypliny na drugą, co urozmaica zabawę i nadaje jej jeszcze większej dynamiki. Wiadomo, na starcie jest totalny chaos i czasami ciężko ogarnąć co się dzieje, nie mówiąc o próbach zdobywania coraz to wyższych pozycji. Niemniej jednak w tym szaleństwie jest metoda, bo wygranie takiego wyścigu sprawia przeogromną frajdę.
Ciężko mi odnieść się do osób, którym Steep się nie spodobał. Riders Republic to jakby nie patrzeć rozwinięcie tej formuły. Poprawiono sporo rzeczy, dodano całkiem nowy moduł w postaci rowerów, więc myślę, że warto tytułowi dać szanse, zwłaszcza, że ciężko w tych czasach o jakąś solidną konkurencję z nieco bardziej poważnym klimatem. Mi też marzy się nowy SSX, ale na razie na takowego się nie zanosi, a tutaj dostajemy sandboksa o sportach ekstremalnych, który starczy nam na wiele godzin. Idącego bardziej w zręcznościową formułę niż symulację (ale przy odpowiednich ustawieniach można przesunąć zabawę w tym drugim kierunku) oraz przede wszystkim oferującego klimat wielkiego, sportowego festynu, w którym grasz samemu, w kooperacji (śmigaliśmy z Sojerem z PSX Extreme) bądź rywalizując z innymi graczami. Dla fanów gatunku – jak znalazł.
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (22)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych