Undertale ograło mnie, nie na odwrót
Tak jak możecie przeczytać w tytule tekstu - Undertale ograło mnie - odwrotnie niż to zwykle bywa z innymi grami. Zagrało mi na nosie, na emocjach, ponadto nawet wyśmiało. Rzadko się to zdarza, ale jak już, to właśnie podczas obcowania z produkcjami fenomenalnymi. Takie właśnie jest dzieło Toby'ego Foxa.
Tekst mówiący o Undertale, warto byłoby zacząć od historii tej produkcji. Stworzona przez przede wszystkim jedną osobę (z wyjątkiem pewnych grafik), gra zaczęła powstawać w połowie 2013 roku - po tym, jak została ufundowana na platformie Kickstarter. Mowa tutaj o ponad 51 tysiącach dolarów, które uzbierało łącznie prawie 3 tysiące fanów wizji Toby'ego Foxa. Jednocześnie warto zaznaczyć, że celem zbiórki było 5 tysięcy dolarów, a ten świetny wynik osiągnęła w niecałe pół roku.
Autor zainspirował się wieloma klasycznymi grami z różnych gatunków. Można wśród nich wymienić choćby Mario & Luigi, Brandish, Mother (znane również jako Earthbound), Touhou Project, czy serial Jaś Fasola. W pierwotnym zamyśle gra miała trwać tylko 2 godziny i pojawić się w 2014 roku. Prace zostały jednak opóźnione, toteż gra pojawiła się we wrześniu 2015 roku. Wersja, w którą grałem, czyli ta na PlayStation 4, pojawiła się w sierpniu 2017 roku, po tym jak już wersja na PC została bardzo doceniona.
Witaj w podziemiu
Za grę zabrałem się dopiero niedawno i od razu mówię, że całkiem mocno tego żałuję. Mówi się, że lepiej późno niż wcale, ale jednak trochę boli to, że tyle kazałem sobie czekać. Sporo dobrego o Undertale słyszałem do tego czasu, ale mimo wszystko nie wiedziałem czego się spodziewać, bo w żaden sposób nie zgłębiałem tematu. Tak zresztą najlepiej - jak najwięcej gier sprawdzać w ciemno, przynajmniej na ile to możliwe. Tak czy siak, wiedziałem, że to w jakimś stopniu prześmiewczy tytuł, parodiujący gry (przynajmniej pewnego typu), ale z przestarzałą grafiką - to ostatnie z pewnością wielu odrzuca.
Wcielamy się w małe dziecko, które przez przypadek spada do podziemia - miejsca zamieszkiwanego przez potwory wygnane niegdyś przez ludzi. Szybko się okazuje, że bez zniesienia bariery (co wymaga oddania duszy) nie będzie można się stamtąd wydostać. Informuje nas o tym pierwsza napotkana postać, która przeprowadza nas przez niebezpieczne rejony, uczy podstaw i... zaprasza do przygotowanego pokoju, w którym młoda istotka ma spędzić resztę życia - bo przecież i tak się nie wydostanie.
Już w tym stosunkowo krótkim wstępie, można zauważyć z jakim typem humoru będziemy mieć do czynienia. Jest jeden moment, w którym wspomniana opiekunka sprawdza, czy poradzimy sobie z przejściem z jednego końca pomieszczenia do drugiego. Włącza się stresująca muzyka, Toriel szybko znika z ekranu, a my jako gracze, idziemy po prostu w prawo. Po drodze nic się nie dzieje, nie ma żadnych przeszkód, czy niebezpiecznych sytuacji. Opiekunka natomiast gratuluje nam sukcesu i cieszy się, że jesteśmy wystarczająco samodzielni. Można to podpiąć pod masę samouczków traktujących gracza jak kogoś mało rozgarniętego. Podobny zabieg pamiętam w Far Cry 3: Blood Dragon, które też wyśmiało ideę samouczków, tłumaczących najbardziej banalne podstawy.
Trudno pisać o tej grze, przekazać jej fenomen bez zdradzania najważniejszych dla odbioru rzeczy. To tytuł, który bardzo mocno zaskakuje, choć początek przygody niekoniecznie to sugeruje. Wiemy, że mamy tu suche poczucie humoru (autorem tegoż najczęściej jest kościotrup imieniem Sans), łamanie czwartej ściany i bawienie się konwencją. W efekcie dostaliśmy produkcję, która na pozór nie traktuje siebie i gracza na poważnie, ale ma to na celu jedynie uśpienie naszej czujności - fabuła jest bowiem bardziej złożona i piękna w swoim przekazie, niż może się początkowo wydawać.
Determinacja
Undertale to na pierwszy rzut oka RPG zachowane w stylu klasycznych turówek z 16-bitowej ery. Szybko się jednak okazuje, że to tylko przykrywka. Mamy tu połączenie wielu cech gatunku, ale też elementy z całkiem innego typu gier. Eksploracja to nic wymyślnego - ot poruszamy się ludzikiem po niewielkich lokacjach i trafiamy na losowo rozpoczynane walki. Z napotkanymi postaciami możemy rozmawiać, a w sklepach zrobić zakupy. Standard.
Walka z kolei - tutaj Undertale daje popis. To dlatego, że każde starcie możemy rozwiązać bezkonfliktowo. Podobnie jak w serii Megami Tensei (z której wywodzi się choćby Persona) mamy opcje prowadzenia rozmów z przeciwnikami. Dzięki temu możemy zakończyć walkę bez przelewu krwi. Poza wymianą zdań, możemy wykonać różne czynności - podczas walki z psem możemy się z nim pobawić i go pogłaskać (swoją drogą polecam robić to bardzo długo - efekt będzie zaskakujący).
Od nas zależy w jaki sposób podejdziemy do walk, bo gra w żaden sposób nie narzuca nam finału jakiegokolwiek ze starć. Nawet jeśli początkowo będziemy musieli podjąć rękawicę i tak możemy ostatecznie się zlitować. Granie jednak w ten sposób jest trudniejsze, bo nasza postać się nie rozwinie. Zabijanie niesie jednak innego rodzaju konsekwencje, które odczujemy podczas zakończenia. Na tym jednak zakończę swój wywód, bo już lekko czuję, że powiedziałem zbyt wiele.
Same walki mają w sobie mocno nakreślony aspekt zręcznościowy. Nasza postać symbolizowana jest przez serce, którym poruszamy się w ramce. We wspomnianej ramce jest też miejsce na ataki przeciwników. Podobnie jak w pierwszej lepszej produkcji, w której mamy do czynienia z bullet hell, musimy omijać nadciągające pociski - w przeciwnym razie stracimy trochę punktów zdrowia. Forma walk nigdy nie jest zbyt długo taka sama - czasami wymaga się od nas pozostawania w bezruchu. Nie ma więc miejsca na monotonię. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że twórca chciał stworzyć grę, z którą obcowanie będzie ciekawsze. Większość przedstawicieli gatunku uważał za nudne.
Kogo jeszcze obchodzi grafika?
Undertale wielu z Was odrzuci najpewniej swoją oprawą. Mamy tu do czynienia przecież z czymś, co triumfy przestało święcić już wiele lat temu. Prymitywność grafiki ma jednak swój urok i myślę, że warto spojrzeć poza ten aspekt. Toby Fox zresztą uparł się przy podobnym stylu stwierdzając, że nawet jakby miał większe możliwości, to nic by się tu nie zmieniło. Zresztą, można bezproblemowo docenić styl artystyczny, zwłaszcza w niektórych lokacjach.
Są też jednak takie miejscówki, które nie trafiły do mnie swoim stylem. Ilekroć powtarzałem grę, czułem się trochę zniechęcony, że znów muszę zawitać do Hotlands. Nigdy nie przepadałem za lokacjami z lawą, może to dlatego. To jednak malutki zgrzyt i po prostu moja preferencja, która nieznacznie wpływa na odbiór.
Pozostaje jeszcze kwestia muzyki i tutaj znów mamy do czynienia z czymś bardzo dobrym. Przygotowane kompozycje są naprawdę świetne, choć jak wiadomo, kilka z nich przypadło mi do gustu bardziej. Takim utworem będzie chociażby "Spider Dance" - skoczny, lekko groteskowy kawałek, który niestety za szybko się kończy. Nawet kilkanaście minut to za mało! Wyróżniłbym jeszcze "Oh! One True Love", które przygrywa w scenie kojarzącej mi się z Final Fantasy VI. Trudno mi nie myśleć inaczej, że jest to parodia tejże.
Warto zaznaczyć, że w zależności od ścieżki, którą podążamy (tych jest 3), zmieniają się utwory jakie przygrywają podczas eksploracji, czy niektórych walk. To jeden z powodów, dla których warto przejść grę więcej niż raz. Tym bardziej zwrócimy uwagę na to, jak złożony i niebanalny jest to tytuł. Jest to wiele zależności, które mogą zawstydzić produkcje z większym budżetem.
Podopowieść
Przy Undertale spędziłem ponad 30 godzin, choć pierwsze przejście zajęło mi około dziesięciu. Zacząłem oczywiście od neutralnej ścieżki i nie jestem pewny czy miałem tutaj wybór. Jednak to drugie przejście, podczas którego poznałem prawdziwe zakończenie, zaprezentowało grę od najlepszej strony. Nie zliczę ile emocji wzbudziły we mnie kolejne wydarzenia. W jednej chwili śmiałem się z absurdalnej sytuacji, by za chwilę przytargać pudełko chusteczek do ocierania oczu i nosa. Prawdziwy rollercoaster emocji.
W międzyczasie zostałem też wyśmiany przez grę. Trzeba Wam wiedzieć, że lubię zdobywać trofea. Wszelkie platyny, calakowanie zestawów, to coś w czym dobrze się odnajduję. Platynę w Undertale można zdobyć jeszcze przed ukończeniem gry. Wszystko za sprawą psiej świątyni, w której możemy zostawić swoje pieniądze. Można powiedzieć, że to szczytny cel, ale pies który bierze od nas pieniądze, trwoni je na totalne głupoty. Totalna strata czasu - poza tym, że do kolekcji wpadło kolejne trofeum najwyższej klasy, które twórca nazwał "Nie masz nic lepszego do roboty?". Widocznie nie.
Szczerze liczę, że choć w najmniejszym stopniu zachęciłem Was do sprawdzenia tej gry. Nie jest to oczywiście coś, co urzeknie każdego i trzeba to powiedzieć otwarcie. Nie jestem też oryginalny w żadnym stopniu. To fenomen, o którym było przecież bardzo głośno. Nie dowiecie się jednak czy to produkcja dla Was, dopóki sami nie spróbujecie. Grafika jest odpychająca? Być może, ale jeśli tę przeszkodę przeskoczycie, możecie poznać piękną historię z wieloma nietuzinkowymi rozwiązaniami w rozgrywce. Stary koń ze mnie, swoje już widziałem, a czuję się przez tę grę po prostu ograny.
Przeczytaj również
Komentarze (20)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych