F.I.S.T.: Forged in Shadow Torch - Moje miasto, a w nim...
Choć w grach z gatunku metroidvanii świat gry jest zazwyczaj tylko tłem do korzystania z wielu mechanik, czasem może być także zapalnikiem i motywacją, aby popychać fabułę do przodu. I tak właśnie było w grze, którą weźmiemy dzisiaj na tapet.
Materiał powstał przy współpracy z wydawcą gry.
Niewiele ponad miesiąc temu miałem przyjemność napisać dla Was recenzję gry F.I.S.T.: Forged in Shadow Torch - stosunkowo małej produkcji, która stanowiła coś na wzór wariacji typowej metroidvanii oraz powieści George’a Orwella. I choć początkowo niewiele zwiastowało, że zauroczę się tym, co przygotowała ekipa z małego TiGames, bardzo szybko przekonałem się, iż zadziałała magia.
Nie chcę jednak nazbyt zdradzać szczegółów recenzji - tę możecie przecież przeczytać w tym miejscu. Na zachętę napiszę tylko, że ocena 8.5/10 najlepiej dowodzi, iż miałem do czynienia z pozycją zdecydowanie ponadprzeciętną. Tym bardziej cieszy mnie, że raz jeszcze mogę dla Was o niej napisać. Gdy tylko dowiedziałem się, jaka ma być tematyka tego tekstu, nie trzeba było mnie długo namawiać.
Dla mnie to okazja, by jeszcze bardziej zagłębić się w te elementy, których nie chciałem przesadnie rozwlekać we wspomnianej recenzji. Pozwolę sobie przybliżyć Wam świat gry, bohaterów oraz ten klimat, który jawi się jako perfekcyjne spoiwo. Twórcy zadbali o to, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik, a nie klejone na ślinę. I to się udało.
Miasto
Miejscem akcji jest Torch City - miasto pełne dwóch elementów: betonu oraz metalu. Właściwie można odnieść wrażenie, że wszystko składa się z któregoś z nich. Typowy dieselpunk, który przychodzi Wam do głowy, gdy tylko usłyszycie to sformułowanie. Nie jest to jednak zwykłe, spokojne miasteczko pełne industrialnych fabryk. Sześć lat przed rozpoczęciem fabuły zostało one zaatakowane, podbite i przejęte przez Legion Maszyn.
I choć kiedyś funkcjonowały w nim głównie zwierzęta, które żyły w zgodzie, to teraz - pod wpływem represji i kolonizacji - miasto podzieliło się na trzy frakcje oraz szarych mieszkańców. Możemy natknąć się na przedstawicieli rebelii (jak Ursa, o którym wspomnę później), mafii oraz napomkniętego w poprzednim akapicie legionu. I podczas gdy pierwsi walczą o wyzwolenie, a trzeci o zwiększenie represji, drudzy dążą do zwiększania wpływów.
Przez wzgląd na to, samo miasto zdaje się cały czas polem bitwy. Właściwie niewiele jest miejsc, gdzie możemy czuć się bezpieczni. Patrole krążą po kolejnych planszach, a mechaniczne drony latają nad naszymi głowami, chcąc odstrzelić nam długie, zajęcze uszy. Kanały, tajne przejścia, szyby wentylacyjne - wszędzie można spotkać wrogów. Można odnieść wrażenie, że Torch City nie tylko żyje, ale chce się nas pozbyć. To nie jest miejsce, w którym chcielibyśmy żyć w rzeczywistości - wirtualnie wręcz odwrotnie.
Mieszkańcy
Często mawia się, że miasto definiują jego mieszkańcy i właściwie trudno się z tym w jakiś sposób kłócić. Tu również tak jest. W poprzednim segmencie wspominałem o tym, że wszystko w Torch City jest niczym stworzone z betonu i metalu. Tyczy się to także istot, które spotykamy na swojej drodze. Choć są oczywiście tacy, którzy potrafią nas ogrzać swoim dobrem, to większość zdaje się zabetonowana emocjonalnie i zimna, niczym metal.
Gdy rozpoczynamy naszą przygodę - sami jesteśmy jednym z nich. Raytona poznajemy jako nieco wystraszonego mieszkańca, który chce po prostu żyć spokojnie, raczony szarością każdego kolejnego dnia - iskra do walki gdzieś wygasła. Istoty z miasta się boją i prawdopodobnie to wpływa na ich marazm i defetyzm. Próżno szukać emocji u kogoś, kto musi żyć w cieniu oprawców. A antagoniści? Cóż, u nich chyba nigdy nie ma sensu kopać dobra.
Co więcej, fantastycznym zabiegiem okazało się wykreowanie postaci amorficznych. Dzięki temu ich charakter nie jest budowany wyłącznie przez dialogi, ale także cechy zewnętrzne. Dla przykładu, od naszego przyjaciela, Ursy, cały czas bije takie misiowate ciepło. Kotka, o której nie chcę za wiele mówić, od razu przywodzi na myśl kogoś sprytnego i podstępnego. A jeśli mamy do czynienia z gangiem mafiozów, to oczywiście muszą być to… Szczury!
Wszystko to daje fantastyczny rezultat i prezentuje postaci, w których zamiary zwyczajnie wierzymy. Polaryzują, zmuszają do refleksji, ale nigdy nie pozostają obojętne. Każdy z bohaterów, którzy mieli choćby lekki wpływ na przebieg fabuły, jest w jakiś sposób obudowany konkretnymi cechami.
Klimat
I prawdziwa wisienka na torcie, a jednocześnie aspekt, który zbiera to wszystko do kupy i jeszcze bardziej podsycać. Przez fakt, iż z biegiem czasu dowiadujemy się, że nie możemy ufać absolutnie nikomu, a zdradzić może każdy, zaczynamy czuć się obco względem Torch City, a jednocześnie zżywać się z nim, jak nigdy wcześniej. Pierwsze godziny gry prezentują nam coś nieznanego - później, im dalej w las, tym lepiej rozumiemy mieszkańców.
Oddychamy brudnym powietrzem spalin, wsłuchujemy się w metaliczny dźwięk nieustannie pracujących maszyn i oglądamy buntownicze graffiti na pomazanych murach, które dla wielu są najwyższym stadium odwagi w walce z obecnymi czasami. Brud, syf, strach i zakłamanie. Niczym w najgorszym koszmarze. A jednak funkcjonujemy tam, a z każdą godziną coraz bardziej zaczynamy dostrzegać podobieństwa między światem przedstawionym a tym, w jakim przyszło nam żyć, gdy wyłączamy grę.
I jest to coś, co wespół z wiarygodnie wykreowanymi postaciami oraz kapitalnie zwizualizowanym miastem, daje nam dzieło dużo głębsze, niż „kolejna zwykła metroidvania”. Tu mechanika, choć znakomita, jest tylko kluczem do wrót historii i obcowania z tym światem. Nie chcemy po prostu zaliczać osiągnięć - chcemy uratować Torch City z opresji i raz jeszcze ujrzeć promienie słońca, które przebiją się przez zadymione niebo.
Podsumowując…
Sam tekst powstaje przy okazji promocji wersji na PC (wcześniej gra dostępna była wyłącznie na konsole od Sony) i jeśli nie mieliście okazji grać, a wciąż się zastanawiacie - przestańcie. Mamy bowiem do czynienia z produkcją, która Was pochłonie. Taką, która sprawi, że zaczniecie oddychać dieselpunkiem, czerpać z każdego dialogu i dostrzegać znacznie więcej mechanizmów naokoło, aniżeli mogłyby na to wskazywać pozory.
Wykreowany świat jest natomiast kluczowy dla takich odczuć. Jak wspomniałem - wszystko tu do siebie perfekcyjnie pasuje i współgra ze sobą, tworząc uniwersum, w który jesteśmy w stanie uwierzyć. Taki, który tętni życiem (choć niekiedy mechanicznym) i sprawia, że gracz zaczyna czuć się jego częścią. Po kilku godzinach chodzimy tam, jak u siebie. Zaułki wydają się nam bliskie, a mijane w mieście i podziemiach postacie mamy ochotę pozdrawiać. Kapitalna robota, chapeau bas.
Kup F.I.S.T.: Forged in Shadow Torch w serwisie Steam - 124 zł
Przeczytaj również
Komentarze (9)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych