Finch (2021) – recenzja filmu (Apple TV+). Współczesny Robinson Crusoe
Toma Hanksa widzieliśmy już w wielu znakomitych kreacjach. Najnowszą z nich jest kolejna rola samotnika, który tym razem musi poradzić sobie w niesamowicie wymagających warunkach po katastrofie klimatycznej. Jakie wrażenie wywarł na mnie film od niedawna dostępny na Apple TV+? Zapraszam do recenzji „Fincha”.
„Finch” był jedną z propozycji, na której dystrybucję pandemia miała niebagatelny wpływ – po raz pierwszy pisaliśmy o niej już pod koniec 2019 roku, przy okazji tekstu poświęconego obiecującym produkcjom debiutującym w 2020 roku. Film jednak z wiadomych przyczyn trafił na trochę do szuflady, został kupiony przez Apple i doczekał się zmiany tytułu na mniej oczywisty.
Finch (2021) – recenzja filmu (Apple TV+). Człowiek, robot i pies
Świat doświadczył kolejnej katastrofy, która spowodowała, że życie na Ziemi jest niemal niemożliwe. Nasza planeta pozbawiona ochronnej warstwy ozonu stała się miejscem, w którym nie ma szans na rozwój roślinności, egzystencję owadów, a to bezpośrednio wpływa na ludzi. W wyniku nagłych zmian doszło do śmierci niemal całej populacji, jednak wśród garstki ocalonych jest Finch. Inżynier zajmujący się robotyką wydaje się radzić sobie bardzo dobrze – zamieszkuje podziemia swojego dawnego miejsca pracy, ma dostęp do prądu i wielu innych zasobów, jednak nieustannym wyzwaniem pozostaje zapewnienie sobie bezpiecznego pokarmu. Bohater nie jest jednak sam – ma pod opieką psa Goodyeara, a w wojażach do odległych części miast, gdzie można znaleźć pożywienie, pomaga mu skonstruowany własnoręcznie pomocnik. Diametralnie zmieniające się warunki prowadzą jednak do szybkiego podjęcia decyzji – Finch wspólnie ze swoim czworonożnym przyjacielem oraz częścią dobytku rusza w drogę, której celem jest odnalezienie bezpiecznej przystani. Wcześniej jednak uruchamia nowego robota...
Finch w kreacji Toma Hanksa tworzy wspólnie z psem Goodyearem oraz robotem Jeffem całkiem przyzwoite trio będące podstawą tej produkcji. Recenzowany obraz dostępny na Apple TV+ jest typowym filmem drogi, który nie zaskoczy nas zbyt wieloma rozwiązaniami fabularnymi – scenarzyści jednak napracowali się, by relacja głównych bohaterów przyciągała uwagę i to zadanie naprawdę im się udało. Jeff, któremu głosu użycza Caleb Landry Jones („Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”, „Twin Peaks”, „Uciekaj!”), nieporadnie, ale z wielkim entuzjazmem, uczy się radzić sobie w bardzo trudnych, nowych realiach – obserwacja tego procesu jest osią napędową wydarzeń, które rozgrywają się po opuszczeniu pancernego silosa. Choć na pierwszy rzut oka mechaniczny pomagier nie przypomina człowieka, swoimi reakcjami oraz nastawieniem wzbudza same pozytywne reakcje, niczym dziecko. Od pierwszych chwil kibicowałam nie tylko bohaterowi granemu przez Hanksa, ale również maszynie starającej się ze wszystkich sił sprostać oczekiwaniom swojego twórcy. Ponieważ w filmie nie uświadczymy zbyt wielu aktorów, przede wszystkim będziemy śledzić dialogi między Jeffem i Finchem – historie przytaczane przez mężczyznę, jak również uwagi robota, naprawdę wlewają sporo nadziei i nauki w serducho.
Caleb Landry Jones nie jest jedynym mocnym punktem obsady. Tom Hanks już w „Cast Away: Poza światem” udowodnił, że radzi sobie znakomicie, gdy jest sam na ekranie. W przypadku recenzowanego filmu jego wieloletnie doświadczenie widać już od pierwszych chwil. Finch to nieco już zmęczony życiem, ale bardzo poczciwy facet, który stara się przede wszystkim myśleć o bliskiej mu istocie. Aktor wywiązał się z powierzonego mu zadania naprawdę solidnie i, co jak co, nie można mu odmówić klasy. Przyjęcie roli nauczyciela robota nie przychodzi z łatwością, szczególnie jeżeli weźmiemy pod uwagę upływający czas oraz ograniczające warunki, ale w tym wypadku cel uświęca środki. Choć momentami mężczyzna nieco irytuje, w gruncie rzeczy chcemy, by jego podróż zakończyła się szczęśliwie.
Finch (2021) – recenzja filmu (Apple TV+). Jest przyzwoicie, choć przewidywalnie
Filmy utrzymane w klimacie postapo nie są niczym nowym – w kinematografii mieliśmy już okazję zobaczyć wiele produkcji, które skupiały się na przedstawieniu beznadziejnej sytuacji mieszkańców Ziemi, a recenzowany „Finch” swoim klimatem przypomina nieco „Jestem legendą”. W tym jednak było pewne wyzwanie dla reżysera Miguela Sapochnika oraz odpowiedzialnych za historię Ivora Powella i Craiga Lucka, by nadać opowieści nieco świeższego wymiaru. Czy to się udało? Scenariusz najnowszej propozycji nie jest pod żadnym względem odkrywczy, a śmiało można stwierdzić, że oprócz zakończenia, jest do bólu przewidywalny i oklepany. Koncepcja świata przedstawionego nie jest wolna od pewnych budzących wątpliwości założeń czy bezsensownych wydarzeń, jakie powinny doczekać się wyjaśnienia. Nie ukrywam, że liczyłam na retrospekcje, które rzuciłyby nieco więcej światła na tak drastyczną zmianę klimatu naszej planety. Jednocześnie twórcy nie pokusili się o drobne, ale znaczące, zwroty akcji, które nadałyby produkcji nieco więcej werwy, z czasem bowiem traci ona swoje tempo.
W obrazie wybrzmiewa jednak kilka podstawowych i wartościowych przekazów, a jednym z nich jest fakt, że choćby nie wiem co się działo, potrzebujemy przyjaźni i miłości, to one utrzymują nas na powierzchni. Dla głównego bohatera, który na pierwszy rzut oka wydaje się człowiekiem samotnym, ostoją był znaleziony w dramatycznym okolicznościach pies. To uczucie staje się tak mocne, że Finch za wszelką cenę stara się zapewnić bezpieczny byt swojemu przyjacielowi. Jednocześnie katastrofa, o której nie wiemy zbyt wiele, pokazała kolejną ciemną stronę ludzkości. W pewnym momencie mężczyzna śmiało i zdecydowanie stwierdza, że obecna sytuacja jest wyłącznie winą ludzi, że to im nie należy ufać. Nie wysoka temperatura, promieniowanie UV czy drastycznie zmieniająca się pogoda sprawiają, że trzeba niczym szczury chować się w zakamarkach – gorsze bowiem jest niebezpieczeństwo, jakie czyha pod postacią drugiego człowieka.
Oferta Apple TV+ nie należy do zbyt rozbudowanych, choć jej jakość stoi na naprawdę wysokim poziomie. „Finch” jest produkcją przewidywalną, która nie powinna nas zaskoczyć, jednak gra aktorska Toma Hanksa, wykreowany świat i główna koncepcja sprawiają, że warto dać mu szansę i sprawdzić go w wolny wieczór. A nuż skłoni Was do głębszych przemyśleń...
Atuty
- Niezastąpiony Hanks
- Interesująca kreacja świata przedstawionego (sprawne połączenie efektów specjalnych i scenografii)
- Znakomity duet Toma Hanksa oraz podkładającego głos pod Jeffa Caleba Landry'ego Jonesa
- To w gruncie rzeczy produkcja z całkiem pozytywnym przekazem
- Zakończenie
Wady
- Scenarzyści mogli zdradzić nieco więcej na temat katastrofy
- Film ma nierówne tempo
- Scenariusz jest nieco przewidywalny
„Finch” jest typową propozycją spod szyldu „one man show”, która przedstawi widzom niezbyt pozytywną wizję świata. Film miał możliwości, by być jeszcze lepszy, ale nadal pozostaje produkcją, którą warto sprawdzić.
Przeczytaj również
Komentarze (35)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych