Netflix Gry - przed gigantem rozrywki jeszcze długa droga
Gdy pojawiały się pierwsze plotki w kontekście wejścia w branżę gier przez Netflixa, nie ukrywam, że odczuwałem sporą ekscytację. Po kilku miesiącach doszło do pełnoprawnej premiery i... Cóż, mogło być lepiej.
Netflix, Netflix, Netflix… Jeśli każdy użytkownik Internetu, zna nazwę Twojej firmy, to zapewne - cokolwiek robisz - robisz to dobrze. Tak jest właśnie w tym przypadku, gdzie samą markę udało się zbudować niezwykle szybko. Osiągnięcie tak wielkich sukcesów w tak stosunkowo krótkim okresie jest czymś, obok czego nie można przejść obojętnie. I prawdopodobnie mówimy tu o platformie, która jak nic innego spopularyzowała model subskrypcyjny w branży popkultury.
Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że mówimy o największej marce w tym zakresie. Choć nie dokopałem się do najnowszych danych, to już te sprzed blisko 1.5 roku robią wrażenie - wtedy Netflix posiadał 192.95 milionów płatnych subskrypcji (via. statista.com). W ciemno można zakładać, że obecnie przekroczony został próg 200, a być może - skrajnie optymistycznie - nawet 250.
Świetnie potwierdzają takie przewidywania wyniki oglądalności największych produkcji. Film „Extraction” z Chrisem Hemsworthem został obejrzany ponad 99 milionów razy, a pierwszy sezon "Wiedźmina” aż 76 milionów razy. Co więcej, jeśli chodzi o debiutanckie odcinki niezwykle głośnego "Squid Game” - zobaczyły je 142 miliony widzów. To działa na wyobraźnię, prawda? Ano działa.
I nie może dziwić, że Netflix zamierza kontynuować ekspansję. Wszyscy doskonale wiemy, jaka branża jest od lat w natarciu i co stanowi naturalny rozwój po tym, jak podbije się rynek filmów i seriali. Tak jest, nasze ukochane gry wideo. Już w sierpniu dostaliśmy potwierdzone informacje na ten temat, a teraz wszystko ruszyło z kopyta.
Netflix Gry - o co chodzi?
Zacznijmy więc od początku, by wyjaśnić, czym właściwie jest „Netflix Gry”. Plotki o chęciach wejścia Netflixa do świata gier wideo krążyły już od jakiegoś czasu, a w bieżącym roku przybrały na sile. Pojawiały się doniesienia, przecieki, aż w końcu konkretne informacje. Wszystko nabierało rozpędu, ażeby w sierpniu uruchomić usługę w formie testu. A my mieliśmy na tyle szczęścia, że nasz kraj został wybrany jako królik doświadczalny.
Na start wrzucono nam dwie pozycje mobilne i, można rzec, bardzo bezpieczne. Mowa bowiem o Stranger Things 1984 oraz Stranger Things 3. Niewymagające projekty, całkiem dobrze przyjęte i bazujące na jednej z najsilniejszych marek na platformie. Całkowicie zrozumiały ruch. Z biegiem tygodni miało pojawiać się więcej tytułów, których zadaniem byłoby sukcesywne powiększanie oferty oraz samego grona odbiorców.
I tak też się stało. Zaledwie kilka dni temu, albowiem na początku ubiegłego tygodnia, usługa „Netflix Gry” wystartowała w pełnoprawnej formie. Lista gier się powiększyła? Jasne, ale bez szału. Do dwóch tytułów dostępnych w wersji testowej, dodano kolejne trzy - Shooting Hoops, Card Blast oraz Teeter Up. Nie kojarzycie tych nazw? Cóż, zero zaskoczenia. To nic innego, jak typowe i sztampowe gry mobilne.
Jasne, Mike Verdu (vice-prezes ds. rozwoju gier w Netflixie) zapowiada, że to dopiero początek ekscytującej przygody. Co więcej, same gry udostępniane są w ramach abonamentu w tej samej cenie - nie ma żadnych dodatków. Ale na ten moment nie widzę zbytnio tabunów graczy, które rzucą się na te pozycje, nawet jeśli są „darmowe”. Mogą nie kosztować nic, ale czas jest naszą najcenniejszą walutą.
Dużo wody upłynie…
Trzeba sobie więc zadać jedno pytanie. I powinni zrobić to zarówno potencjalni gracze, czyli my, jak i sam Netflix - w jakim kierunku zamierzają iść. Na ten moment trudno stwierdzić, co chcą zrobić. Mamy XXI wiek i nie sądzę, aby średniej jakości gry mobilne (z pojedynczymi przebłyskami czegoś lepszego) mogły zawojować rynek tej branży, która jest niezwykle hermetycznie zamknięta i szczelna.
Może jest to przetarcie szlaku przed czymś większym? Chciałbym w to wierzyć, ale niewiele na to wskazuje. Obawiam się, że Netflix może podejść do całej sprawy od strony zbyt korporacyjnej i postrzegać potencjalne projekty w świecie gier jako reklamę swojego głównego dania, a więc filmów oraz seriali. Takie zabiegi rzadko wychodzą dobrze, a wirtualne przygody tworzone jako forma promocji dla pełnometrażowych produkcji, które były pozytywnie odbierane, możemy policzyć na palcach jednej ręki.
Śmiem więc twierdzić, że naprawdę jeszcze dużo wody musi upłynąć w Wiśle i sporo odcinków zadebiutować na Netflixie, abyśmy mogli mówić o tym, czy ten plan ma szansę osiągnąć sukces. Nie przepadam za czarnowidztwem, ale na ten moment nie wygląda to najlepiej. Miała być wielka premiera, a dostaliśmy najwyżej skromny początek. Zapowiedzi były mocniejsze niż debiut - to niedobrze świadczy.
Podsumowując!
Obecnie nie jest najlepiej. Gry wideo to jednak na tyle specyficzne medium, że wystarczy jedna decyzja, jeden udany projekt, albo jeden głośny pomysł i wszystko może się zmienić niczym w kalejdoskopie. Na „dobre pierwsze wrażenie” nie ma już raczej szans, ale to nie oznacza, że wszystko można zakopać i wrzucić do szufladki z innymi nieudanymi pomysłami. Funkcjonowanie w popkulturze to nie maraton a sprint.
Osobiście zamierzam obserwować rozwój „Netflix Gry”. Firma ma wszystko - od środków, przez licencje, aż po zasięgi - aby osiągnąć sukces na każdym polu. Kluczem będzie więc odłożenie swojej pychy i chęci łatwego zarobku na bok. Tu potrzeba przemyślanego planu i próby zrozumienia graczy od ich strony. W innym wypadku może być średnio ciekawie. Odbiorcy usługi to oczywiście nieco inna grupa docelowa - znacznie szersza.
Niemniej, wszystko jest do zrobienia. Przede wszystkim należy mieć na uwadze, że jeśli coś jest do wszystkiego, to automatycznie jest do niczego. I wystrzegać się takich pomysłów.
Przeczytaj również
Komentarze (5)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych