Wilk, lew i ja (2021) - recenzja filmu [Kino Świat]. Ładne zwierzęta i niemożliwie naiwna historia
Młoda kobieta spędza noc w domu zmarłego dziadka. Następnego ranka ma wracać do siebie, lecz los chciał, że akurat tej nocy w lesie na wyspie rozbił się samolot wiozący do cyrku lwiątko, a przestraszona śnieżna wilczyca przyprowadziła do domu swoje szczenię. Życie...
Filmy familijne o zwierzętach to trochę królowie swojej własnej kategorii, obrazy proste scenariuszowo, powtarzalne, ciepłe i na pewno wymagające mnóstwo pracy i ekspertyzy przy obchodzeniu się ze zwierzętami. I zazwyczaj naiwne i dziurawe jak szwajcarski ser.
Wilk, lew i ja (2021) - recenzja filmu [Kino Świat]. Piękna pocztówka
Alma (Molly Kunz) jest studentką szkoły muzycznej i liczy się dla niej tylko perfekcja. Od ośmiu lat przygotowuje się do konkursu pianistycznego, na który pojedzie trójka najlepszych uczniów jej szkoły. Obecnie czuje się trochę rozbita, ponieważ właśnie zmarł jej kochany dziadek, który wychowywał ją po śmierci rodziców. Dziewczyna postanawia spędzić jedną noc w jego domu, zanim wróci do siebie, aby dalej przygotowywać się do konkursu. Tak się akurat złożyło, że właśnie tej nocy nad wyspą na której mieści się dom dziadka przelatywał mały samolot, przewożący świeżo pochwycone w Afryce lwiątko do cyrku, a że była burza, to maszyna rozbiła się (na szczęście lwiątku nic się nie stało, a zły pilot tylko lekko się poturbował). Dziewczyna usłyszała huk, więc następnego dnia, czekając aż jej wujek, Joe (Graham Greene) przyjedzie aby zabrać ją z wyspy, postanawia przejść się, zobaczyć co to było. Wychowująca swoje szczenię śnieżna wilczyca przestraszyła się hałasu, więc kiedy Alma wychodzi z domu, ta wpada do środka z małym i rozwala się wygodnie pod biurkiem dziadka. W lesie lew dosłownie spada dziewczynie z nieba, a wilczyca wkrótce zostaje bezprawnie schwytana i umieszczona w rezerwacie, więc Alma postanawia sama wychować młode zwierzęta.
Ponieważ dobre 3/4 filmu to po prostu główna bohaterka gadająca do dzikich zwierząt na pięknych tłach, całość wygląda trochę jak skandalicznie długa reklama perfum, płynu do kąpieli, czy innych żyletek i całkiem szybko zaczyna nudzić. W drugiej połowie pojawia się nawet jakiś tam konflikt, lecz najpierw przez dobrych 50-60 minut oglądamy po prostu szczerzącą zęby Almę i bawiące się ze sobą (zawsze podobnie) zwierzęta. Szanuję fakt, że to faktycznie lew i wilk tańczą przed kamerą, dzięki czemu widz może z bliska docenić ich piękno, lecz to trochę mało, jeśli nie stoi za tym przyzwoita fabuła.
Wilk, lew i ja (2021) - recenzja filmu [Kino Świat]. Bezsensowny scenariusz
[spoilery w dwóch kolejnych akapitach]
Historia przedstawiona w filmie jest raczej standardowa. Problemem są jej detale. Od rzeczy drobnych, jak skąd Alma bierze pieniądze na siedzenie w domu dziadka i opiekowanie się dwoma olbrzymimi zwierzakami, mimo że sama, zdaje się, nigdzie nie pracuje. Być może dziadek zostawił jej ogromny spadek, albo pochodzi z bogatej rodziny, jasne, ale wypadałoby chociaż marginalnie o ten temat w takiej sytuacji zahaczyć, aby go uwiarygodnić. Tego typu drobiazgów jest w dzisiejszym filmie cała masa. Pojedynczo nie są to może olbrzymie luki, które kompletnie psują odbiór filmu, ale kiedy co druga scena razi kolejnym niedopowiedzeniem, zaczyna to działać na nerwy.
Ale co tam takie drobnostki, kiedy w jednym momencie trwa obława na zwierzaki i absolutnie nikogo nie obchodzą przypadkowi ludzie kręcący się po okolicy, w której grasują kilkuletni lew oraz Wilk, a cały finał zasadza się na tym, że jeśli zwierzakom (i Almie) uda się dotrzeć do domu, to wszystko będzie dobrze. Z tym że wcale nie, bo przecież służby wciąż szukają dwóch niebezpiecznych zwierząt i wręcz strzelają na ślepo, kiedy zdaje się im, że coś widza (kolejna głupota). Lecz reżyser i scenarzysta w jednej osobie nie przejmuje się takimi detalami, więc po dotarciu na miejsce przechodzimy w czerń i akcja skacze do przodu o dobrych kilka miesięcy. Wszystko jest cudownie, happy end, przed wyjściem z kina można popatrzeć jeszcze na zwierzaki i przeczytać, że wciąż mają się dobrze i się przyjaźnią. Miło.
"Wilk, lew i ja" nie jest dobrym filmem. Można wybrać się na niego z kilkuletnim dzieckiem żeby nauczyć je czegoś o ochronie zagrożonych gatunków, poszanowaniu zwierząt w ogóle i kilku innych rzeczach, ale są na rynku produkcje udzielające tych samych lekcji w znacznie ciekawszy sposób. Historia wlecze się niemiłosiernie, a przez dobre pół filmu oglądamy po prostu jak główna bohaterka gada do zwierzaków, które nie potrafią jej odpowiedzieć i pokazuje jakie śliczne ma zęby. Ładna buzia, ale to za mało aby usprawiedliwić 100 minut siedzenia w kinowym fotelu.
Atuty
- Piękne zwierzaki i wyspa;
- Porządny morał.
Wady
- Nijaka, ciągnąca się jak ser historia;
- Większość czasu jedyną ludzką postacią na ekranie jest główna bohaterka;
- Mniejsze i większe dziury w fabule.
"Wilk, lew i ja" nada się na kinowy wieczorek z najmłodszymi domownikami, ale rodzice nie mają tu czego szukać. Dziury, których dziecko nawet nie zauważy, bezlitośnie biją po oczach dorosłych.
Przeczytaj również
Komentarze (5)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych