Resident Evil: Village - gra roku? - słaba konkurencja czy wysoka jakość
Odkąd Geoff Keighley skutecznie rozpoczynał karierę najbardziej znanego i nierzadko krytykowanego dziennikarza, branża gier zaczerpnęła co nieco od sąsiedniego filmowego medium. Przywołanie jego osoby jest oczywiście nieprzypadkowe. Przyczynił się do zorganizowania corocznego plebiscytu The Game Awards, dzięki któremu twórcy głośnych czy mniej zależnych projektów mogą choć przez moment poczuć się niczym oscarowi laureaci. Od kilku lat obserwujemy jednak coś lekko niepokojącego.
Społeczności krzyczą coraz głośniej o kiepskim doborze kandydatów na tron. Kwestia jak zawsze mocno dyskusyjna. Przypomnijmy, że The Game Awards jest przede wszystkich imprezą skierowaną na rynek amerykański. Selekcja odbywa się poprzez głosowanie na oficjalnej witrynie, lecz czy faktycznie głosy brane są pod uwagę? Nigdy się tego nie dowiemy. Ubiegłoroczna pandemiczna edycja została zdominowana przez The Last of Us: Part II deklasujące rywali w niejednej kategorii.
Załapać nie zdążył się Cyberpunk 2077, który nie zgrał się terminowo z imprezą oraz borykał się z popremierowym atakiem graczy na stan techniczny gry. W tym roku pojawia się w dwóch kategoriach co wywołuje skromne oburzenie. Temat przeznaczę na inny wpis. Dzisiaj wybierzmy się raz jeszcze na rumuńskie włości zahaczające o transylwaniową jurysdykcję lykantropii, wampiryzmu i modłów ku ocaleniu. Capcom jest nieco pechowym wydawcą. Nie w sensie dosłownym. Firma wyciągnęła surowe wnioski ze średnio udanej siódmej generacji konsol. Nadszedł czas zdobycia teoretycznie najważniejszego trofeum dla każdego współczesnego producenta gier. Konkurencja jakby lekko temu sprzyja.
Skowyt grozy
Pisząc te słowa jestem w trakcie lektury wydanej zupełnie oficjalnie, aczkolwiek "Nieoficjalnej historii Resident Evil" Alexa Aniela. Wydawnictwo wieloletniego redaktora PSX Extreme, Marcina Kosmana podjęło się zadania przetłumaczenia książki na język polski. Przeznaczona dla weteranów cyklu odsłania wspomnienia oraz komentarze twórców marki pierwszego jej dziesięciolecia. Osobiste wspomnienia autora przebijają się z faktycznymi odczuciami twórców po latach. To świetne uzupełnienie wiedzy dla wszystkich zainteresowanych nie tylko uniwersum lecz bogatą historią tej branży oraz gatunku survival-horror. Wspomnienia pierwszego spotkania z bryłowatym nieumarłym (mit zeskanowego oka w kostnicy nadal żyje) wracają zawsze kiedy widzę nową zapowiedź kolejnej numerycznej bądź odrestaurowanej odsłony. Zupełnie tak samo, gdy zapowiedziano Resident Evil: Village. W zasadzie oficjalnie potwierdzono. Branżowi insajderzy od dawna donosili o zupełnie niestandaradowych w realiach cyklu settingu.
Brnąc raz jeszcze przez pierwszą dekadę Resident Evil dzięki nowej lekturze, jestem pod wrażeniem podejścia wydawcy. Firma nie obawia się mocnych eksperymentów, choć czyni to bardziej zachowawczo nie odrzucając niezbędnych wymogów do stania się horrorem. Czy wioska skąpana w mrocznej aurze dzieci nocy jest straszna? Prawdą jest, że wampiry czy inne wilkołaki straszyły ludzi bardziej w pierwszej połowie XX wieku, tudzież jeszcze dawniej z ludowych podań o nocnych stworzeniach. Capcom nawet odwołuje się w najnowszej grze do trzech narzeczonych Draculi. Choć tutaj występują jako córki Dimitrescu, czyli wizerunkowej gwiazdy Resident Evil: Village. Pretensje o czas antenowy Alciny, wirtualnej inkarnacji Heleny Mańkowskiej nie powinny mieć zbytnio miejsca. Aparycja dominującej damy strasznego dworu szybko przykuła uwagę graczy jeszcze przed premierą. Ilość stworzonych memów o mniej lub bardziej wymownym charakterze mówi sama za siebie. Village to teatr kilku ciekawych straszydeł. Wioska kreowana na opuszczoną, podniszczoną i pogrążoną okultyzmem miejscowość nieopodal zamku Draculi w samej Transylwanii.
RE Engine wciąż nie zawodzi oczekiwań graczy. Dzięki stworzonej przez Capcom technologii, seria wybiła się z technicznej niszy, w której utkwiła po Resident Evil 5. Choć silnik MT Framework dawał radę jeszcze przez moment. Pamiętaliśmy jednak wyczyny grafików czy animatorów kiedy na świat ponownie przyszedł Resident Evil (2002) oraz jego fabularny prekursor, Resident Evil Zero (2003). Udało się osiągnąć podobny efekt "Wow" kiedy siódma, pisana narracją starej kasety VHS gra trafiła w nasze ręce. Stąd Village jest mimo wszystko, bardziej zachowawczym doświadczeniem. Czy gorszym? Raczej odmiennym. Więcej tutaj survivalu niż horroru, chociaż styl prezentacji, design zarówno postaci oraz świata przedstawionego zakrawa na zbrodniczą dokładność, dosłownie. Baśniowe pozory, która stwarza inspirowane szkołą Tima Burtona intro błyskawicznie zmieniają się w realistyczny festiwal krwi. Ethan Winters powinien otrzymać własną statuetkę za ilość poddanych prób cielesnych. Tortury bohatera trwają w najlepsze przez większość czasu rozgrywki.
Czas najwyższy?
Dlaczego Capcom mimo wszystko jest pechowy? Nie odniosłem się przypadkowo do całej inicjatywy The Game Awards. Powrót króla 32-bitowej ery gatunku, Resident Evil 2 (2019) znokautował wszystkich oczekujących. Kiedy w latach 90. Shinji Mikami projektował debiut marki, jego priorytetem stało się ujęcie zombie w prawdziwie strasznej, makabrycznej formie. Ten sam efekt udało się zrealizować po dekadach od premiery oryginałów. Pomimo tego, gra nie zwyciężyła, choć w pełni na to zasłużyła. Zbyt silna konkurencja w postaci Sekiro: Shadows Die Twice czy innego Death Stranding? Co do ostatniego, nikt nie miał wątpliwości, że Hideo oraz Geoff to dobrzy koledzy. Ten pierwszy wystąpił nawet w samej grze pod kryptonimem "Fan Ludensa". To było jednak dwa lata temu. 2021 rok nie tyle był słaby co wolniej się rozkręcił, chociaż już prawie się kończy. Resident Evil: Village pojawił się w maju, szturmem osiagając wysokie słupki sprzedaży. Dla fanów okazał się wybornym powrotem w koncepcyjne ramy czwartej odsłony. Wioska, zamek, zaszczucie? Znamy to już z hiszpańskiego Pueblo, miejsca akcji Resident Evil 2 (2005).
Sam odnoszę identyczne wrażenie podczas każdorazowej sesji. Czy to jakaś wada? Bynajmniej nie dla mnie. Koncepcja jedności czasu i miejsca wobec klasycznego podziału, sterowanie choć płynniejsze dzięki perspektywie z oczu bohatera, nadal jest celowo skrojone pod wyzwanie. Spróbujcie wyminąć lykantropicznych oprawców, zdziwicie się jaki to wyczyn bez odniesienia obrażeń. Tradycja zachowana. Konkurencja choć nie jest duża, lecz bardzo różnorodna. Od Deathloop po Psychonauts 2. Rzadko zdarzyło się w dotychczasowej historii The Game Awards aby zwycięzcą plebiscytu okazał się sequel. Z ubiegłorocznym wyjątkiem. Capcom nawet jeśli nie wygra, nie ma powodów do zmartwień. Przyjęcie gry okazało się fantastyczne, natomiast wszyscy nadal oczekujemy informacji o jakimkolwiek rozszerzeniu fabularnym. Historia makabrycznej farmy opętanych luizjańskich kanibali doczekała się potężnego pakietu dodatków. Częściowo ważnych i kompletnie randomowych. Już sam fakt nominacji daje wydawcy możliwość ponownego wydania Village z dumnym "Game of the Year Edition".
Ku temu potrzeba jednak nowości. Usprawnień graficznych nie trzeba, brakuje zatem nowego contentu. Ósma część legendarnej epopei o walce złego z gorszym , choć bazuje na fundamentach poprzednika - oferuje świeże spojrzenie na temat już dawno nie eksploatowany. Kiedy ostatnio obawialiście się starcia z nieczystej krwi wilkołakiem (prócz The Order 1886 czy Bloodborne, chociaż to inne gatunki)? Kiedy odwiedziliście tak mocarnie wystrojony dom kukiełek jak ten Beneviento?
Resident Evil: Village nie uderza tym samym rytmem grozy, balansuje go. Przy czym daje mocne pokłady intensywnej akcji. To jakby zadośćuczynienie odwiecznym malkontentom zarzucającym Resident Evil 4 powierzchowne traktowanie horroru. Z tego względu, jako weteran cyklu, chciałbym tego tytułu dla gry. Zadecyduje los. Rok chociaż skromny, lecz kreatywny w nowościach wydawniczych.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Resident Evil Village.
Przeczytaj również
Komentarze (62)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych