eFootball zabolał Konami. Twórcy muszą wrócić do korzeni
To, że w każdym tygodniu Konami zdecyduje się przeprosić fanów za eFootball, jest prawie tak pewne, jak to, że po niedzieli nastanie poniedziałek. Twórcy żałują paru decyzji i to widać gołym okiem.
Od premiery eFootball minęło już trochę i choć czas leczy rany, to tutaj… Cóż - nie zaleczył ani ran w sercu fanów, ani nawet ran wojennych, które po premierze pojawiły się na „ciele” samego Konami. Powiem więcej - mam wrażenie, że w każdym tygodniu zabliźnione ślady są stale rozgrzebywane, co powoduje dodatkowy ból i dyskomfort, nawet o tym myśląc. I nie ma w tym nic dziwnego.
Błędy należy piętnować i chyba każdy się ze mną w tej materii zgodzi. A uśmiercenie długoletniego PES-a, na rzecz próby pójścia w coś, co spodoba się dosłownie każdemu (za darmo to i ocet…), było dużym błędem. I nie mam absolutnie żadnych wątpliwości, iż Konami zdaje sobie z tego sprawę. Gdyby można było cofnąć czas, prawdopodobnie już dawno by to zrobili, a my dalej gralibyśmy w serię pod innym szyldem.
Oczywiście zmian było znacznie więcej, a decyzja wiązała się z oddziaływaniem nie tylko na portfele graczy, ale także ich podejście i podświadomość. Wrócę jeszcze do tego tematu w następnej części tekstu. I podobnież wrócić powinno Konami. Nie jednak do tematu, a do swoich korzeni. Przypomnieć sobie, czym zdobyli serca fanów piłki nożnej i jak kupili sobie ich przychylność na długie lata.
Zmiany to więcej, niż nazwa
To, w jaką stronę poszło Konami ze swoją piłkarską marką, wykracza bardzo mocno poza zwykłe przemianowanie tytułu. Mówimy także o zmianie formy dostępności, innym modelu biznesowym, odmienionej zawartości i świeżym podejściu (choć, prawdę mówiąc, bardziej przypomina ono niestety przeterminowany produkt). Tak wiele zmian w tak krótkim czasie i stanowiących taką niespodziankę. To nie mogło się udać.
Ludzie, choć potrafią się błyskawicznie przystosowywać do nowych sytuacji, wolą stabilizację. Nie lubimy, gdy wpycha nam się coś do gardła. Jeśli zmiany, to ewolucja, a nie rewolucja. Tu postawiono wszystko na jedną kartę i zdecydowanie można było tego uniknąć. A fakt, iż po premierze strach nie został rozwiany, tylko jeszcze bardziej rozbudzony… Cóż, to zdecydowanie nie pomogło.
Gołym okiem widać, jak cała sytuacja zabolała twórców. Właściwie sami to przyznają, co jakiś czas przepraszając swoich fanów. Tu nie skończyło się na jednym przyznaniu do błędu - cały czas możemy czytać między wierszami o tym, jak jest im głupio i jak bardzo żałują sytuacji, do której doprowadzili. Odnoszę wrażenie, że mamy do czynienia z ludźmi, których zjada poczucie winy, a przeprosiny zawsze odciążają sumienie.
Jestem przekonany, że chcą zmienić sytuację i przełożenie daty premiery pierwszej dużej łatki jest tego najlepszym obrazem. Nie spodziewali się, że do poprawy będzie tak wiele. Zamierzają więc dołożyć wszelkich starań, aby zaserwować nam produkt, który spełni przynajmniej część postawionych przez nimi oczekiwań. Konami postawiło na rewolucję, ale ta poszła w złym kierunku. Zjadła własny ogon.
PES to wciąż potęga
I w całym tym negatywnym wydźwięku należy pamiętać o jednym - Pro Evolution Soccer wciąż jest potężną marką i taką, która w dalszym ciągu wywołuje dobre emocje. Koniec końców zmiana nazwy była najlepszą decyzją - dzięki temu wszystko co złe, bolesne i smutne będzie kojarzone z eFootball, a nie PES-em. Ten drugi dalej ma spore grono fanów, a ubiegłoroczna odsłona dalej ma masy osób na serwerach.
Konami po prostu musi sobie o tym przypomnieć. Jak wspomniałem w mojej recenzji gry (którą możecie przeczytać tutaj, a do której serdecznie zapraszam), zdaje się, że twórcy postanowili wystartować od początku. Zapomnieć o latach prac nad serią i wyzerować dziedzictwo. A to nie jest dobre. Ich ogromną siłą było doświadczenie zdobywane z odsłony na odsłonę i poprawianie serii, aby odpowiadać na wołania i prośby fanów.
Jedno potknięcie, nawet jeśli bardzo mocne, nie powinno przekreślać całkowicie lat pracy i budowania pozycji na rynku. O tym jednak nie ja powinienem zdawać sobie sprawę, a sami twórcy. Jeśli tylko przypomną sobie wszystko, na co pracowali, a potem przełożą to na poprawę obecnego produktu… Będzie dobrze. Nawet jeśli pozostanie w tym samym modelu biznesowym i wydawniczym. Zawartość to jedno, ale gameplay to drugie.
Podsumowując
Ku pokrzepieniu, nie wszystko stracone! Osobiście wciąż wierzę, że Konami potrafi wykorzystać ogromne doświadczenie zdobywane na lata i przypomnieć sobie, o co właściwie chodzi w grach piłkarskich. Potknięcia i rany bolą, ale największym błędem jest niewyciąganie wniosków z potknięć. To po tym poznaje się zwycięzców i podobnież po tym poznaje się tych, którzy realnie ponoszą porażki.
Jeśli już sumienie ich gryzie (być może pali się pod tyłkami od finansowej wtopy), jest to najlepsza forma trampoliny, żeby się odbić. Może już nie na szczyt i może nie, aby uratować całkowicie swoją reputację, ale spróbować zawsze warto. Choćby do poziomu, który pozwoli przynajmniej w małym stopniu cieszyć się meczami rozgrywanymi na wirtualnych boiskach.
Droga do tego rzeczywiście długa i kręta, ale skoro Konami przełożyło premierę obiecanej łatki, wydają się zdawać z tego sprawę. A to już coś, co pozwala z optymizmem zerkać w przyszłość. Jasne - takie przesunięcia mogą irytować i na pewno to robią. Niemniej, przypadek Halo Infinite pokazuje, iż takie działanie może okazać się zbawienne i działać cuda. To co? Czekamy i liczymy, że Konami zamierza wyciągnąć wnioski.
Przeczytaj również
Komentarze (27)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych