10 niszowych filmów z 2021 roku, o których nie słyszałeś, a powinieneś
Po raz kolejny wracamy z corocznym podsumowaniem ostatnich dwunastu miesięcy, tym razem wybierając dziesięć niszowych filmów, które można było w tym roku zobaczyć, głównie na festiwalach. Na liście jest zarówno kino społeczne, jak i propozycje czysto rozrywkowe. Z jednej strony pozycje służące zdecydowanie poprawieniu nastroju, a z drugiej mroczne, chwytające za gardło opowieści.
“Niszowość” jest oczywiście pojęciem mocno kontrowersyjnym i w dobie błyskawicznego dostępu praktycznie do wszystkiego może być rozumiana w przeróżny sposób. Dobrze to widać w podobnych zestawieniach, które ukazują się na zagranicznych serwisach, gdzie często trafiają obrazy mające normalną dystrybucję kinową, także w naszym kraju. W tym wypadku ten termin odnosimy do produkcji, które pojawiały się na festiwalach filmowych, często zresztą nie będąc nawet specjalnie reklamowane. Znajdują się tu zarówno dzieła uznanych twórców, jak i tych, którzy znakomicie zaczynają karierę reżysera filmów pełnometrażowych.
Świadomie zrezygnowałem tu zatem z takich pozycji jak choćby “Green Knight”, “Jeźdźcy sprawiedliwości”, “Aida” czy też “Titane”. Pierwsze trzy były już pokazywane w kinie w 2021 roku i choć trafiły na wiele list wspomnianych serwisów, niezwykle trudno nazwać je w tym kontekście filmami “niszowymi”. W przypadku czwartego odpowiedni rozgłos zapewniła główna nagroda na Festiwalu w Cannes, za sprawą której wszyscy kinomaniacy usłyszeli o tym niezwykle oryginalnym dziele. Skupiłem się zatem na kinu festiwalowym i filmach niemających dystrybucji kinowej w Polsce albo pokazywanych u nas wyjątkowo krótko. Zdaję sobie sprawę, że taki wybór ma swoje ograniczenia; mowa tu bowiem o pozycjach, które ciężko znaleźć w regularnym obiegu. Coraz aktywniejsza rola platform streamingowych, także tych funkcjonujących w naszym kraju - tak jak Pięć Smaków VOD czy Nowe Horyzonty - dają jednak nadzieję, że dzieła te niedługo będzie można zobaczyć w Internecie.
Luzzu
“Widz normalny wychodzi, widz kultowy zostaje!”. Nietrudno tym właśnie cytatem, pochodzącym z jednego ze skeczów kabaretu Mumio, podsumować takie festiwale jak Nowe Horyzonty. Czasami jednak zdarza się, że wśród wielu mniej lub bardziej udanych eksperymentów formalnych znajdzie się produkcja, która może zadowolić również nienawykłego do przeróżnych filmowych ekstremów widza. Tak jest niewątpliwie w przypadku niezwykle ciekawego, maltańskiego filmu, portretującego człowieka, który stara się kontynuować rodzinną tradycję. Tytuł odnosi się bowiem do nazwy tradycyjnej łodzi, na której pływa główny bohater, zarabiający pieniądze dzięki połowom ryb. Coraz większa konkurencja, połączona z coraz niższymi standardami w przemyśle gastronomicznym sprawiają, że staje on wobec problemu: czy kontynuować swą pasję czy też wyrzec się części własnej tożsamości, po to by móc utrzymać rodzinę. Debiutancki film Alexa Camilleriego subtelnie zarysowuje ów dylemat, pokazując los w gruncie rzeczy dobrego człowieka, którego okoliczności zmuszają do coraz gorszych wyborów.
Mandibules
Nowy obraz Quentina Dupieux, znanego nie tylko z takich filmów jak “Mordercza opona” czy “Deerskin”, ale również jako DJ Mr. Oizo, był pokazywany na przeróżnych festiwalach. Zarówno tych poświęconych kinu gatunkowemu (Octopus, Splat Film Fest), jak i bardziej tradycyjnych (Nowe Horyzonty). Świadczy to o tym, że Francuz zdołał zjednoczyć wokół siebie różnych filmowych fanów i trudno się temu dziwić. Najnowszy obraz to rodzaj przedziwnej komedii, portretującej parę nieudaczników, przypominającą liczne duety francuskiego kina z poprzednich lat (choćby ten ze słynnych “Jaj” Bertranda Bliera). Nietypowo jednak koledzy Manu i Jean-Gab w bagażniku swego samochodu odkrywają wielką muchę i postanawiają się nią zaopiekować. Choć sam pomysł nie został tu chyba do końca wykorzystany obraz ten ogląda się z prawdziwą przyjemnością jako lekką, odprężającą komedię, głównie dzięki wspomnianemu duetowi poczciwych głupków. Byku-film!
Niebieski narożnik
Troszeczkę narzekałem w tym roku na azjatyckie produkcje sportowe, więc trzeba - dla równowagi - wspomnieć o innym, tym razem świetnym filmie. Pokazywany na Pięciu Smakach obraz Keisuke Yoshidy skupia się na kilku bokserach, robi to jednak zupełnie inaczej niż standardowe kino tego typu. Bohaterami są tutaj m.in. trener, który z sobie tylko znanych powodów powraca na ring i przegrywa wszystkie swoje walki, co nasuwa - skądinąd całkiem słuszne - pytanie czy jest w stanie jeszcze czegokolwiek nauczyć. Młody niezguła, który przybywa do klubu, po to by nabrać pewności siebie, a po kilku treningach zaczyna sobie radzić coraz lepiej. Wreszcie najzdolniejszy zawodnik, powoli dostrzegający pierwsze oznaki “zmęczenia materiału”. Twórca z wyczuciem żongluje tymi wątkami, pokazując również realia współczesnej Japonii, dzięki czemu kino sportowe staje się tu wehikułem, służącym do podglądania życia współczesnych ludzi w najdalszych zakątkach świata.
Ale miazga!
Horror z ducha “Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”, który jednak na każdym kroku stara się zaskoczyć widza. Bardzo nietypowy jest już jego główny bohater. Grany przez Bena O’Toole’a, Rex właśnie wychodzi z więzienia, do którego trafił za czyn, za sprawą którego przez jednych został okrzyknięty zbrodniarzem, podczas gdy inni widzą w nim bohatera. Traf (i to dosłownie!) sprawia jednak, że ląduje on wprost na podwórku wyjątkowo dziwacznej rodzinki o krwiożerczych zapędach. Film Alistaira Griersona to w żadnym wypadku nie dzieło spełnione, ale całkiem sprawna żonglerka typowymi motywami kina grozy, zmieszana z wyjątkowo czarnym humorem. Co najmniej poziom wyżej niż choćby netflixowe “Złe dni”.
Kręgosłup Nocy
O uwagę prosi się teraz fanów mocno staroświeckiej animacji, zwłaszcza spod znaku Ralpha Bakshiego, którego twórczością zresztą bezpośrednio inspirowali się autorzy tej produkcji. Świadom jestem bowiem tego, że już sam trailer może niektórych zniechęcić do oglądania, ale jeśli lubicie tego typu kreskę, a także przeznaczone zdecydowanie dla dorosłych dark-fantasy, nie powinniście się zawieść. Obraz ten tworzono przez kilka lat, techniką rotoskopową, a opowiada on o tajemniczej roślinie, która daje potężną moc, wykorzystywaną później przez różnych despotów. Produkcja mocno podzieliła widownię, zachwyceni nią byli przede wszystkim ci, którzy wychowali się na podobnych filmach.
Lekcje języka
O tym, że koronawirus wpłynął na świat filmu nie trzeba nikogo przekonywać, ale wpływ ten nie ograniczył się wyłącznie do problemów z dystrybucją filmową i kolejnej ofensywny stron streamingowych na obszar zwykle zajmowany przez kina. Pandemię widać było także w samych fabułach. Począwszy od zwycięzcy Berlinale, rumuńskiego dzieła “Niefortunny numerek lub szalone porno”, poprzez kameralne “Malcolm i Marie”, a skończywszy na jednym z hitów American Film Festival. W gruncie rzeczy obserwujemy tu bowiem rozpisany na zaledwie dwie osoby komediodramat, w którym niespodziewane, prowadzone przez Internet lekcje języka hiszpańskiego, stają się początkiem niezwykłej relacji nauczycielki Carino z jej uczniem Adamem. Choć dzieli ich praktycznie wszystko, powoli stają się oni sobie bliscy. Mimo zaś pewnych wątpliwości co do scenariusza i dość naiwnego zakończenia, dzieło to ogląda się świetnie. Głównie za sprawą doborowego duetu aktorskiego. Reżyserka obrazu, Natalie Morales znakomicie odtwarza przesympatyczną mieszkankę Kostaryki, a Mark Duplass bawi się swym scenicznym wizerunkiem dziwaka. Prawdopodobnie najlepiej poprawiający humor film z tego zestawienia.
Ostatnia krew wilków
Sam nie wiem czy to brak tego typu widowisk w ostatnich latach czy też inne czynniki sprawiły, że seans sequela do “Krwi wilków” Kazuyi Shiraishiego wziął mnie totalnie z zaskoczenia. Już pierwsze sekwencje aresztowania grupy przestępczej przez policję robią niesamowite wrażenie, jednocześnie ustalając ton opowieści. Przeciwnikiem głównego bohatera, detektywa Shuichiego Hioki będzie bezwzględny gangster Shigehiro Uebayashi, który właśnie wychodzi z więzienia. Nie tylko to prowokuje do skojarzeń z panem Dariuszem ze “Ślepnąc od świateł”, bo choć dzieli ich wiek, łączy z kolei zamiłowanie do wszelkiego rodzaju sadystycznych gierek, służących pognębieniu przeciwników. Trzecim w tym układzie jest młody Kota Chikada (znany z “Alice in Borderland” Nijiro Murakami), mający zinfiltrować rodzącą się na nowo organizację przestępczą, co oczywiście nie skończy się dla niego dobrze. “Ostatnia krew wilków” to znakomicie zrealizowany, niezwykle krwawy i brudny kryminał z yakuzą w tle, który wart jest zobaczenia, nawet jeśli nie zna się pierwszej części.
Bull
Są tacy aktorzy, którzy wiecznie grają jedną rolę. Nawet jeśli pytanie “Where is Jessica Hyde?” już dawno się zdezaktualizowało. Neil Maskell znów zatem odtwarza kolesia będącego skrzyżowaniem dużego dziecka z bezwzględnym mordercą, który powraca w rodzinne strony, aby zemścić się na grupie przestępczej, z którą był wcześniej związany. W miasteczku rozpoczyna się krwawa jatka! Obraz Paula Andre Williamsa wpisuje się w ciąg typowych brytyjskich thrillerów o lokalnych przestępcach, nad którymi unosi się proletariacki duch. Pochwalić tu należy bardzo dobrze kreowaną atmosferę ciągłego zagrożenia, zganić za to końcówkę, mocno psującą ogólne wrażenia. Nadal jednak mamy tu do czynienia ze świetną produkcją, którą można oglądać do 19. grudnia na stronie Splat Film Fest.
Susza
Solidny film Roberta Connolly’ego, którego scenariusz został oparty na popularnej książce Jane Harper. Bohaterem jest tu agent federalny, powracający do miejsca, w którym spędził dzieciństwo. Okoliczności tej wyprawy nie są jednak szczęśliwe: nie dość, że przybywa na pogrzeb swojego przyjaciela, to jeszcze - wedle ustaleń przeprowadzonego właśnie śledztwa - zabił on swoją żonę i dziecko, a następnie popełnił samobójstwo. Grany przez Erica Banę, Aaron Falk naturalnie postanawia się przyjrzeć sprawie, problemem jest jednak to, że lokalni nie traktują go przyjaźnie. Jego wyprowadzka z nękanego przez suszę rejonu została bowiem spowodowana tragicznym zdarzeniem, o którego spowodowanie oskarżono właśnie jego. Oba wątki przeplatają się w tym obrazie nieustannie, decydując zresztą o tym, że nie mamy tu do czynienia ze standardowym kryminałem, a raczej produkcją z ducha “True Detective”. Nie tak dobrą jak pierwszy sezon, ale mającą liczne atuty w postaci nieźle napisanych postaci, ciekawej, bo oryginalnej lokalizacji, i fabuły trzymającej w napięciu do końca.
Dom nocny
Film Davida Brucknera stał się jedną z ofiar pandemii koronawirusa; pierwszy raz pokazywany był bowiem już w 2020 roku, później jednak nie był dystrybuowany i w większości krajów zadebiutował rok później. U nas miał króciutki okres kinowej dystrybucji, ale nie zdołał zainteresować dużego grona fanów. A szkoda, bo jest to produkcja, która lokuje się najbliżej dobrego, klasycznego horroru, z tych pokazywanych w bieżącym roku. Bohaterką jest tu wdowa, która po niespodziewanej, samobójczej śmierci męża stara się dotrzeć do prawdy o ostatnich dniach jego życia. Mieszkając w opuszczonym domku na uboczu odkrywa, że małżonek miał wiele sekretów, które mogły się przyczynić do jego tragicznej śmierci. Głównym atutem obrazu jest znakomita Rebecca Hall, nie tyle prezentująca tu poszczególne stadia żałoby, co raczej odgrywająca postać radzącą sobie w przeróżny sposób z narastającym smutkiem i niepewnością. Jak na rasowy horror przystało “Dom nocny” potrafi również kilkukrotnie solidnie przestraszyć, często w zupełnie nieoczekiwany sposób.
Przeczytaj również
Komentarze (24)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych