Saints Row kupuję w ciemno. O tym, dlaczego pokochałem zwariowaną serię
Dekadę temu, dość niespodziewanie, zakochałem się w trzeciej odsłonie serii Saints Row i właściwie zapoczątkowała ona u mnie chęć sprawdzania porytych produkcji. Wierzę, że nadchodząca odsłona wskrzesi tę zajawkę.
Czego oczekuję po grach fabularnych? Cóż, różnie. Zazwyczaj chodzi przede wszystkim o kapitalną historię, sposób jej podania oraz mechaniki, które powinny iść z jednej grupie z tymi elementami. Chcę, żeby wszystko się zazębiało i oddziaływało na mnie poprzez całe spektrum emocji. Grając w produkcje fabularne, chcę się śmiać, płakać, krzyczeć w duchu i być zaskakiwanym. Im więcej wrażeń, tym lepiej.
W tym wszystkim kluczowym słowem jest jednak „zazwyczaj”. To prawda, że w większości przypadków rzeczywiście poszukuję takich doznań. Niekiedy jednak mam potrzebę chwycenia czegoś innego. Chęć, którą można zamknąć w słowach „beztroskiej frajdy”. Bywa tak, gdy całkowicie próbuję odciąć się od otaczającego mnie świata i potencjalnych problemów, które mogą zaprzątać mi głowę. Wszak każdy z nas czasem jakieś ma.
W takich chwilach szukam gier, które dadzą mi masę śmiechu, zabawy i niczym niezmąconego komizmu. Dokładnie tego poszukiwałem ponad dziesięć lat temu, w 2011 roku. Wtedy też trafiłem na Saints Row: The Third. Tytuł, który oczarował mnie już samymi materiałami prezentowanymi na YouTube oraz zwiastunami. Kupiłem, zainstalowałem, odpaliłem i… Przepadłem. Wsiąknąłem bez reszty.
Motylki w brzuchu
Zdaję sobie sprawę, że z rzucaniem określeń jak „zakochałem się w czymś” albo „coś wywołało u mnie depresję” trzeba dziś uważać, albowiem bardzo łatwo kogoś zrazić, ale pozwolę sobie napisać, że po kilku pierwszych minutach w Saints Row: The Third poczułem motylki w brzuchu. To była miłość od pierwszej misji. Pierwszego wystrzelonego naboju. Pierwszej przejażdżki furą. Pierwszego wypadu na miasto.
A żadne (od czasów GTA San Andreas) nie dało mi tylko radości, co to, w którym rozgrywała się akcja trzeciej części perypetii gangu Saints. Właściwie żadna podobna gra z otwartym światem od czasów kultowej odsłony Grand Theft Auto nie dała mi tak dużo przyjemności z obcowania z nią. Co więcej, tu powaga umoczona była w wywarze z komizmu i podana wraz ze szczyptą czarnego humoru. Mieszanka wybuchowa.
A co dalej?
Całość przeszedłem z wielką przyjemnością. I czekałem na następcę. Dostałem go szybciej, niż mogłem się spodziewać. Właściwie Volition wrzuciło co najmniej czwarty bieg i już po niespełna dwóch latach zaserwowali nam pełnoprawną kontynuację, której akcja rozgrywała się po wydarzeniach z poprzedniczki. Choć wiele osób na to narzekało, dla mnie było to ogromną zaletą - powrót na stare śmieci i do starych bohaterów.
Oczywiście poziom absurdu był w trzeciej części tak podkręcony, że teraz, aby pójść wyżej, twórcy musieli zrobić coś kosmicznego. Dosłownie. Mierzyliśmy się więc z pozaziemską cywilizacją, która postanowiła zajść nam za skórę. Nie bawiłem się już tak dobrze, jak w przypadku „trójeczki”, ale ponownie przeszedłem całość z szerokim uśmiechem na twarzy. Wiecie, gdy się coś kocha, jest się ślepym na wady.
Choć nawet miłość ma swoje granice. Tą była dla mnie chęć postawienia kolejnego kroku w stronę absurdu. Uczyniono to za pomocą samodzielnego dodatku do Saints Row IV. Było już wszystko na Ziemi, był kosmos, więc co zostało? Zgadza się - pozaziemskie wymiary. W tym przypadku podróżowaliśmy do piekła, aby zmierzyć się z samym szatanem. Już wtedy brzmiało to, jak „za dużo”.
Niestety nawet dla kogoś pałającą tak dużym uczuciem do serii, była to granica. Przejść, przeszedł, ale głównie z szacunku do serii. Drugiego podejścia natomiast nie zrobiłem - tu już z szacunku do swojego czasu i siebie. Wtórność biła po oczach, a ja miałem wrażenie, że gram dokładnie w to samo, co w Saints Row IV, ale z lekko zmienionymi teksturami i podbiciem czerwieni poprzez filtry. Troszkę się wtedy obraziłem.
To nie mógł być koniec
Czułem jednak, że to nie jest jeszcze ostatnie słowo. I gdy zaczęły pojawiać się pierwsze przecieki o kolejnym Saints Row, nieco się bałem. Nie wiedziałem, co teraz zamierzają zrobić, aby zaserwować jeszcze większy absurd. Albo jakieś multiwersum i podróże w czasie, ale robimy grubą krechę i idziemy w stronę rebootu lub prequela. Na szczęście Volition nie zawiodło i postawili na to drugie. Wybaczyłem błędy sprzed lat.
I wyglądało na to, że wiedzą, co robią. Do teraz mam takie wrażenie. Nadchodząca odsłona daje mi vibe z Saints Rów The Third i sprawia, że oglądając zwiastuny, czuję się podobnie, jak wtedy, gdy robiłem to w 2011 roku. Znów mam wrażenie, że szykuje się coś nowego, czego jeszcze nie znam, a co zdecydowanie chcę poznać. Ponownie zamierzam rzucić się w wir tego komizmu bez zabezpieczeń.
Przy każdym zwiastunie odnoszę wrażenie, że to naprawdę może się udać. A jednak moje wnioski nieco gryzą się z tym, co czytam w komentarzach. Bardzo często przewijają się głosy, że „te kolorowe włosy i cukierkowe postacie, jasno wskazują, że to produkcja dla dzieciaków”. Cóż, przypomnę tylko, że to seria, która słynie z faktu, że kolorowi bohaterowie w stroju rodem z wybiegu modowego paradują z metrowym dildo w rękach. Serio absurdem są tu włosy?
Czekam i biorę w ciemno
Kupowanie gier w przedsprzedaży jest dziś kwestią bardzo kontrowersyjną i czymś, co właściwie często okazuje się decyzją przestrzeloną - zwłaszcza w czasach eFootball czy odświeżonej trylogii Grand Theft Auto. Volition mnie jednak jeszcze nie zawiódł przy okazji pełnoprawnej odsłony, więc i teraz dam im szansę. Czy to będzie gra na miarę legendarnej już Saints Row The Third? Nie mam pojęcia.
Czy jednak będę się bawił dobrze? Nie mam wątpliwości, że tak. To od samego początku wygląda dokładnie na typ gry, która postawi komizm na pierwszym miejscu, a dopiero później zadba o to, żeby fabuła się spinała, a misje intrygowały. Dostaniemy komedię, której twórcy dorzucą kilka mechanik z gier wideo, abyśmy mieli poczucie, że sami jesteśmy tego częścią. I ja to kupuję
Już teraz wiem, że do Saints Row (2022) będzie trzeba podejść z odpowiednim dystansem. Do autorów gry, do siebie, a przede wszystkim do tego, co zaprezentuje sama gra. To właśnie za to ją pokochałem - ona zdaje się śmiać sama z siebie, a jednocześnie oferować rozwiązania, które znajdziemy w największych produkcjach AAA z otwartymi światami. To coś zupełnie innego, a jednocześnie znanego. To właśnie Saints Row.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Saints Row (2022).
Przeczytaj również
Komentarze (35)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych