The Silent Sea (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Koreańskie science-fiction z umierającą Ziemią w tle

The Silent Sea (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Koreańskie science-fiction z umierającą Ziemią w tle

Roger Żochowski | 28.12.2021, 21:00

Kinem azjatyckim interesuję się od dziecka, ale nie pamiętam jeszcze takiej szajby na koreańskie seriale jak obecnie. Wszystko dzięki Netfliksowi i "Squid Game", które stało się fenomenem na całym świecie. Czy "The Silent Sea" będzie kolejnym tytułem z Azji, który rozbije bank oferując odpowiednią jakość? 

Mimo iż w Sieci nie brakuje takich analogii, to jednak gatunkowo mamy do czynienia z zupełnie innym serialem, który nie ma aż tak dużego potencjału by porwać mainstreamowego widza. Azjatyckie kino nigdy nie było zbyt mocne w produkcjach rozgrywających się w kosmosie i "The Silent Sea" miało spory potencjał, by to zmienić. Koreańczykom na pewno udało się stworzyć bardzo intrygującą wizję świata, która nie jest znowu tak mocno oderwana od rzeczywistości. Według Światowej Organizacji Zdrowia do 2025 roku aż połowa populacji naszej planty będzie zamieszkiwała obszary dotknięte niedostatkiem wody, a w kolejnych latach kryzys ten będzie się tylko pogłębiał.

Dalsza część tekstu pod wideo

"The Silent Sea" idzie o kilka kroków dalej w tej ponurej wizji - Ziemia już od jakiegoś czasu boryka się z suszą stając się jedna wielką pustynią, rolnictwo praktycznie nie istnieje, morza zniknęły, deszcz z nieba to niemalże cud, posiadanie zwierząt jest zabronione, szanse na przeżycie rodzących się dzieci mocno zmalały, a woda jest rozdzielana zgodnie ze statusem społecznym odbiorców. Czytaj - ci najbiedniejsi stoją w ogromnych kolejkach, by coś im do kubeczka skapło. I chyba głównie na tym poziomie - mocno obnażającym ekonomiczne nierówności społeczne - serial można w pewnym sensie porównać do "Squid Game". Jednak bohaterowie walczą o zupełnie inną stawkę w zupełnie innej "grze". Ziemia umiera, a widmo nadchodzącej klęski jest momentami przerażająco wiarygodna.

The Silent Sea (2021) – recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Księżycowa baza 

The Silent Sea (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Koreańskie science-fiction z umierającą Ziemią w tle

Tymczasem w tak niekorzystnych realiach południowokoreańska agencja walcząca o przetrwanie naszej rasy na błękitnej niegdyś planecie organizuje misję na księżyc, której celem jest odzyskanie nieznanej próbki substancji w ciągu 24 godzin i zwrócenie jej na Ziemię. Problem polega na tym, że z personelem bazy, do której ma udać się ekspedycja, stracono kontakt pięć lat temu, z czym wiązała się śmierć ponad 100 osób. Oficjalnie - w wyniku wycieku promieniowania - ale już po pierwszym odcinku wiemy, że sprawa będzie miała drugie dno, nie zabraknie skrywanych przez rząd tajemnic i zagrożeń, które czyhają na śmiałków próbujących zrealizować cele księżycowej misji.

Z postaciami mam jednak pewien problem. Główne skrzypce w tej historii grają dwie postacie. Bae Doon, znana szerszej publiczności z roli w „Atlasie chmur” z 2012 roku i z serialu „Kingdom” na Netfliksie, wciela się w nieco arogancką i nieufną wobec agencji astrobiolog Song Jian, która rusza na misję by poznać prawdę o tym co stało się w bazie na księżycu i jaki los spotkał jej siostrę zaangażowaną tam w badania mające ocalić Ziemię przed zagładą. Z kolei Gong Yoo, kojarzony pewnie przez niektórych z Zombie Express i epizodycznej roli we wspomnianym Squid Game, gra Hana, oddanego misji i agencji kapitana walczącego o życie swojej córki przebywającej w szpitalu. Te dwie postacie są motorem napędowym historii, w czym pomagają retrospekcje z życia przed misją rodem z „Lostów”. Obie postacie mają nieco odmienne podejście do celów misji, choć moim zdaniem brakuje w tej relacji większej iskry. Przyzwyczailiśmy się już do tego, ze w kinie azjatyckim aktorsko jest bardzo ekspresyjne, często wręcz wydaje się nam przesadzone, tutaj z kolei aktorzy sprawiają wrażenie, jakby niespecjalnie na graniu im zależało, podchodząc do wielu zagrożeń ze stoickim spokojem, bez emocji. 

Co gorsza, pomijając główną parę bohaterów reszta załogi to niestety dość anonimowe postacie, których losami niespecjalnie się przejmujemy, bo dostają za mało czasu, by móc ich nawet momentami odróżnić. Chociaż wartością dodaną dla części fanów może być Lee Joon, były członek K-popowego boysbandu MBLAQ, grający jednego z kapitanów. Ale przecież doskonale wiemy, że jak do tajnej bazy, w której już na wejściu trafiamy na dziwnie wyglądającego denata, wchodzi kilkuosobowa grupa, to z czasem będzie się ona kurczyć w tajemniczych okolicznościach. I tym schematem podąża „The Silent Sea”. Ośmioodcinkowy serial oparty jest na krótkim filmie wyreżyserowanym przez Choi Hang Yonga i niestety czuć, że materiał źródłowy nie był wystraszający by zapchać nim tyle czasu antenowego. Produkcja rozwija się więc bardzo powoli, stopniowo budując napięcie i odkrywając kolejne karty. Bez problemu dałoby się całość zamknąć w 2-3 odcinkach mniej z korzyścią dla dość sennej narracji. Co zresztą kontrastuje z faktem, że zespół ma zaledwie 24 godziny na wykonanie misji.

The Silent Sea (2021) – recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Alien spotyka Interstellar

The Silent Sea (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Koreańskie science-fiction z umierającą Ziemią w tle

Twórcy serialu bez skrępowania korzystają z klasyki gatunku, mamy więc momenty, w których załoga zwiedza bazę z dzierżonym w dłoni detektorem ruchu. Znajdziecie tu przeciskanie się przez ciasne szyby wentylacyjne, tajne pomieszczenia bazy, których nie ma na mapach, zdobywanie kodów dostępu do kolejnych części placówki, sytuacje, gdy ekipa rozdziela się na mniejsze grupy, by szybciej przeszukać ważne miejsca czy w końcu sceny bardziej makabryczne, mające zszokować widza. Nie jest to jednak horror, bo momentów, w których skoczy nam ciśnienie będzie niewiele. Akcja w serialu jest również mocno dawkowana i rozkręca się tak naprawdę dopiero w drugiej połowie. Więcej tu jednak walki z przeciwnościami związanymi z realiami kosmosu i problemów natury technicznej niż strzelania. Co generalnie wcale nie musi uchodzić za wadę jeśli wkręcicie się w scenariusz. 

Cieszy też bardzo dobra realizacja. Zwiedzane przez członków załogi kolejne obszary bazy budują atmosferę izolacji, podobać mogą się też krajobrazy księżycowych kanionów i przyzwoite, czytelne sceny akcji. Dobra praca kamery buduje w scenach zagrożenia napięcie, a ścieżka dźwiękowa to wypisz wymaluj inspiracja twórczością Hansa Zimmera. Pod tym względem serialowi ciężko coś zarzucić, nawet jeśli nie grzeszy on oryginalnością.

Tym samym jeśli jesteście w stanie zaakceptować nieco rozwleczoną narrację i momentami dość irracjonalne zachowanie bohaterów, serial ogląda się naprawdę dobrze. I paradoksalnie, mimo iż aktorzy są oszczędni w swojej grze, serial potrafi wzbudzić emocje, zmusisz do przemyśleń. Sukcesu Squid Game nie powtórzy z różnych względów, ale jeśli szukacie nowego, bardziej egzotycznego sci-fi na zimowe wieczory po zaliczaniu kolejnych odcinków nowego sezonu The Expanse, możecie wybrać się na księżyc. 

Atuty

  • Ukazanie umierającej bez wody Ziemi
  • Do końca trzyma w niepewności
  • Czerpanie ze znanych wzorców wychodzi momentami całkiem nieźle
  • Dobra realizacja

Wady

  • Serial momentami jest za bardzo przeciągnięty
  • Przydałoby się wiecej akcji
  • Część bohaterów jest słabo nakreślona
  • Postacie czasami cechuje głupota

Dość mozolnie rozwijające się science-ficiton rodem z Korei, ale mające swój unikalny klimat mimo czerpania całymi garściami ze sprawdzonych klisz.

7,0
Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper